Tak zwany common law – system prawny wywodzący się z Wielkiej Brytanii i funkcjonujący na terenach jej byłych kolonii włącznie z USA i Kanadą – bazuje na zasadzie “precedensu”, to znaczy honoruje on jako obowiązujące prawo poprzednio podjęte decyzje sądów.  Z tego względu wszystkie ważniejsze decyzje sądowe są publikowane w całości, aby umożliwić zapoznanie się z nimi osobom będącym w podobnych sytuacjach oraz prawnikom i sędziom argumentującym i decydującym w podobnych sprawach.

        Wśród setek tysięcy decyzji zdarzają się i takie, które bardziej rozśmieszają i zaskakują niż tworzą precedensy prawne, ale faktem jest, że każda z tych spraw zdarzyła się naprawdę i była rzeczywiście poważnie rozpatrywana przez sąd sprawia, iż są one o wiele ciekawsze niż fikcja literacka.  Sprawy takie określa się często terminem “Stella cases” od czasu gdy w stanie Nowy Meksyk na początku lat 1990-tych osoba o tym imieniu uzyskała werdykt ławy przysięgłych przyznający jej odszkodowanie w wysokości 2,9 miliona dolarów od sieci restauracji McDonald’s za podanie zbyt gorącej kawy, którą 72-letnia Stella nieopatrznie rozlała i doznała poparzeń.  U podłoża spraw, które wydają się śmieszne leżą oczywiście mniejsze lub większe ludzkie tragedie, z którymi rozżaleni obywatele zdecydowali się udać do sądu po odszkodowanie.

Sprawy sądowe mogą być śmieszne same w sobie, ale mogą być również śmieszne ze względu na styl w jakim sędziowie piszą swoje opinie.  Niektórzy z nich piszą je w całości lub w dużej części wierszem oraz, aczkolwiek dużo rzadziej, zdarzają się opinie pisane w formie przypowieści.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Wracając do mniejszych lub większych ale śmiesznych ludzkich tragedii, które trafiły na wokandę sądową przypomina się sprawa młodego Kalifornijczyka z początku lat 1960-tych, który umówił się z dziewczyną na randkę.  Pieczołowicie i z kilkudniowym wyprzedzeniem się do niej przygotowywał, włącznie z wydaniem niemałej (jak na te czasy i na jego kieszeń) sumy kilkuset dolarów na garnitur, fryzjera, kwiaty itp.  Niestety dziewczyna na randkę nie przyszła, za co w rewanżu ku swojemu zdumieniu otrzymała wezwanie do sądu i żądanie odszkodowania.  Mimo że początkowo myślała, że to żart, sprawa doszła do skutku i dziewczyna ją przegrała.  W rezultacie musiała zapłacić rekompensatę za koszty poniesione przez dotkniętego wielbiciela, które w opinii sądu powinna była przewidzieć.

Zupełnie odwrotnie zakończyła się sprawa odszkodowania za pierścionek zaręczynowy w stanie Pennsylvania.  Według ex-męża miał być on wart 21 tysięcy dolarów i na taką wartość był umieszczony w kalkulacji podziału majątku przy rozwodzie.  Kiedy ex-żona postanowiła pierścionek wycenić okazało się, że diament w nim jest tylko niewiele wartą imitacją.  Rozżalona kobieta założyła sprawę sądową żądając rekompensaty, lecz sąd się z nią nie zgodził twierdząc, iż jej decyzja wycenienia pierścionka była zbyt późna – powinna była to zrobić zaraz po otrzymaniu go w prezencie.  Fakt, iż polegała na wartości diamentu przez cały czas małżeństwa działał w opinii sądu na jej niekorzyść.

Jedną z najbardziej popularnych śmiesznych spraw sądowych jest sprawa Stambovsky v. Ackley ze stanu Nowy Jork z początku lat 1990-tych, która już znalazła miejsce w amerykańskich podręcznikach prawa kontraktów jako ilustracja bardzo niecodziennej sytuacji, w której sprzedający dom jest prawnie zobowiązany do ujawnienia faktów, których kupujący nie jest w stanie wykryć, pomimo przeprowadzenia bardzo dokładnej fachowej inspekcji inżynierskiej.  W tym przypadku problemem była obecność w domu … ducha, który straszy.

Sprawa miała się następująco.  Zamożne małżeństwo z New York City zapragnęło zakupić dom na wsi o wartości ponad 500 tysięcy dolarów.  Znalazłszy ładny Wiktoriański dom nad rzeką w miejscowości Village of Nyack i dokonawszy wszystkich niezbędnych technicznych inspekcji kupujący podpisali kontrakt i wpłacili wymagany depozyt.  W czasie pozostałym do zamknięcia transakcji dowiedzieli się jednak, że dom ten jest znany od lat jako dom zamieszkały przez ducha, który straszy, i że jako taki był on reklamowany przez obecnych właścicieli w lokalnych przewodnikach i w Readers’ Digest.  Kupujący zażądali więc zwrotu pieniędzy i anulowania transakcji.  Sprzedający odmówili i sprawa trafiła do sądu.  W podobnych sytuacjach nowojorskie sądy decydują na korzyść sprzedającego, jako że prawo tego stanu obliguje kupujących do sprawdzenia stanu technicznego nieruchomości a nie sprzedających do wskazywania jej wad i defektów.  W tym przypadku jednak, ponieważ sprzedający ogłaszali publicznie, iż wielokrotnie osobiście widzieli ducha zamieszkującego ich dom oraz umieszczali ogłoszenia  popularyzujące ten fakt jako atrakcję turystyczną, sąd zdecydował, że według prawa dom stał się domem, w którym straszy.  Co więcej, sąd stwierdził, że sprzedający nie dopełnili jednego z podstawowych warunków sprzedaży a mianowicie nie byli w stanie przekazać nieruchomości w stanie opróżnionym (“vacant”).  Transakcja została anulowana.

Wśród bardziej “lekkich” śmiesznych spraw nie sposób pominąć sprawy kota o imieniu Blackie, który w latach 1980-ych zdobył sławę w stanie Georgia i w sąsiednich stanach jako kot umiejący naśladować ludzką mowę.  Właściciele Blackie, którzy akceptowali “dotacje” pieniężne od ludzi podziwiających jego niecodzienne zdolności popadli w konflikt z władzami lokalnymi, które zażądały od nich licencji biznesowej na usługi kota.  Sąd zgodził się z władzami miasta i uznał, że wymóg licencji jest właściwy.  Nie pomógł nawet fakt, że sędzia prowadzący sprawę osobiście przyznał, iż spotkawszy Blackie i jego właścicieli na ulicy i spytawszy czy Blackie rzeczywiście potrafi mówić, usłyszał od kota w odpowiedzi wyraźne “I love you”.

Nie sposób w okresie przedświątecznym nie zakończyć tej notatki sprawą ze stanu Ohio, gdzie jeden z mieszkańców posługiwał się przez 20 lat (1982-2002) prawem jazdy wydanym na nazwisko Santa Claus i adres 1 Noel Drive, North Pole, USA.  Miał on również oficjalne członkostwo w American Automobile Association na to samo nazwisko.  Używałby on zapewne tej licencji po dzień dzisiejszy gdyby nie drobna kolizja z prawem i ciekawość policjanta co do jego właściwej tożsamości.  W efekcie fikcyjny Santa stracił prawo jazdy na to nazwisko, lecz sprawę sądową “technicznie” wygrał, gdyż sędzia orzekł, iż ponieważ przez 20 lat władze stanowe pozwoliły aby Santa Claus oficjalnie funkcjonował w aktach biura rejestracyjnego pojazdów, stał się on w oczach prawa rzeczywistą osobą w tym stanie w tym okresie czasu i w rezultacie żadne inne konsekwencje w stosunku do fikcyjnego Santy nie zostały wyciągnięte.

W tym “duchu” autor powyższego tekstu życzy wszystkim czytelnikom Gońca Wesołych i Pogodnych Świąt Bożego Narodzenia 2018 oraz Szczęśliwego Nowego Roku 2019.

Janusz Puzniak

tel. 905-890-2112