Dzień 1

Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym starym samochodem, 16-to letnią mazdą! Na liczniku już 280 tysięcy. Przezornie wykupujemy więc ubezpieczenie CAA (co nam się później przydało). Jest to już nasza 4-ta “kolibiarska” wyprawa w te góry. Przy pięknej pogodzie, po długiej jeździe docieramy na camping KOA w Sault Ste. Marie, gdzie dostajemy tą samą lotę 103 co w 2011 roku! Zmęczeni nawet nie palimy ogniska, ale od razu “lulu”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Dzień 2

Nadal piękna pogoda, co jest ważne dla tego odcinka trasy – istotnie, jak na Lazurowym Wybrzeżu. Widoki na Lake Superior zapierające dech w piersiach. Z wielu miejsc chciałoby się tu pstryknąć fotkę. Nocujemy na niezłym campingu “Happy End”. Wolimy jednak, żeby to nie był “end”!…

Dzień 3

Pobudka o 7 rano. Parno, ale nie pada. Dzisiaj przekraczamy granicę Manitoby i możemy jechać szybciej, bo limit prędkości 110 km. Z lenistwa zanocujemy w hotelu “Super 8” za 142 dolary. Ha! Czasem trzeba nadszarpnąć kieszeń! Dzisiaj obliczyłem, że wóz spala przeciętnie 7,8 litra na 100. Całkiem dobrze.

Dzień 4

Ten dzień niestety pechowy! 50 km od Regina łapiemy “kapcia”! A niech to…. Tu przydaje się nasze członkostwo CAA. Pomoc przyjeżdża w pół godziny. Niestety wizyta w garażu Canadian Tire zmusza nas do spędzenia dwóch nocy w “Home Suites” za niebagatelną sumkę za 250 dolarów. bo jeszcze pseudomechanik-praktykant zniszczył nam gwint zapasowego koła.

Dzień 5

Wykorzystujemy dzień na zakupy i włóczenie się po “fast-foodach”.Zauważamy, prawie wszystkie biznesy opanowane są przez Azjatów. Myśleliśmy, że tak jest tylko w Toronto.A co z europejską Kanadą? Chyba ta populacja jest w totalnym odwrocie!

Dzień 6

Wstajemy wyjątkowo wcześnie.Dosyć lenistwa! Droga przed nami daleka. Ekscytacja rośnie, bowiem dzisiaj przekroczymy granicę z Albertą. Obwodnicą tu zwaną perimeter objeżdżamy Calgary, ale jakoś nie możemy trafić na camping KOA. Danusia nagle zauważa drobny napis “Calgary West Campground”. Nazwa zmieniona, czyli nie jest to już KOA.Już w ciemnościach pośpiesznie rozbijam nasz biwak.

Dzień 7

Rano okrutny smog pokrywa okolicę. Gór w ogóle nie widać. Podobno jest to z powodu palących się lasów w British Columbia. Co zrobić, jesteśmy optymistami, a Danie przed odjazdem udaje się jeszcze popływać w tutejszym basenie.

Dzień 8

Zapłaciliśmy za ten biwak 38.85 a więc trochę oszczędziliśmy. Przed odjazdem odwiedzamy jeszcze lokalny “nature trail”. Teraz już prosto do Canmore, głównego ośrodka Kananaskis Country, dużego kompleksu parków prowincyjnych, położonych na wewnętrznych pasmach Gór Skalistych tzw. Front Ranges. Po lunchu w Pizza Hut, jedziemy prosto do ośrodka Alpine Club, którego nadal jestem członkiem. Bez problemów dostajemy piękny pokoik w wysoko położonej tyw. Boswell Hut, gdzie też poprzednio nocowaliśmy. Roztacza się stąd piękny widok na miasto w dolinie rzeki Bow i majestatyczne szczyty po drugiej stronie z dominującym trójwierzchołkowym masywem Three Sisters.

Dzień 9

W nocy trochę padało a rano przeszła krótka burza. Dzisiaj spełniam misję, z którą tutaj też przyjechaliśmy. Mianowicie przekazuję kustoszowi Alpine Hut historyczny czekan naszej zmarłej w 2012 roku, honorowej członkini klubu PKT “Koliba” Szarki Spinkowej, która właśnie z tym czekanem dokonała pierwszego, kanadyjskiego, kobiecego wejścia w 1958 roku na jeden z najtrudniejszych tutejszych szczytów Mount Alberta (3619m). Kustosz obiecał, że czekan ten znajdzie swoje miejsce na ścianie w głównej sali Alpine Club Hut.

Dzień 10

Nieco lepsza widoczność. W tutejszym Visitor Centre rezerwujemy lotę w Bolton Creek Campground w parku prowincyjnym Peter Logheed.Będzie to już nasza trzecia wizyta w na tym campingu. W planie miałem próbę wejścia na 3-tysięcznik Mt.Chester, aby zbadać czy jeszcze nadaję się do takich wejść, ale okazało się, że szlak w tę dolinę został zamknięty z powodu ataku niedźwiedzicy grizzly na kobietę z małym synem, Aż nieprawdopodobne, że tej dzielnej kobiecie udało się bestię przegonić i wylądowała w szpitalu tylko z niewielkimi obrażeniami. Co znaczy determinacja matki, no ale niedźwiedzica broniła też swoich dwóch małych niedźwiadków!….

Dzień 11

Musieliśmy zmienić naszą fajną lotę na inną dużo gorszą, położoną w dzikim wądole, bowiem wczoraj rozbiliśmy się pomyłkowo na cudzej.Na szczęście niedaleka przenoska.W pobliżu żadnych sąsiadów, a jak w nocy przyjdzie grizzly! Brrr!! Nocą znów zaczęło padać.

Dzień 12

Ranek zadziwiająco ładny. Ponieważ w nocy padało, baliśmy się, żeby nas nie podmyło, ale grunt był dość piaszczysty i uszliśmy suchą stopą. Bardzo mglisto i las wygląda tajemniczo i groźnie. Nie widać wszakże żadnej zwierzyny, jedynie rano mały zajączek wpadł nam przy śniadaniu dosłownie pod nogi.

Dzień 13

W nocy było wilgotno i nawet trochę zmarzliśmy. Ranek wstał jednak piękny i wspaniale odsłoniły się góry.Został nam tylko jeden dzień na góry więc o niczym poważniejszym nie ma co myśleć. Decydujemy się zatem odwiedzić wysoko położone jezioro Rawson, gdzie już poprzednio, lata temu, byliśmy. Droga pnie się początkowo łagodnie wzdłuż południowego brzegu jeziora Upper Kananaskis Lake, aby po godzinie zmienić się w męczącą “ wyrypę”.

Dana tym razem idzie jak mała lokomotywa, nie mogę wprost za nią nadążyć! Co się stał z moją słynną kondycją? Wreszcie upragnione kładki i już za chwilę możemy podziwiać to piękne jezioro na wysokości 2380m u podnóża olbrzymiej 800-metrowej ściany Mt.Sarrail. Setnie zdrożeni, ale zadowoleni wracamy już przy szarówce do samochodu.

Dzień 14

Odjazd z campu. Pogoda O.K. Zanocujemy dzisiaj w Medicine Hat w motelu “Ace Crown”, oczywiście prowadzonym tym razem przez Pakistańczyków. Cena 65 dolarow. Nie tak źle!

Dzień 15

W TV pokazano, że w Barrie było tornado! Mamy nadzieję, że tego tu unikniemy. Na razie pogoda niezła i z kilkoma przystankami na “kawę” dojeżdżamy do Swift Current, a nocleg mamy nieco dalej na campingu Indian Head.

Dzień 16

Rano ładnie, ale podejrzanie parno. Dobrze to nie wróży! Obawiam się diametralnej zmiany pogody. Na razie wszakże nie jest źle i długą trasę do Uppsala robimy bezproblemowo. Nocleg w motelu “66” znów oczywiście u Hindusów.

Dzień 17

Jednak moje obawy nie były płonne. Dopadło nas! Ten dzień to niebezpieczna jazda wąską miejscami szosą, w ciągle atakujących nas burzach i ulewnych deszczach.Towarzyszyły też temu potężne wichury i serio baliśmy się czy, aby nie ładujemy się w tornado!… Już w nocy bardzo zmęczony doprowdzam wóz do Thunder Bay.

Nie ma mowy o campingu więc znów nadszarpniemy budżet nocujac za 152 dolary w hotelu “Best Western”.

Dzień 18

Dziś dla odmiany i ukojenia nerwów po wczorajszym mamy ładną pogodę. Powtarzamy trasę wzdłuż jeziora Górnego i zatrzymujemy się na uroczym campingu Agawa, nad samym brzegiem jeziora. Tutaj znów nieco oszczędzimy bo płacimy jedynie 38 dolarów. Czujemy już “bliskość domu”, bo wszędzie dobrze, ale wiadomo, w domu najlepiej.

Dzień 19

Po solidnym śniadaniu z resztek zapasów odwiedzamy jeszcze wspaniale zorganizowane Visitor Centre, rytualnie moczymy stopy w wodzie jeziora i hajda rumaku do stajni! W Toronto byliśmy po tej długiej drodze przez Sault Ste. Marie dobrze po północy po przejechaniu 7300 km i spaleniu 704 litrów benzyny. I tak skończyła się nasza kolejna wspaniała przygoda.

Danuta i Andrzej Legienis

Polonijny Klub Turystyczny “Koliba”

2 KOMENTARZE

  1. Troche lipa !!! 7 dni w jedna strone samochodem. Ja jechalam 52 godziny. Samolotem by taniej i wygodniej wyszlo.