Żeby znaleźć Afrykę, trzeba się w niej zagubić

Jean-Christophe Grangé

        Najpiękniejszym, moim zdaniem, miejscem w Gwinei Bissau jest nadbrzeżny archipelag wysp Bijagos. Z Bissau płynie się na wyspy jedynym, dostępnym z Bissau statkiem cztery godziny, choć można o wiele szybciej mniejszym, prywatnym transportem. Dopiero na statku, oprócz Gwinejczyków, widać licznie turystów, najczęściej Francuzi, ale też Niemcy, Brazylijczycy, Anglicy, pary mieszane. Statek płynie dość wolno, ja zauważyłam, że to statek grecki, gdyż widniało jeszcze dużo tam napisów (pod pokładem) po grecku. Muszę przyznać, że transport na wyspy jest kiepski, tylko jeden statek raz w tygodniu. Nie sprzyja to na pewno turystyce, wprost ją ogranicza, a szkoda, bo miejsce jest po prostu baśniowe i naprawdę inne od tych, jakie do tej pory widziałam, choć tropikalną przyrodę i ocean znam od lat.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Płynęliśmy wolno, naszym celem była wyspa Bubaque. Dopływając do tej większej wyspy, znanej turystycznie, mijaliśmy liczne mniejsze i większe, w wodzie płynące za nami stada delfinów, przyzwyczajone do towarzyszenia ludziom na statkach.

Wiele wysp jest zupełnie dziewiczych, niezasiedlonych z piaszczystymi, rozległymi wstążkami piaszczystych plaż. Ciekawostką jest, że kiedyś na jedną z wysp zsyłano więźniów. Nie trzymano ich jednak nigdzie w jakimś zamkniętym więzieniu, dawano im pod uprawę ziemię, narzędzia i pozwalano swobodnie żyć. Skazani nie mogli jedynie opuszczać wyspy (wielka mi kara) i do zakończenia „odsiadki”. Pomyślałam sobie, że taka kara wcale nie jest najgorsza – żyć sobie na takiej wyspie, to może być nawet przyjemność. Niektórzy myślę, zostali na stałe, albo wychodząc, popełniali specjalnie inne przestępstwo, żeby tam wrócić. Akurat tak się składa, że głównym prokuratorem w Bissau jest mój przyjaciel, którego poznałam w Polsce – Martin. Skończył prawo w Warszawie. Taki przemiły, niepozorny, delikatny facet, nawet go sobie nie wyobrażam w roli prokuratora, ale spełnia tę funkcję od wielu lat.

Wyspy Bijagos oczarowały  mnie innym światem.

Zawieszona nad wyspami spokojna i prawie bezchmurna niebieskość. Czysta i wyglądająca jak lekko przyćmione szkło, turkusowa woda, piasek tak miękki, że nie wyczuwa się pod stopami maleńkich ziarenek. Do oceanu wchodzi się jak do wanny, bo woda jest tak ciepła… po prostu ciepła. Na plażach nie ma praktycznie ludzi, rzadko spotyka się kogoś, pomimo że plaża przylega do kurortu, a co najfajniejsze, można sobie też popłynąć na jakąś pobliską bezludną wyspę, być zupełnie samemu, można sobie zwyczajnie z dużą frajdą, urządzić egzotyczną robinsonadę. Fajne uczucie mieć taką dziką plażę, a nawet wyspę dla siebie.

Bijagos są wyjątkowe, to jedyne miejsce na świecie, gdzie spotkamy pływające w oceanie hipopotamy, ogromne niebieskie, wodne żółwie, różnorodne i właśnie te, a nie inne, afrykańskie rośliny, czy ponad milion wędrownych ptaków, migrujących na południe przed początkiem zimy w Europie. Jednak co zachwyca, to ten niesamowity spokój, brak zbyt wielu ludzi, skomercjalizowanej turystyki, brak zbudowanych prawie w jednym stylu, monotonnych i hałaśliwych ośrodków wypoczynkowych. Hotel, w jakim nocowaliśmy był na wyspie Bubaque, i co najwięcej zapamiętałam, to wysypana z muszelek cała powierzchnia kurortu. Chodzi się wszędzie po małych muszelkach, które cichutko chrupią pod stopami.

Jeden dzień spędziliśmy na wyspie Rubana, posiadłość jakby francuska. Malownicze, drewniane domki letniskowe ukryte przy brzegu oceanu i rozprzestrzenione tak, jak wspomniałam, by nie zrobić ludzkiego tłoku. Witające afrykańskie rzeźby…. Poczucie bycia właśnie w Afryce. Przestrzeń i poczucie spokoju. Gwinea Bissau to jeszcze Afryka nieskażona masową, tłoczną, turystyką. Będąc tam czujesz się w pewien sposób uciekinierem od… wszystkiego.

Restauracja z kuchnią francuską zbudowana częściowo nad oceanem.

Ponieważ jest to faworyzowane miejsce przez Francuzów, dziwiłam się, ale część obsługi mówiła jedynie po francusku i trochę po angielsku. Sama właścicielka podchodząc mówiła do nas po francusku, nie zwracając w ogóle na to uwagi, czy rozumiemy cokolwiek, czy nie.

Wielu Gwinejczyków płynnie posługuje się francuskim. Podejrzewam, że dlatego, iż sąsiadujące z nią większe, bogatsze kraje to byłe kolonie francuskie. Ja uczyłam się francuskiego na studiach, nawet jakiś egzamin zdałam, ale do dziś pozostało mi tylko kilka słów… zwrotów, więc musiałam porozumieć się po angielsku lub portugalsku. Nasz kelner akurat był Gwinejczykiem. Inni, najczęściej z Senegalu. Można ich trochę rozróżnić, po bardzo ciemnej, prawie czarnej karnacji. Różnią się jakoś od Gwinejczyków, a może mi się tylko tak wydawało, wielu bowiem należy do tych samych plemion.

Życie na wyspie płynie wolno. Afrykańczycy nie przejmują się czasem… czas to pojęcie dla nich bardzo względne, podobnie przyszłość.

I może tak właśnie trzeba do tego podchodzić, na pewno jest to podejście o wiele mnie stresujące. Życiowy, zbyt duży pośpiech nie jest wcale nikomu potrzebny. Na pewno nikomu na wyspach. Na wyspach jest czas… na wszystko.

Szacuje się, że obecnie Bijagos zamieszkuje 25 tysięcy ludzi. Cały kraj jest malutki, populacja wynosi niecałe dwa miliony. Pomimo portugalskiej kolonizacji, na wyspach Afrykańczycy zachowali swoją tradycję i animistyczną religię. Posługują się również własnym językiem, w odróżnieniu od Bissauczyków, komunikujących się głównie po kreolsku. Ludzie z Bijagos należą do społeczności matriarchalnej, w której to kobieta wybiera sobie męża. No ale przecież tak powinno być.

Mieszkańcy wysp byli przede wszystkim łowcami, znanymi ze swoich ogromnych łodzi, mieszczących do 70 osób. Teraz ich byt zależy od uprawy orzechów nerkowców, oraz rybołówstwa. Ponadto archipelag stał się miejscem przerzutu narkotyków z Ameryki Południowej do Europy. To na Bijagos przemytnicy przeładowują kokainę, która przez Afrykę dociera do granic Unii Europejskiej. Korzystają z bezludności wysp i z ukształtowania linii brzegowej – łatwo ukryć się u ich brzegów – co uniemożliwia gwinejskiej policji i patrolom granicznym skuteczną kontrolę archipelagu. Innym zagrożeniem dla Bijagos jest przełowienie wód w rejonie archipelagu. Rybołówstwo dostarcza dziś prawie połowę dochodów tego kraju, nie wspominając o tym, że stanowi podstawowe wyżywienie biednych na wyspach. Jednak na gwinejskich wodach pojawiają się chińskie, japońskie, rosyjskie i południowokoreańskie statki, które nielegalnie łowią, zwyczajnie kradną tamtejsze ryby. Problemem jest także porzucanie wraków okrętów na terytorium Gwinei. Choć nielicznie, widziałam takie wielkie porzucone statki-widma, płynąc na wyspy.

Animistyczna wiara i tradycje mieszkańców Bijagos wyznaczyła liczne miejsca na wyspach jako „święte”, w których zabrania się jakiejkolwiek ingerencji człowieka.

Na wyspach nie da się nie poczuć sakralności natury. Wyspy to „inny świat”, jak mówią sami Gwinejczycy.

Izabela Embalo

Isabela7007@hotmail.com

tel. 416-5152022