Edward Zyman: Ona jest w nas, głęboko w sercu – Stanisław Ralcewicz (1926-2020)

W dniu 18 maja 2020 roku – w Weston Terrace Care Community w Toronto – zmarł Stanisław Ralcewicz. Miał 94 lata. Urodził się 11 listopada 1926 roku w Zubielewiczach (dzisiejsza Białoruś), w rodzinie wojskowego osadnika Antoniego Ralcewicza i Marii z domu Szulc. W lutym 1940 roku, jako niespełna czternastoletni chłopiec, zostaje deportowany wraz z całą rodziną w głąb Rosji. W lipcu 1941 roku, po podpisaniu układu Sikorski-Majski, korzysta z ogłoszonej przez Stalina „amnestii” i opuszcza wraz z ojcem i rodzeństwem miejsce zsyłki.

Z tysiącami podobnych im zesłańców dociera do Uzbekistani, gdzie trafia pod opiekę formujących się w tym czasie polskich sił zbrojnych. Wstępuje do junaków i z armią gen. Andersa opuszcza „nieludzką ziemię”, by przez Iran, Palestynę i Egipt dotrzeć do Anglii. Tutaj w sierpniu 1948 roku kończy Lotniczą Szkołę Małoletnich w Cranwell, uzyskując tytuł technika sprzętu pokładowego. W tym samym roku emigruje do Kanady. Początkowo przebywa w Winnipegu. W latach 50. ubiegłego wieku przenosi się do Toronto. Przez dłuższy czas pracuje w różnych zawodach, by w latach 60. związać się na 23 lata ze znaną wytwórnią samolotów de Havilland.

Był jednym z założycieli SPK w Winnipegu i wieloletnim członkiem Stowarzyszenia Lotników Polsko-Kanadyjskich, Skrzydło 430. W okresie wolnej Rzeczypospolitej awansowany do stopnia porucznika Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w stanie spoczynku.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Od kilku lat przebywał w Weston Terrace Care Community w Toronto, otoczony troskliwą opieką personelu i niewielkiego grona odwiedzających go często przyjaciół. Wiele serca okazali Mu jego wieloletni przyjaciele, państwo Irena i śp. Kazimierz Świderscy, którzy traktowali go jak najbliższego członka rodziny. Od kilkunastu lat znajdował również wsparcie i serdeczną przyjaźń ze strony pani Genowefy Darkowskiej. Zawsze mógł liczyć na merytoryczną pomoc ze strony znanego eksperta finansowego – Radka Chrabałowskiego oraz serdeczne słowa otuchy kilku znajomych zamieszkujących „polski” apartamentowiec przy 151 La Rose Avenue w Toronto.

Pan Stanisław był człowiekiem niezwykłej witalności i siły ducha. Twierdził, że trudności są po to, by je pokonywać. O swoim barwnym, obfitującym nierzadko w dramatyczne momenty, lecz również różnorodne sukcesy i satysfakcje życiu przygotował interesującą książkę Opowiedzieć życie. Z Kresów, przez Rosję Sowiecką, Uzbekistan, Bliski Wschód, Anglię do Kanady (Toronto 2015).

We wstępie do niej pisał: „Będzie to szczera opowieść przede wszystkim o mnie, o moich przeżyciach, doświadczeniach i marzeniach, ale także o moich najbliższych, o świecie, w którym wzrastałem, w którym poznawałem najbardziej podstawowe wartości i zasady życia, o tym jak stałem się wraz z milionami moich rodaków przedmiotem bezwzględnej historii, jak usiłowałem się przeciwstawić jej okrutnym wyrokom.

Czy mi się udało? Gdy wspomnę setki i tysiące, nie tylko moich rówieśników, którzy w swojej dramatycznej wędrówce do upragnionej wolności pozostali na drodze – w mroźnych, surowych tundrach i tajgach Syberii, na wypalonych przez słońce polach bawełny w Uzbekistanie i Kazachstanie, a także po przekroczeniu nieludzkiej ziemi – w otoczeniu troskliwą opieką Polskich Sił Zbrojnych obozach dla dzieci i młodzieży w Persji, Palestynie i Egipcie – nie mam najmniejszych wątpliwości, że zaliczam się do niewielkiej garstki szczęśliwców. Zachowane zdjęcia mówią o naszym krańcowym wycieńczeniu, ale także o wielkiej woli i determinacji pokonania wszelkich przeszkód, by przezwyciężyć własną słabość i dotrzeć do celu, jakim dla nas wszystkich był wolny świat i nasze w nim, budowane od podstaw, życie”.

To właśnie niezłomna wola i determinacja pozwoliły panu Stanisławowi odnaleźć satysfakcjonujące go miejsce w nowej, przyjaznej ojczyźnie, jaką okazała się dla niego i tysięcy innych polskich kombatantów Kanada. Z naszych częstych kontaktów, z długich i serdecznych rozmów wynosiłem każdorazowo przekonanie, że był człowiekiem spełnionym, pełnym marzeń, nadziei i pasji. Jedną z największych była gra w brydża, w której był niekwestionowanym mistrzem. Uwielbiał również turystykę i wędkowanie. Oddawał się tym namiętnościom przez wiele lat, dopóki pozwalał na to – jeszcze do niedawna – znakomity stan zdrowia. Lata ostatnie, zwłaszcza po przekroczeniu dziewięćdziesiątki, ograniczyły jego mobilność. Większość czasu spędzał wówczas w swoim mieszkaniu przy 151 La Rose, w towarzystwie najwierniejszych przyjaciół.

        W czasie jednego z takich spotkań mówił, czym jest dla niego Polska. Nie zanotowałem wówczas wiernie tej wypowiedzi, lecz w jego książce znalazłem fragment, który stanowi jej kwintesencję. Pisze pan Stanisław: „Urodziłem się na Kresach, na terenach dzisiejszej Białorusi, ale tam była Polska. Matka mówiła do mnie od dziecka po polsku, w domu rozmawialiśmy także wyłącznie po polsku, po polsku uczyłem się w szkole i odmawiałem pacierze. Niedaleko, w Zaosiu koło Nowogródka urodził się i wychowywał największy polski poeta Adam Mickiewicz, ojciec jako ochotnik zaciągnął się do armii Piłsudskiego – to kim ja mogę być, jak nie Polakiem. Dla mnie i mojej generacji w ogóle nie było takiego problemu. Wielu moich kolegów z oddziałów junackich, którzy zostali w Anglii, nigdy nie przyjęło angielskiego obywatelstwa. W Kanadzie, kraju wielokulturowym,  ta sprawa wygląda zupełnie inaczej. Tu można być Kanadyjczykiem i Polakiem. Formalnie, w sensie obywatelstwa. Ale to, kim się jest rzeczywiście – w duchu, nie na papierze, rozstrzyga coś innego. Narodowości nie da się zmienić, jak, powiedzmy, garnituru, który wyszedł z mody. Teraz mówi się, że ojczyzną dla człowieka jest cały świat, ale to są banialuki. Polska to kultura, tradycja, historia, obyczaje. Ona jest w nas, głęboko w sercu, co nie znaczy, że nie możemy szanować, a nawet podziwiać innych krajów i kultur. Ale to zupełnie inna sprawa. Dlatego długość pobytu poza Polską, a także to, że moje rodzinne Zubielewicze leżą dzisiaj poza jej granicami, nie ma żadnego znaczenia”.

Nie ukrywał, że geneza jego żarliwej polskości tkwi w domu rodzinnym. Że zawdzięcza ją przede wszystkim ukochanej matce, którą wspominał z najwyższym szacunkiem i miłością. Była dla niego szkołą wielkiej pracowitości i wytrwałości, nade wszystko zaś nieogarnionej dobroci, która czyniło jego dzieciństwo, mimo wszystkich surowych okoliczności, radosnym i bezpiecznym.

Pan Stanisław spędził poza krajem ojczystym dokładnie 80 lat, swoją książkę, z której przytoczyłem powyższe dwa cytaty wydał w 2015 roku, a więc w momencie gdy przebywał poza Polską 75 lat. Przez wszystkie te lata, przyswajając sobie prawa i obowiązki przybranej ojczyzny, okazując dla jej wartości podziw i szacunek, nigdy nie zapomniał o swojej tożsamości. Nie zawsze ułatwiało mu to życie. Częściej mnożyło przeszkody i trudności, z którymi zmagał się jako kilkunastolatek, lecz także jako już dorosły, świadomy swych wyborów mężczyzna.

W tym miejscu pozwolę sobie na przywołanie jeszcze jednego fragmentu książki. W podrozdziale części VIII, zatytułowanym „Oporny Polak doświadcza ceny wolności” pan Stanisław pisze: „Już w Anglii powinienem się zorientować, że wolność, o której chętnie rozprawiano w debatach polityków, w prasie i radiu ma swoje ograniczenia. Jak to w życiu. Nie mogę powiedzieć, że angielscy strażnicy wolności, których najlepiej znałem, to znaczy moi przełożeni w Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia chcieli mnie puścić z torbami, ale z dziurawymi butami na pewno. Robili wszystko, by mi obrzydzić moją zuchwałą samodzielność. Ich zdaniem powinienem być posłusznym trybikiem wielkiej machiny, tym bardziej, że nosiłem mundur, a więc podlegałem rozkazom. A ja sobie wymyśliłem, że będę robił to, co mi dyktuje serce, w dodatku polskie”.

I był pan Stanisław w tym wyborze niezwykle konsekwentny. Nigdy nie zależał od nikogo, wyznając zasadę, że miast polegać na kimkolwiek, trzeba polegać przede wszystkim na sobie samym. To była mądrość, którą wyniósł z trudnego, spędzonego na dawnych Kresach Rzeczypospolitej dzieciństwa, z gehenny dziecięcej tułaczki po bezkresnych obszarach Rosji, z pięknej lecz twardej, podporządkowanej wojskowym regulaminom służby w szkołach junackich, a także później, już w dorosłym życiu – w Anglii i Kanadzie.

Nie liczył na pomoc innych, lecz ją, podobnie jak wielu jego rówieśników, otrzymywał. We wspomnianych szkołach junackich, a także jako dorosły człowiek. Dlatego z wielkim sentymentem i wdzięcznością wspomina na kartach swej książki byłych wychowawców, bez których z pewnością nigdy by nie osiągnął tego, co było zawsze jego życiowym celem – samodzielności i niezależności.

Na zakończenie tego wspomnienia chciałbym raz jeszcze wrócić do książki  Opowiedzieć  życie. W jej ostatnim akapicie, który przynosi próbę całościowej refleksji o przebytej drodze życiowej, pan  Stanisław pisze: „Myślę, że w przypadku każdego człowieka, każdego z nas, jest ono [życie – EZ] pewną formą zadania, które otrzymaliśmy do realizacji, matematyk powiedziałby: do rozwiązania. Nie ma jednej obowiązującej wszystkich metody. Możliwe do zastosowania są tu różne wzory. Czy wybrałem właściwy? Nie mnie to osądzać. Rozważając jednak wszystkie za i przeciw, dokonując uczciwego bilansu moich sukcesów i potknięć, których nikt uniknąć nie może, myślę, że zadanie to udało mi się rozwiązać przynajmniej w stopniu dostatecznym. Mówiąc tak, chciałbym z pokorą przypomnieć, o czym już mówiłem, że nie jest to tylko moja zasługa. Pomogło mi w tym wielu. I o tym jest, między innymi, ta moja opowieść”.

Myślę, że może to być celna puenta moich refleksji o długim, bogatym w doświadczenia życiu pana Stanisława.

 

Edward  Zyman