Karty zostały rozdane, czas na rozgrywkę. Premierem Kanady został Mark Carney.
Jak to się stało, że po dziesięciu latach nieudolnych i zgubnych dla Kanady rządów liberałów pod przywództwem byłego premiera Justina Trudeau, liberałowie dalej zostali przy sterze?
Nie wiem. A właściwie powinnam wiedzieć, bo odpowiedzi na to pytanie jest mnóstwo. Wszystkie one zaczynają od straszenia ponownym wyborem na prezydenta Stanów Donalda Trumpa i jego słownych (na razie) zaczepek, żeby Kanada została (na razie dobrowolnie) 51 stanem Stanów Zjednoczonych.  To rozwiązałoby problem ceł zaporowych zadeklarowanych przez niego specjalnym dekretem prezydenta. Pisałam już wielokrotnie o tym, że każde imperium dąży do rozszerzenia swojego terytorium. Tak było z Imperium rzymskim, rosyjskim, niemieckim, brytyjskim – i wieloma innymi. I niekoniecznie muszą to być kolonie zamorskie. Rozbiory polski były przykładem rozszerzania terytoriów zaborców. Kto słaby ten podlega podbojowi, najczęściej w imię polepszenia jego sytuacji. A tak właściwie w celu zdobycia rynków zbytu, zdobycia taniej siły roboczej, upychania swojego starego sprzętu wojskowego.

Tak jest i dziś. Kanada dla Trumpa wydaje się łasym kąskiem. Wystarczy nas trochę bardziej przegłodzić i obiecać nie tylko zniesienie taryf celnych ale i znaczne obniżenie podatków. Gra jest nierówna – bo rynek Stanów jest 10-krotnie większy niż kanadyjski.
Takie wymachiwanie kanadyjską szabelką umaczaną w kanadyjskim ketchupie nie wróży niczego dobrego, a na pewno nie zwycięstwo. Do tego mamy premiera, który dalej będzie forsował swoją politykę zero emisji węglowej, co dla kanadyjskiej gospodarki opartej głównie na naturalnych bogactwach będzie zabójcze. Fakt narzucenia wysokich ceł na kanadyjskie produkty przestraszył nas do tego stopnia, że zostawiliśmy całkiem niedawno wydawało się niezwyciężonego Pierra Poliewve (konserwatysta) i daliśmy się złudzić jeszcze raz gładkiemu w gadce liberałowi o światowych kontaktach na najwyższym (czyli tajnym) szczeblu elit.

Co prawda nasz były liberalny premier Justin Trudeau na pytanie amerykańskiego dziennikarza, co to znaczy być Kanadyjczykiem, nie potrafił dać innej odpowiedzi, jak tylko ‘to nie Amerykanin’, ale źródeł różnic między Stanami a Kanadą należy szukać właśnie ‘u źródeł’.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

W czasie Amerykańskiej Rewolucji (1775-1783) skierowanej przeciwko brytyjskiej monarchii, zwolennicy monarchii brytyjskiej uciekli na północ do dominium Kanady, z którego z czasem stworzyli państwo Kanada, ale ciągle w ramach Wspólnoty Brytyjskiej (Commonwealth). U tak jest do dzisiaj.

28 maja, bieżącego roku, mowę tronową nowego rządu w Kanadzie wygłosi nie kto inny, a król Karol III. Już zostało to potwierdzone przez nowego premiera Marka Carneya.  Ostatni raz kiedy mowę tronową wygłaszał brytyjski monarcha, a właściwie monarchini – królowa Elżbieta II – to było w roku 1977. Od tego czasu mowę tronową wygłasza gubernator Kanady zatwierdzony przez brytyjskiego monarchę. Osobiste zaproszenie króla Karola III do wygłoszenia mowy tronowej, jest wyraźnym podkreśleniem przez naszego nowego premiera faktu lojalności wobec monarchii brytyjskiej. I wyrazem zdecydowanego sprzeciwu wobec ‘executive order’ (zarządzenia wykonawczego) prezydenta Stanów, o wyegzekwowaniu nałożenia zabójczych dla Kanady podatków handlowych. Także jest to sprzeciw wobec zapędów Donalda Trumpa uczynienia z Kanady 51 stanu, a z premiera Kanady nominowanego przez prezydenta Stanów gubernatora. Nie można być gubernatorem dwóch imperiów. Tak jak nie można być parafianinem dwóch religii.
Dla informacji, Trump w czasie poprzedniej swojej kadencji (2017-2021) wydał 220 ‘executive orders’, z czego jego następca Joe Biden unieważnił 33%.  Prezydent Stanów może zarządzać, ale nie może ustanawiać prawa, deklarować wojen, interpretować prawa.
Już niedługo, bo 9 maja, zbierze się w Watykanie konklawe. Konklawe składa się ze 120 kardynałów elektorów, którycjj górna granic wieku to 80 lat. Kardynałowie elektorzy są nominowanymi reprezentantami Kościoła Katolickiego z całego świata. Warto w tym momencie przypomnieć film Conclave (2024). Film w reżyserii Edwarda Bergera jest obecny na wielu forach streamingowych – warto obejrzeć. Film ukazuje proces wybierania papieża. Można sobie darować, moim zdaniem, bardzo głupi koniec filmu – taki chwyt dla wzrostu popularności. W filmie papieżem zostaje obojniak i jest akceptowany jako papież. Więc film jest z prostym przesłaniem: miłości, zrozumienia i tolerancji. Toż przecież te same cechy: miłość bliźniego, zrozumienie, tolerancja, które pozwalają nas bezkarnie  wyśmiewać. A ośmieszanie (ciągłe) katolików jest powszechne. To o to chodzi. Tak długo trzeba nas ośmieszać, aż uznamy to za normalne i niegroźne, bo tacy jesteśmy tolerancyjni.

Ostatnio jechałam z grupą młodych do Ottawy. Puszczali sobie w radio takie śmichy/chichy z wyboru papieża i nadchodzącego konklawe. Zwróciłam im uwagę, że ten niby to dowcipny program obraża mnie jako katolika.

– Ależ to tylko żart, nie ma się o co obrażać. – odpowiedzieli.
Dopiero moja riposta, że takich głupich żartów nikt nie robiłby sobie z muzułmanów, czy religii żydowskiej uciszyła towarzystwo. Ktoś nawet sarkastycznie dopowiedział:
– Wyłączamy skoro to cię razi.

Nie chciałam już rozciągać tematu, dlaczego mnie to razi, ale poprosiłam, żeby  poszukali jakichś dowcipów o muzułmanach, albo religii żydowskiej. I zdaje się, że mi się udało osiągnąć więcej niż złośliwość, bo ktoś odpowiedział:
– Pierwsi by nas rozstrzelali jak w Charlie Hebdo, a drudzy zrobili nam proces o antysemityzm i aresztowali.

Dla przypomnienia redakcja tygodnika Charlie Hebdo została zaatakowana w 2015 roku przez islamistów za zamieszczenie karykatury Mahometa. Było kilkanaście osób śmiertelnych. To co, ponieważ my jako tolerancyjni katolicy, zostaliśmy na polu obstrzału, to wolno się na nas wyżywać? Nie!

I wtedy przypomniało mi się opowiadanie mojej koleżanki z Polski (sprowadziłam ją do Kanady), która została pracownikiem socjalnym zajmującym się grupką ludzi potrzebujących całodziennego nadzoru. Jednego dnia odwiedzali świątynie związane z wyznaniem poszczególnych członków grupy. Na końcu poszli do kościoła katolickiego. I tu się zaczęło – łącznie z moją koleżanką pochodzącą z małej wioseczki (tam gdzie diabeł mówi dobranoc). Mieli dużo śmiechu i dużo radochy, bo na mszy ciągle trzeba było żegnać się, klękać, wstawać, itp. A najbardziej im się podobało, że w środku mszy podawali sobie ręce i się sobie przedstawiali. To ‘Bóg be with you’ zrozumieli jako ‘nice to meet you’. Inne religie nie wyraziły zgody na ich uczestniczenie w nabożeństwach. A najbardziej śmiała się moje koleżanka – w końcu ze swojej religii. Chyba po to, żeby zatrzeć to kim jest? Pamiętam ją jak po przyjeździe z domu  do Krakowa czyściła sobie ubłocone buty chusteczką do nosa, żeby nikt nie poznał skąd przyjeżdża. Dopiero wtedy można było się naśmiewać z innych w zabłoconych buciorach. A czego się tu  wstydzić?
Jutro, we wtorek  premier Mark Carney spotyka się w Białym Domu z prezydentem Trumpem. Komu po tym spotkaniu będzie do śmiechu?

Alicja Farmus, Millbridge, 5 maja, 2025