Kolejny raz się zbieramy. Tym razem, to czasowa przeprowadzka do Katowic. Na razie postanawiamy wybrać się wspólnie na obiad z naszymi gospodarzami z Bastylii. Mateusz sugeruje restaurację koło Republiki. Nie znamy jej, ale już sama nazwa jest smakowita – „Bouillon République”. Pogoda jest świetna, idziemy więc piechotą. Przed wejściem potrójny wąż ludzi. Wąż przesuwa się powoli. Co kilka minut ktoś z obsługi wypada na dwór i wpuszcza grupki, w zależności od tego, jaki zwolnił się stolik. My jesteśmy w piątkę i widać nie ma takich stolików, bo odstoimy swoje statystyczne dwie godziny i trochę. Strona restauracji pokazuje takie właśnie cyfry.
Nagrodą jest sala na piętrze, pełna młodych ludzi i z hałasem na poziomie stadionu piłkarskiego po strzeleniu gola. W czasie naszego obiadu fetowano trzy urodziny przy różnych stolikach.
Jednak menu jest tradycyjne i bardzo dobre. Półtorej litra Côtes du Rhône nie rozwala banku. Zabieramy menu na pamiątkę.
„Bouillon République” ma 450 miejsc.
Następnego dnia autentyczne pożegnanie wspólnym niedzielnym obiadem. Tym razem Pani Basia serwuje własny barszcz, ukiszony przez ostatnie dwa tygodnie. Do tego omlet z kurkami. No i koniecznie Crémant Vouvray.
Jeszcze wcześniej krótki obchód targu na Bastylii. Pani Basia poszukuje kilku drobiazgów, a ja nostalgicznie rejestruję widok straganów z serami i rybami. Odkrywam, że na stoisku z ostrygami można również napić się wina, czego poprzednio nie wypatrzyłem. Wcześniej bywaliśmy tu w roku covidowym, kiedy wbrew planowi elit spędziliśmy na Bastylii cały sierpień 2020, następnego miesiąca przenosząc się do Hiszpanii. Teraz, dość niespodziewane, spędziliśmy tu znowu kilka tygodni. Kiedy będziemy tu następny raz? Nie wiadomo! Pamiętam z wczesnej młodości plakat z wieżą Eiffla i z napisem; „Paryż, stolica świata!”. I w naszym odczuciu coś w tym jest.

***

Jeden z niewielu bastionów polskiej niezależności to złotówka. Już kiedyś wspominałem, że wprowadzenie Euro wymaga zgody ministra finansów i szefa NBP. Prezes Glapiński jest naciskany i atakowany ze wszystkich stron, jako że minister od finansów ma na pewno poglądy poprawne. To zapewne efekt parcia ze strony unijnej Europy. Sytuacja podobna do tej z „Placówki” Prusa. Główny nacisk pochodzi oczywiście od tej samej nacji co w powieści. Ciekawe!
Wtedy był to pisarski Nobel, teraz Pan Prus odpadłby chyba w przedbiegach. Polski rolnik jest wyśmiewany, bo przecież na mapach wyborczego poparcia dla Boga, Honoru i Ojczyzny przoduje rzekomy „intelektualny zaścianek” wschodniej Polski. Ponoć daleko im do wykształciuchów z wielkich miast, którzy z dumą głoszą, że są Europejczykami. To te bezpostaciowe wymoczki intelektualne tworzą trzon poparcia dla świetlanej Europy Schwaba ich futurysty Harariego, którego książek sporo leży w polskich księgarniach, i im podobnych.
Ale ja wierzą w Ślimaka i w jego upór. Jedni powiedzą tępy. A może instynktowny, bo pozbawiony wszelkiego racjonalizmu tej mądrości, którą Redaktor Michalkiewicz nazywa mądrością etapu.
Mało tego, to upór jedynej chyba w Polsce, poważnej grupy posiadaczy środków produkcji. Komuna niby znikła, ale walka klasowa trwa, a nawet przybiera na sile. Klaus Schwab i spółka otwarcie zachwalają nam wersję bytowania, gdzie osiągniemy pełnię szczęśliwości nie posiadając niczego. Samowystarczalni rolnicy, których nie da się łatwo zagłodzić nie pasują do tego schematu, tym bardziej, że nie głosują na tych co powinni. Dlatego tak ważny i tak dla nas niebezpieczny jest projekt z udziałem „Mercosur”. To nie ekonomia, to polityka. Dość zresztą prosta. Oczywiście to moja teoria spiskowa;
„Mercosur” zaleje nas tańszymi produktami rolnymi. Na to, że prawdopodobnie nienormatywnymi, Unia przymknie oko (Jedna z głównych przyczyn protestów rolników europejskich).
To doprowadzi do bankructw poczynając od mniejszych gospodarstw. Niedawni właściciele środków produkcji zasilą rzesze pracowników najemnych, a może nawet wyciągną rękę po zasiłki w postaci np. dochodu uniwersalnego wprowadzanego eksperymentalnie tu i ówdzie.
Okazuje się, że temat dochodu uniwersalnego wrócił w tym roku do polskiej debaty politycznej. Wrócił w postaci petycji obywatelskiej. W rejestrze Sejmu widnieje pod numerem BKSP-155-X-486/25, ale nie mogę znaleźć nazwiska autora w opisie online.
https://orka.sejm.gov.pl/petycje.nsf/nazwa/155-X-486-25/$file/155-X-486-25.pdf
Znajduję zapis dyskusji komisji, która ewentualnie odrzuci petycję, ale dane osoby, która podpisała petycję wydają się utajnione. Nie wiem czy to standardowa procedura odnośnie petycji indywidualnych, czy też komuś bardzo zależy, aby ogół tego się nie dowiedział. Sytuacja w moim pojęciu kuriozalna, bo taka uchwała może ewentualnie dotyczyć milionów obywateli, ale oni mają pozostać w nieświadomości tak długo, jak się da. Po co babcię denerwować…
Warto dodać, że propozycja dotyczy województwa śląskiego.
Na szczęście pojawiają się skazy na monolicie wciskanego nam „lepszego świata”. Tak na przykład, „elektryki”, które miały przegonić wszystko inne z rynku pojazdów, nagle podkuliły ogony. Wielcy szefowie, jeszcze większych koncernów samochodowych odwołują po kolei plany wyrzucenia do lamusa silników spalinowych. Ta biznesowa czkawka kosztuje ich krocie, a może kosztować i stanowiska, chyba, że akcjonariusze docenią, że lepiej późno niż za późno! Forda, na ten przykład, ta zabawa w zielone kosztować ma ponoć 12 mld dolarów przez następne dwa lata.
Głosowanie w sprawie „Mercosur” też zostało przesunięte w przyszłość, ale to tylko odroczenie wyroku. Pani przewodnicząca po prostu kombinuje, jak zebrać stosowne gremium, które przepchnie to głosowanie i będzie tak jak ma być.
Czy Pan Glapiński zdoła wytrwać na Placówce? Na początku grudnia wyszło na jaw, że w łonie zarządu banku trwa ferment, którego celem jest odsunięcie niepokornego prezesa od władzy co tworzyłoby drogę nie tylko do Euro. Mówi się, że także oddałoby to EU kontrolę na polskim złotem. Narodowy Bank Polski zgromadził ponad 520 ton złota, co daje Polsce większe jego zasoby niż posiada np. Europejski Bank Centralny czy Bank Anglii.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

***

Lecimy do Krakowa w poniedziałek. Hotel wymaga opuszczenia pokoju o 10-tej rano a nasz samolot odlatuje dopiero o 17:30. Coraz trudniej wynegocjować dodatkowe godziny pobytu w pokoju, Czasem trzeba opłacić część doby hotelowej. Tutaj nie jest lepiej. Chcą od nas po 10 Euro za godzinę. Jedziemy więc na lotnisko.
EasyJet odprawia nas dopiero 2 godziny przed odlotem. Wchodzimy do Duty Free. Alkohole nas zbytnio nie interesują, bo nasza przesyłka świąteczna jest już u Pani Steni, ale Pani Basia zawsze sprawdza stoiska perfum Hermesa i kilka innych.
Jedną z takich super marek jest Sisley. Firma ta ma w sobie polski wątek, jako że jej założycielami byli hrabia Hubert d’Ornano z małżonką Izabelą z Potockich. Hrabia miał już doświadczenie ze swej pierwszej firmy kosmetycznej Orlane, prowadzonej wcześniej wspólnie z bratem i z ojcem. Sama nazwa firmy pochodzi od nazwiska impresjonisty Sisley’a, słynącego z delikatnych kolorów. Wyjątkowość firmy to produkcja przy użyciu materiałów wyłącznie pozyskiwanych naturalnie. To oczywiście przekłada się na ceny. Te jednak nie wydają się odstraszać klientek i klientów. Firma rozwija się świetnie. Pięć tysięcy pracowników dostarcza produkty do ponad 7500 punktów sprzedaży w stu krajach.
No i oglądamy szminki. Nagle telefon, to Sebastian. O tej porze w Toronto jest wczesny ranek. Składa mamie życzenia urodzinowe. Dzisiaj jest dwudziesty czwarty listopada, a ja w kołowrotku pracy i wyjazdu zupełnie o tym zapomniałem. Pan Bóg jest jednak litościwy; postawił mnie przed właściwym stoiskiem, a i Sebastian zadzwonił w stosownej porze. Wychodzimy z prezentem, kolor 45 Rouge Milano, na nakrętce widnieje duża litera „S”, całość w miękkim, aksamitnym etui.

***

Lotnisko w Balicach jest trochę oddalone od miasta, ale pociąg co pół godziny zajeżdża na za zaplecze parkingów. Połączenie z miastem jest więc świetne. Sęk w tym, że wieczorną porą pozostaje nam jedno połączenie do Katowic i to na styk. W przypadku opóźnienia będziemy mieli dużo czasu na dworcu, bo do wczesnego ranka albo opcję hotelową. Wolimy jednak własne łóżko, więc decydujemy się na Bolta.
Za 250 zł kierowca z Tadżykistanu zawozi nas pod dom w pięćdziesiąt minut. Trochę mu się śpieszy, bo wskazówka licznika oscyluje wokół 150, 160, ale wszystko kończy się dobrze.
W drzwiach mijamy się z Panem Damianem, który wspaniałomyślnie odstąpił nam nasze-swoje mieszkanie na dwa miesiące.
Jeszcze przed przylotem to Polski zastanawialiśmy się, gdzie będziemy mieszkać? Z powodu krótkiego pobytu w Polsce, nie chcieliśmy „eksmitować” naszego lokatora. Zaczęliśmy szukać jakiegoś lokum zastępczego, ale po sprawdzeniu cen ręce nam trochę opadły. W końcu, zdecydowaliśmy się zadzwonić i po prostu zapytać. Okazało się, że istnieje rozwiązanie. Pan Damian – w dalszym ciągu student – przeniesie się na trochę do jakiegoś wolnego pokoju u kolegów!
Nasz pobyt jest krótkoterminowy więc Pan Damian nie wyprowadza się całkowicie. W kuchni, na przykład, stoją organy treningowe łącznie z klawiaturą pedałową na podłodze.
Poniedziałek mamy na zadomowienie się, bo we wtorek pojedziemy do Rybnika do Teściówki, ale od razu zaczynają się problemy. Tutejsza karta bankowa Pani Basi jest nieważna, a ja zapomniałem pin-u do swojej. Przez następny tydzień, albo trochę więcej oczekiwać będziemy na nowe karty. Na szczęście urzędnik bankowy, który nas wspomaga wie co robi i nie mamy innych, dodatkowych trudności. Pani, która siedzi obok – a pamiętamy ją sprzed dwóch lat – poprzednio niczego nie widziała na ekranie monitora i niczego nie była w stanie załatwić, gdy mieliśmy inne zapytania. Mamy szczęście.
To jednak nie koniec. Internet z telefonicznego hotspotu, który służył nam dotychczas okazuje się za słaby w przypadku biznesowego laptopa. Idę do znanego już punktu naprawczego, który dwa lata temu zmagał się z wypaloną pamięcią mojego Mac’a. Dodają mi aplikację „Speedtest” na komputerze. Nie ma wyjścia, dokupuję mały router na kartę SIM. To poprawia przepustowość informacyjną na tyle, że mój komputer biznesowy zaczyna działać poprawnie.

Leszek Dacko