Wracamy na nasze podwórko, niejako do domu. Tylko…Po tylu latach dalej nie wiemy, gdzie nasz dom? Patrzę dookoła: pełno jest takich, których po dekadach zamieszkiwania w Kanadzie, niewiele obchodzi polityka kanadyjska, ale o niedawne wybory prezydenta w Polsce to się prawie nie zaszlachtowali – tacy byli rozjuszeni, jedni na drugich, a potem wątrobili się, że Polska taka podzielona. Ludzie, odpuście sobie. W każdej grupie jest co najmniej jeden wariat, i nie warto sobie o jego wariackie opinie kruszyć kopii. Więc raczej należy sobie zostawić osobiste porachunki, bo należy wiedzieć gdzie się idzie. A ten powiedział to, a ten sio do niczego nie prowadzi: ani w życiu, ani tym bardziej w polityce, na powiedzeniu się nie kończy, i bardzo często nie zaczyna. Mimo, że to powiedzenie mogło być irytująco głupie i bolesne, byle tylko ‘moje na wierzchu’, i ‘ale mu powiedziałam/napisałam’ niczego nie rozwiązuje. No właśnie, w każdej wiosce jest co najmniej jeden wariat stojący pod latarnią i wykrzykujący. Należy go zignorować nie dać się sprowokować do wykrzykiwań na podobnym poziomie. Ba! – nawet nie próbować przekonać wariata! Jeśli ktoś jest zatrzeciewiony (i ograniczony) to i tak nie pokapuje. Więc i co z tego, że pokrzykuje i sypie niewybrednymi wyzwiskami? Robi to specjalnie, żeby rozładować naszą energię, żeby potem nam nie starczyło energii na nic konstruktywnego. Na pyskówkach wygrywa tylko prowokujący.
Duopol polski – to się tak teraz nazywa? Nie przesadzajmy, to takie duo – jakie są obecne prawie wszędzie, w każdym państwie. Jedynie takiego duo nie ma tam gdzie jest marksistowski zamordyzm, gdzie wszyscy muszą tak samo: te same stroje, te same poglądy, te same gusta, no i bezgraniczna miłość do władzy. Znam to, bo pamiętam.
Innych zaś zupełnie nie interesuje to co się dzieje w Polsce. Dlaczego? Może, żeby nie być zidentyfikowanym jako etnik? To nie jest jakaś polska choroba pani Jandy, czy Holland, żeby wstydzić się polskości. Tutaj też to mamy z racji bycia niewidzialnymi. Nasza grupa się nie liczyła i nie liczy. Kiedyś, bo byliśmy białymi katolikami drugiej kategorii, teraz bo nas jako białych katolików wykluczono z DEI. A ilu z was cieszy się, że już po akcencie (w angielskim) nie rozpoznają w was kogoś z Europy Wschodniej, a np. Francuza? A z czego tu się cieszycie, że akcent francuski lepszy? Jeszcze innym to kompletnie zwisa i tu, i tam, często nie tylko z bierności życiowej, ale z przeświadczenia, że to i tak, i tak nie ma znaczenia. Częściowo się z tymi ostatnimi zgadzam, choć zawsze sumiennie podchodzę do głosowania i wyborów i tu (w Kanadzie) i tam (w Polsce). Choć stopniowo zgadzam się z moim zięciem (choć trudno się z nim najczęściej zgodzić), że bez jego głosu, czy też z jego głosem świat idzie sobie do przodu, bo jest odgórnie zaplanowany. A wybory są tylko miernikiem posłuszności społeczeństwa. Ile było protestów przeciwko zmianie nazwy centralnego placu Toronto z Young & Dundas to Sankofa? What the hell is Sankofa (co do diabła znaczy Sankofa?) – zapytacie. Dla nas nic. Nie odzwierciedla ani historii Kanady, ani ludów Kanady – to jakiś termin nigeryjski. A dlaczego nie polski, albo chiński? Nie wiadomo. Ktoś zaproponował zapewne w ramach ideologii DEI (Diversity, Equity, Inclusion), ktoś zatwierdził, ktoś zapłacił, a mnie za ten cały nonsens czyjegoś skrwawionego serca (bleeding hearts) co i rusz podnoszą podatki. I nie mam prawa nie zapłacić, bo mi dom odbiorą. Mam wrażenie, że to chodzi o to, żeby mnie i takich jak ja puścić z torbami.
A potem są wybory, i wiecie jak jest dalej. Uważajcie kogo popieracie! Po marksistach nigdy niczego dobrego nie można się spodziewać. Oni są dobrzy tylko dla siebie i swojej kliki myślących tak samo jak oni. Dziękuję nie potrzebuję. Już mi się to raz udało przeżyć. Moim bliskim nie.
A tu proszę!
Po emocjach wyborów prezydenckich w Polsce, i po pierwszych rundach (nie zapominajmy, że nowy prezydent uczył się wygrywać, a więc i taktycznie, i siłowo, i taktyką u najlepszych: bokserów), wieść niesie, że na samym początku (choć jeszcze oficjalnie nie zaczął urzędowania, bo to nastąpi dopiero w sierpniu), odmówił prezesowi PIS Jarosławowi Kaczyńskiemu przyjęcie do swojej świty niejakiego Marka Kuchcińskiego. Byłego marszałka Sejmu, który wyleciał z rządu i gabinetu PIS, bo latał samolotami ze swoją rodziną. W to akurat nie wierzę, bo kto nie lata ze swoją rodziną samolotem rządowym jeśli może? Ale to o postawienie sprawy ostro na stole chodzi. I to mi się ze strony prezydenta-elekta podoba. Zresztą dowiódł tego jako dyrektor IPN (Instytutu Pamięci Narodowej), i między innymi dlatego na niego głosowałam.
A na naszym podwórku bez zmian. Co prawda zdumiewa mnie to czego oczekiwali Kanadyjczycy ponownie wybierając liberała na premiera kraju?
Jego zapowiadana walka z polityką MAGA (Make America Great Again) prezydenta Trumpa, zgodnie z którą Stany nie będą już wspierały Kanady tak jak kiedyś, skończyła się na zaproszeniu króla Karola III do osobistego przybycia do Kanady, żeby wygłosić Mowę Tronową na otwarcie sesji parlamentu. Król przyjechał, pobył krótko, na trzeci dzień wyleciał – no cóż rozumiemy, pan król schorowany. Przypomniał wielu, że głową państwa kanadyjskiego jest ciągle aktualnie urzędujący monarcha brytyjski. Zostając obywatelami Kanady przysięgamy mu wierność królowi/królowej, w wielu rządowych instytucjach dalej ta przysięga wierności królowi/królowej obowiązuje. No tak, jesteśmy poddanymi monarchii brytyjskiej. Czyż to nie cudowne?
Nie zrozumcie mnie źle, wolę przysięgać wierność monarchii brytyjskiej, niż nie wiadomo komu, kto wleci w dziurę po monarchii, jeśli Kanada zdecyduje się formalnie odseparować. Minęło prawie pół wieku od czasu kiedy mowę tronową wygłosiła królowa Elżbieta II (1977), do czasu wyboru prezydenta Trumpa i jego dążeń do rozszerzenia imperium US, między innymi przez wcielenie do Stanów Kanady jako 51 stanu. Jakoś do tej pory linia rządu kanadyjskiego nie podkreślała naszej (tzn. kanadyjskiej) formalnej zależności od korony brytyjskiej. Wręcz przeciwnie, liberalny poprzednik obecnego premiera Marka Carneya, premier Justin Trudeau wielokrotnie podkreślał, że Kanada jest pierwszym ponad narodowym państwem. Z czyjego rozkazu? Zauważcie, Światowe Forum Ekonomiczne (World Economic Forum) z Klausem Schwaben się popruło, i nagle jego elita tak jakby otrzeźwiała. Wrócił do Kanady król, ideologia tzw zielonego ładu zżółkła, wariactwa z BLM (Black Lives Matter) i innymi psychozami społecznymi przestały dominować dialog społeczny i biznes.
I tutaj się wyczerpuje moja lista pozytywów nowego lidera. No bo co? Reszta to jest ciągle taka nowomowa (czyli mowa trawa), tak ogólna, że nic nie znacząca. To tak jakbyście powiedzieli, że każda władza używa przemocy. Na tym poziomie ogólności jest to stwierdzenie prawdziwe. A powtarzanie, że należy znieść bariery handlowe między prowincjami Kanady to truizm, bo po pierwsze dlaczego one są?; a po wtóre dlaczego tych między prowincyjnych barier handlowych liberalny rząd (także Carneya) jeszcze nie zniósł?
I nie każcie mi proszę wierzyć, że nasz nowy premier, do tej pory propagator i zielonego ładu, i globalista, i preferencyjnego traktowania Chin, ulegnie transformacji i już taki nie będzie. Jeśli się mylę, to wkrótce się przekonamy (bo będzie jeszcze gorzej), a jeśli się nie mylę to będzie podobnie. Nieźle co? A w Ottawie jak zwykle sennie, bez emocji. Mamy króla, to niech nas broni.
Alicja Farmus,
Toronto, 6 czerwca, 2025