Pieniądze w sporcie to nic nowego.
Wystarczy spojrzeć w głąb historii, aby to wszystko zauważyć, przeanalizować i przetrawić.
Oczywiście, na samym początku ruchu olimpijskiego w starożytnej Grecji pieniędzy jako takich zwycięzcom nie oferowano, jednak poza liśćmi laurowymi przekazywano inne dobra, jak choćby – żywy inwentarz.
Najprostszym jednak sposobem wynagradzania sportowców są pieniężne świadczenia, tak jednorazowe wypłaty jak i długotrwałe zatrudnienia.
W polskim powojennym tzw. sporcie amatorskim sprawy opłat były załatwiane w bardzo prosty sposób: sportowcy zatrudnieni byli na tzw. „lewych” etatach, dodatkowo otrzymywali stypendia pod nazwą „kadrowe” i finansowo, i socjalnie znajdowali się znacznie wyżej pod względem ekonomicznym niż ci w krajach zachodnich.
Sprawy z czasem się pozmieniały i praktycznie wszędzie obowiązuje prawie taki same system finansowy z odpowiednimi regulacjami w indywidualnych krajach.
Rozmawiałem z wizytującą z Polski rodziną na temat, ich zdaniem, błędnego wynagradzania sportowców w Polsce.
Oberwało się piłkarzom. „Oni są ciency w porównaniu z innymi sportami, a zarabiają więcej”.
Oczywiście był to taki nieznaczny ukłon w moją stronę, bo wspominano bohaterskie czasy sukcesów młociarskich, a ja, z uwagi, że sam rzucałem młotem miałem to zrozumieć lepiej. Zrozumieć, że młociarze nie są tak dobrze opłacani jak piłkarze, a przecież zdobywali tych najważniejszych medali kilka worków.
Trudno nauczyć ekonomii osoby, które mają swoje idealistyczne przesądy głęboko zakorzenione.
Na proste pytanie: gdzie jest więcej kibiców podczas zawodów: na stadionie lekkoatletycznym w przypadku rzutu młotem czy na boisku piłkarskim – odpowiedź jak zwykle wymijająca. No tak, ale jest to nie fair.
Życie jest nie fair już od samego początku.
Niektórzy rodzą się w porządnych, bogatych i wpływowych rodzinach, inni – w gorszych i już jest różnica.
W sporcie popularność i siła ekonomiczna odgrywają wiodąca rolę.
Wystarczy przeanalizować tłumy na meczach piłki nożnej, bejsbola, koszykówki, czy futbolu amerykańskiego aby zrozumieć nie tylko siłę „na bramce”, czyli w ilości sprzedanych biletów, ale także zasięg telewizyjny i ilości reklam z tym związanych.
Znikoma garstka ludzi rzeczywiście rozumie biznes. Większość ogranicza się tylko do krytykowania.
Oto ostatnia osobą publicznie krytykującą wysokości nagród jest liderka rankingu WTA – Aryna Sabalanka.
Ma 27 lat i jej zarobki na korcie już dochodzą do 40 milionów dolarów.
Jednak jest jej mało.
Wysługując się Igą Światek krytykuje organizatorów turnieju w Cincinnati (w którym zresztą nie brała udziału), że wynagrodzenie mężczyzn jest nieporównywalnie wyższe niż kobiet.
Nie sprawdziła jednak faktu, że zainteresowanie turniejem kobiet jest w USA znacznie niższe niż turniejem męskim.
Wielkość zainteresowania przekłada się na wpływy finansowe.
Zatem podstawowym pytanie organizatora jest: ile mi przynosisz?
Aktualnym stanowiskiem z kolei też jest – dam ci taką samą część dochodu do podziału na nagrody jak i u mężczyzn!
Najlepszym przykładem jest dyrektorka French Open Amelie Mauresmo. Sama doskonała kiedyś tenisistka otwarcie powiedziała: kobiety nie będą grały wieczorem, w czasie tzw. „prime-time” w telewizji.
Brak wystarczającego zainteresowani, a to jest największa maszynka do robienia pieniędzy.
Dodatkowo, w turniejach Grand Slam nagrody są równe, jednak mężczyźni grają do trzech wygranych setów (często pieciosetówki), a kobiety – do dwóch (trzysetówki).
Za te same pieniądze. Fair?

 

www.bogdanpoprawski.com

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

 

Have a Great Day!

Bogdan