Mam w pamięci. Choinkę. Żywą. Ubieraną dopiero w dzień wigilii, z rana. Ubieraliśmy choinkę, to znaczy dzieci i tata. A mama z babcią szykowały jedzenie. A właściwie wykańczały potrawy wigilijne. Koniecznie 12, a jak nie to 13, a jak był problem z doliczeniem się do górnej liczy to i sól się też liczyła. A jak było więcej to nie szkodzi. Babcia zaczynała przygotowania do wigilii jakiś tydzień wcześniej. Zaczynało się od kiszenia barszczu. A potem z kolei szedł bigos – ale to już na święta. Bigos zaczynało się jeść dopiero w Boże Narodzenie i powinno go starczyć do Nowego Roku. Taki bigos stał zamrożony na werandzie i skrobało się go z zamarznięcia według potrzeby. U teściowej był zawsze zając. Przynoszony przez gajowego. Z tego zająca robiło się pasztet na Nowy Rok. A prezenty pod choinkę dostawały wyłącznie dzieci. Z tym, że babcia nalegała, że mają być w skrytości położone pod choinkę po Wigilii, żeby dzieci znalazły je tuż po kolacji, a teściowa, że dopiero rano w Boże Narodzenie, że niby Dzieciątko je przyniosło. Więc było takie zamieszanie kulturowe, bo jedne dzieci dostawały prezenty od Mikołaja, inne od Gwiazdki, jeszcze inne od Dzieciątka. Nie wspominając o tych czasach chmurnych w czasie komunizmu, że prezenty przynosił jakiś nowo wymyślony dziadek Mróz. Niektóre dzieci nie dostawały nic, ale o tym się nie mówi. O tym nawet te dzieci nie mówią. A przecież to nie ich wina. A przecież to ich ból. Ale o bólu się nie mówi w wigilię. Nie powinno być bólu w Wigilię, więc i pamięć o niej powinna być jasna. Nikt nie chce być tym pominiętym dzieckiem. No chyba, że te rozwydrzone bachory, które tyle dostawały od rodziców, dziadków (z obu stron), wujków i ciotek, że były tak znużone, że zaraz psuły te zabawki, żeby ich nie szanować, a potem wrzeszczały, że chcą czegoś innego. I krytykowały to co dostały, choć same nie wiedziały czego chcą i nie potrafili się niczym cieszyć.
A rzeczywistość?
No cóż tata mojego kumpla Jóśki zawsze wracał w wigilię pijany – zaczynali już w pracy pod postnego śledzika. Tata Zosi nie przychodził w ogóle – nawet pijany, bo gościł się u swojej kochanki, z jej rodziną. Rodzice Herberta, co Wigilia wpadali w posępny nastrój powojenny i myśleli o ofiarach wojny w swoich rodzinach. Ciągle czekali na powrót braci. Tata i dziadek Janusza byli w obozie z Auschwitz – obóz przez pierwsze dwa lata był dla Polaków, i nie potrafili się odciąć od tamtych koszmarnych czasów. I tak mogę wypowiadać litanię tych świątecznych nieszczęść. Ale były też chwile radosne. Julka dostała hulajnogę pod choinkę po braciach. Postawiła ją koło swojej leżanki, chciała się nacieszyć jej widokiem, bo przecież nie mogła na niej jeździć aż do wiosny. Chciała pluszowego misia a dostała hulajnogę po braciach, ale i tak się nią cieszyła. Lepsze to niż nic – pomyślała. Skąd więc ta wizja świetlanej Wigilii? Dlaczego jest ona taka ważna?
Otóż, budujemy wizję świetlanej Wigilii, bo do takiej dążymy. Taką chcemy stworzyć, taką chcemy mieć. I nie na darmo Wigilia jest czasem, kiedy zapominamy przeszłe złe sprawy, przewinienia jakich doznaliśmy, ból. To czas, kiedy wybaczamy. I rozpoczynamy od nowa. Tak jak to nowo narodzone Dzieciątko, które przyjdzie w nocy na świat. Dla odkupienia naszego. Musimy je godnie przyjąć. Dążenie do świetlanej Wigilii nam w tym pomoże.
MichalinkaToronto@gmail.com, Toronto, 19 grudnia, 2025



























































