Można tak: dobra zmiana, wszyscy dostają i dostawać będą. Albo tak: dobra zamiana, wszyscy dostaną. Za swoje. Wyjąwszy Banasia Mariana, rzecz jasna.

Można jeszcze inaczej: rząd stara się o twoje dobro. Patrz, jak szybko znika. Można wreszcie z głową, to jest absolutnie racjonalnie: masz coś swojego? Dbaj! Schowaj! Pilnuj!

Z tym ostatnim przesadziłem? Pewnie tak. Wiadomo: nie istnieje schowanko (schowek, słoik, portfel, skarbiec, dziura w ziemi, sejf – i tak dalej, i tak dalej), gdzie rząd nie wtryniłby paluchów, by podebrać podatnikom odrobinę tego i owego w sytuacji, gdy zabraknie mu pieniędzy.

ZABAWA W BERKA

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Rządowi naturalnie. I oczywiście podebrać dla dobra podatników. Cóż z tego, że podatnikami obdarowanymi za pomocą podebranego grosza (cóż za eufemistyczna symbolika!), standardowo okazuje się ktoś inny, niż my? Że my (a przypadek najwyraźniej pogrywa tu w berka z przypadkiem) sytuujemy się poza gronem towarzystwa obdarowanego, to jest na pozycji z góry przegranej? Oj tam, oj tam. Szczegół. “Nie interesuj się, głupcze, by rząd nie zainteresował się tobą” – powtarzają. Gdybyż to jeszcze prawda była.

Rząd? Zaraz rząd. Rozsierdzony niedźwiedź, brutalnie demolujący barć za barcią, to nie jest żaden rząd. Wściekły lis chłepczący krew z rozszarpanych krtani drobiu, kur znoszących złote jajka nie wyłączając, to też nie jest rząd. Tak samo jak Płatek Monika na uniwersytecie nie jest wiedzą, Senyszyn Joanna (czy tam Nowicka Wanda) w telewizorze to nie są informacje, zaś słowa Hartmana Jana w przestrzeni publicznej to z definicji nie jest, nie było i nie będzie nigdy wydarzenie przełomowe.

WSZĘDZIE DOOKOŁA

Ba! Co tam Płatek, co tam Senyszyn z Nowicką, Hartman czy Zandberg. Żeby o Czarzastym nie wspominać. A cała reszta psujów, wszędzie dookoła? Rząd plus psuje rządowi, plus pozarządowi, wszędzie dookoła, powtarzam. My zaś tego rodzaju system sprawowania władzy mamy nazywać demokracją. A spróbujcie nazwać to inaczej, personalizując inwektywy narzucające się ad hoc. Tylko spróbujcie.

Zresztą nazywajcie sobie jak chcecie jeśli chcecie. Nazywajcie niechby tak, jakie aktualnie nazwanie wam wciskają via media. Ja mówię: tam ramię się zgina, gdzie babcia koszyk nosi. Dajmy na to. Czy jakoś podobnie. Pamięć mam dziurawą, za to w miejscach bez dziur miewam ją lepsza niż ponadprzeciętnie dobrą: już 21 stycznia 1793 roku, lat temu wstecz 225, niejaki Ludwik XVI tuż przed dekapitacją przestrzegał, że cały świat zrozumie, dlaczego demokracja to ustrój bardzo nieżyciowy. Lat temu wstecz 225, powtarzam.

OD CZASU DO CZASU

Demokracja ma mnóstwo wad, ale jest najlepszym systemem sprawowania rządów z wszystkich, które człowiek dotąd wymyślił, tak mówią, lecz przekonania tego nie znajdziemy w protokole dokumentującym posiedzenie brytyjskiej Izby Gmin. Choć nie gdzie indziej jak właśnie na wspomnianym posiedzeniu, konkretnie 11. listopada 1947 roku, mowę wygłosił człowiek, któremu wspomniany pogląd na demokrację przypisujemy w znanej wszystkim formie. We fragmencie przemówienia Winstona Churchilla, najwybitniejszego Brytyjczyka wszech czasów (ranking BBC z roku 2002), znajdziemy wspomniany passus w następującej formie: “Democracy is the worst form of government except all those other forms that have been tried from time to time”. Demokracja to najgorsza forma rządu z wyjątkiem wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu.



DRUGI CZŁOWIEK

Wygłaszając powyższe, Churchill nie pełnił akurat urzędu premiera, pozostając niekwestionowanym liderem partii opozycyjnej. Wszelako rzecz w tym, że – przynajmniej z tego, co się orientuję – nikt do dziś nie dociekał, ile wiarygodności zawiera w sobie erystycznie wyśmienita opinia definiująca demokrację, skoro wygłasza ją poddany królowej Wiktorii, królów Edwardów VII i VIII, Jerzych V i VI, wreszcie królowej Elżbiety II. Mówię przez to również, że “demokracja” to słowo od dawna spotwarzone, jak każde używane dla osiągnięcia celu pod sztandarem skuteczności, a nie w imię wartości definiowanych przez aksjologię.

Tymczasem perspektywa etyczna jest jedyną, jaka istnieje zasadnie, albowiem jedynym zasadnym odniesieniem dla człowieka należącego do cywilizacji łacińskiej nie jest to czy tamto, lecz – drugi człowiek. Zaś prawo stawiane w opozycji do moralności to więcej niż hedonizm etyczny. To wręcz apologia egoizmu. Stąd bierze się oczywiste w tych okolicznościach stanowisko Episkopatu: “Ludzki embrion musi być traktowany w równie podmiotowy sposób, jak każdy z nas”. W konsekwencji: “Dopuszczenie in vitro jest dla Kościoła katolickiego nie do zaakceptowania z punktu widzenia moralnego i etycznego”.

Z GÓRKI NA PAZURKI

Człowiek jest gatunkiem biologicznym. Ludzka zygota należy do tego samego gatunku, co człowiek. Każdy człowiek miał swój początek. Skoro zaistniał, to znaczy, że się zaczął. Kiedy? Zapytajcie zdanie pani Embriologii. Ta pani nie ma wątpliwości: podstawową różnicą między ludzkim embrionem, przedszkolakiem, 25-latkiem czy “najstarszą starowinką” – różnicą podstawową to znaczy taką, która determinuje bezwzględnie dowolną inną różnicę między poszczególnymi etapami ludzkiej ontogenezy (rozwoju osobniczego), tą podstawową różnicą jest wiek.

Po zapłodnieniu i pierwszym podziale, cała reszta odbywa się, można powiedzieć: z górki na pazurki. Ludzka zygota starzeje się i przekształca w ludzki zarodek, ludzki zarodek starzeje i przekształca w ludzki embrion, ludzki embrion starzeje i przekształca w ludzki płód. Jako ludzki płód nasz egzemplarz dociąga (ciasno, coraz ciaśniej!) do wieku dziewięciu miesięcy, i naraz – tadam! – zamiast w maminym brzuchu, noworodek ląduje na tymże brzuchu.

Mija czasu mało-wiele (powiedzmy trzydzieści pięć kupek później) – i proszę, oto ludzki noworodek zamienia się w ludzkie niemowlę. I znowu upływa trochę czasu – i już babcia babkę piecze dla wyrośniętego przedszkolaka, a dziadek z tymże wyrośniętym przedszkolakiem (oraz z wywalonym na brodę językiem) fika koziołki na dywanie. I tak dalej, i tak dalej, po nieuchronny finał, ilustrowany treścią epitafium nagrobnego.

WNYKI IDEOLOGII

I jeszcze jedno. Otóż kryterium inne niż początek, jakiekolwiek inne, otwiera wierzeje dowolności na tyle szeroko, że rozmaite holocausty mieszczą się weń bez żadnego problemu. Kiedyś mieściły się, czego bezskutecznie usiłuje nauczyć nas historia, i mieszczą się dzisiaj, czego nie potrafi nauczyć nas skundlona medialnie teraźniejszość. I jeśli współczesnego genocydu na najmłodszych nie zatrzymamy, przyjdą kolejne, uprawiane na młodych i starych, i znowu nasze światy zaczną umierać jak Ziemia długa, szeroka i okrągła. Dlatego właśnie, podobnie jak wyznacznikiem ludzkiego “prawa do życia” nie może być kolor skóry, przynależność etniczna, wyraz twarzy czy wzrost, tak samo kryterium nie może być wiek istoty ludzkiej, to znaczy moment późniejszy niż uznany przez embriologię za początek rozwoju osobniczego człowieka (za początek ontogenezy). Proste jak budowa igły. Logika, czyli nauka badająca warunki poprawności wnioskowań, to potęga, wiec każda inna interpretacja rzuca nas we wnyki ideologii. Tutaj: ideologii zbrodniczej.

***

Embriologia, przypomnę paniom tumankom i panom tumanom na koniec, embriologia to część biologii – więc nauka, a nie żadna ideologia. Natomiast uznanie, że chociaż z punktu widzenia biologii ludzkie zygoty, zarodki czy embriony, są już co prawda istotami ludzkimi, tym niemniej nie są jeszcze osobami, ponieważ nie sposób przypisać im praw i obowiązków moralnych, wartościowanie tego rodzaju oznacza, powtarzam, że kryterium rozstrzygającym o prawie do życia czynimy właśnie wiek istoty ludzkiej – inny, niż jej początek.

W takim razie czemu taki wiek, a nie inny? Dlaczego w ogóle wiek, a nie przynależność etniczna? Czy kolor skóry? Może język? Może długość nosa? Kształt małżowiny usznej? Cokolwiek innego? W przeszłości trafił się nam decydent, wskazujący, kto jest Żydem. Najwyraźniej mało nam było.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl