Żył na Podkarpaciu pewien człowiek, o którym mówiono, że w czasie wojny był kapo w obozie i wiele zła, które ludziom wyrządził, obciążało jego sumienie.

Mieszkał poza miasteczkiem, pod lasem, na uboczu, gdzie miał poletko ziemniaków, trochę ogrodu i trzymał parę kóz i świń. Ludwik miał na imię, ale częściej mówiono o nim „ten z obozu”.

Mieszkał z Kristą – Niemką z Hamburga – która przed wojną była prostytutką w barze Lehmitz na Reeperbahn w dzielnicy Sankt Pauli. Zesłana do obozu, dorobiła się funkcji. Blockführerin została diablica wcielona! Podobno wiele niewinnej krwi na niej ciążyło.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Skąd to wszystko wiedziano, nikt nie potrafił powiedzieć! Nikt nie wiedział skąd takie dokładne informacje mogłyby pochodzić.

Niektórzy podejrzewali, że może od Staszka Taja, który też był w obozie i wiele widział, ale prawdę mówiąc Staszkowi trudno było wierzyć, bo w obozie w sonderkommando był, przeżył trochę za wiele i wrócił ze szwankującym umysłem. Poza tym Staszek prawie się nie odzywał, więc trudno było przypuszczać, że nagle zacznie sypać wiadomościami o tym co też Krista robiła przed wojną i w jakim hamburskim barze prostytuowała.

Tak więc dalej nie było wiadomo skąd takie szczegóły mogły dotrzeć do tego, zagubionego w falujących wzgórzach Podkarpacia, miasteczka. Niby wszyscy wiedzieli, ale nikt nie wiedział na pewno.

Podobnie było z informacją, że tego Ludwika zaraz po oswobodzeniu obozu prowadzili już na szubienicę, ale w ostatniej chwili sowiecki oficer polityczny, nie wiadomo dlaczego, wstrzymał egzekucję.

Wszyscy w miasteczku znali te historie, ale trzymali je dla siebie i wśród swoich i gdy któregoś dnia zjawił się we wsi czarny citroen, a wraz z nim gazik z żołnierzami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i bezpieczniacy zaczęli wypytywać o Ludwika, okazało się, że nikt nic nie wie i nikt nic nie słyszał.

Niektórzy zaklinali się nawet, że nie tylko nie słyszeli o żadnym Ludwiku i jego kobicie, ale że nawet nigdy nie widzieli żadnej chałupy pod lasem co już było śmiechu wartym łgarstwem i kompletną kpiną z władzy, bo chałupa stała na widoku i trzeba było być ślepym żeby jej nie zobaczyć.

A ci z bezpieczeństwa pytali nie tylko i nie tyle o Ludwika, co o różne sprawy z czasów okupacji, kto i gdzie wtedy był, co robił i z kim się zadawał. O Kristę i Ludwika pytano jakby mimochodem. Zresztą citroen podjechał także i pod ich chałupę i funkcjonariusze siedzieli tam jakiś czas, ale nikt przy tym nie był, więc nie wiedziano o czym rozmawiali.

Inna rzecz, że ludzie nie chcieli wiedzieć, mówić i widzieć.

To nie był czas pytań.

To był czas, gdy wiele jeszcze broni chowano po stajniach i sąsiekach i każdy wolał pilnować swojego interesu i nie wsadzać nosa tam gdzie go nie prosili.

Nikt się nie chciał zbudzić z ogniem nad głową, nikt nie chciał stracić tej nędznej chudoby, którą miał i nikt nie chciał już wracać do wojennych spraw.

Tak więc, wolano nie wiedzieć.

Wolano nie wiedzieć, ale niezależnie od tego, w miasteczku sporo było szu, szu, szu o tym i tamtym i „tylko nie mówcie o tym nikomu, bo to sekret…” i tak dalej i temu podobne.

Zresztą Ludwik „ten z obozu”, nie wadził nikomu, kozie skóry nosił do skupu, sery sprzedawał na targu, czasem sól i naftę kupował w sklepie i tyle go widziano. Siedział jak ten szczur w norze i w oczy się nie rzucał.

Oprócz tej wizyty z rzeszowskiego UB, nikt do niego nie przychodził. Inna rzecz, że on też nigdzie nie bywał.

Jakiś czas potem zniknęła ta Niemka, z którą mieszkał, ale nikt nie wiedział co się z nią stało. Ktoś mówił, że diablica uciekła od diabła, bo jej się diable amory znudziły, a ktoś inny, że Ludwik zaciukał ją gdzieś w komorze, a ciało dał świniom na karmę.

I znowu nikt tego na pewno nie wiedział i co rozsądniejsi śmiali się z takich bajek.

Inna rzecz, że czego to ludzie nie wymyślą!

W każdym razie Ludwik nie pomieszkał długo, bo już po trzech latach zniknął nagle, a w jakiś czas potem gruchnęła w okolicy wieść, że ktoś go widział w Rzeszowie, że pracuje tam na UB i znowu ludzi męczy, akurat tak jak to robił w obozie.

Biorąc to wszystko pod rozwagę, wyglądało na to, że Ludwik „ten z obozu”, rzeczywiście złym człowiekiem był.

Tak przynajmniej mówiła stugębna plotka, bo nikt nie wiedział co jest prawdą.

Wszystkie rozmowy na temat Ludwika czy Kristy zaczynały się podobnie.

„Mówią, że „ten z obozu” to…”

Nikt nie wiedział, kim byli ci co „mówili”, a jednak powtarzano, dodając też, że jeśli „mówili”, to coś tam na rzeczy musi być!

Tymczasem miasteczko żyło swoim życiem, każdy próbował znaleźć swoje miejsce w nowej, powojennej rzeczywistości i takie epizody jak ten z Ludwikiem szybko szły w zapomnienie. Bo w rzeczy samej to był tylko nic nie znaczący epizod, który trwał raptem niecałe trzy lata do 1948, kiedy to Ludwik zniknął z domu pod lasem.

W jakiś czas potem, ku zdumieniu wszystkich plotkarzy, do miasteczka wróciła Krista – ta Niemka, która mieszkała z Ludwikiem, a wraz z nią przyjechał wysoki, postawny mężczyzna. Oboje zamieszkali w pozostawionej chałupie i zaraz na drugi dzień, przybyły mężczyzna zabrał się do gruntownego remontu.  Robota paliła mu się w rękach, znał się na niej i nie było rzeczy, której by nie zrobił.