I co tam, co tam? Jak wizyta Świętego Mikołaja? Przystanął w biegu? Pozwolił renifery napoić, nakarmić, za rogi ucapić? Nie odrzucił zaproszenia na szklaneczkę gorącej czekolady?

        Czy tam innej herbaty z prądem? Czy zaledwie przemknął hen, tuż pod zenitem, celnym rzutem via komin dostarczając to czy tamto, co wcześniej zamówione zostało? Którego konkretnie Mikołaja mam na myśli? Tego od “ho-ho-ho!”, z brzuchem wielkim jak u wieloryba grzbiet, czy tego z pastorałem? Zaraz to sobie wyjaśnimy, ale na początek omówimy kilka ważnych kwestii. Na pewno z mojej perspektywy postrzegania współczesności. Bardzo ważnych, powiedziałbym.

 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

JA TYLKO TAK

        Po pierwsze, zwróćmy uwagę, że minęło czasu mało-wiele, coś ponad miesiąc o ile dobrze pamiętam, gdy pan minister od nadwiślańskiej sprawiedliwości prezentował założenia reformy sądownictwa.

        Rozumie się, tej najnowszej reformy. I teraz: dopytać, czy na założeniach skończyło się ponownie, wypada już, czy wciąż jeszcze nie wypada? Co prawda wiceminister Kaleta nie ulega szantażowi Komisji Europejskiej (“Nie ulegniemy szantażowi Komisji Europejskiej” – tak zapowiedział), wszelako doskonale pamiętamy wydarzenia sprzed niemal czterech lat, po nowelizacji ustawy o IPN, w styczniu 2018 roku, kiedy obóz Zjednoczonej Prawicy przez sześć miesięcy mamrotał jednym głosem, że ani kroku w tył, i że w ogóle. I pamiętamy też późniejszą rejteradę Dobrej Zmiany, co prawda pękającej w wyniku rozmaitych, starannie dozowanych nacisków, za to wycofującej się sprawnie na z góry upatrzone pozycje. Nie mamy więc szczęścia do ministra i jego zespołu urzędniczego, czy też do większości parlamentarnej? Tak tylko rozmyślam.

        Ja. Natomiast kanclerz Merkel rozmyślać nie ma nad czym. Zapowiedziała, że do końca roku tamtejszy parlament ma przedyskutować, a następnie przegłosować, wprowadzenie obowiązkowych szczepień przeciwko Covid-19. Kanclerz Merkel nie jest przeciwko dyskusji na ten temat, to jasne, ale uważa, że: “Obowiązkowe szczepienia są sposobem na wyjście z kryzysu”. Czym prędzej zajrzałem w grafik kanclerza-elekta. Zdaniem pana Scholza, Niemcy zaczną wychodzić z kryzysu już od lutego 2022 roku.

 

KONIE PO BETONIE

        Warto zaznaczyć przy tej okazji, iż czerwony sweterek zasłaniający deficyty bieżące pana Czarzastego z miejsca przyklasnął właścicielowi, gotowemu również w Polsce zainicjować “poważną dyskusję” na temat “obligatoryjnego wyszczepienia wszystkich”. Niejaki Zandberg podkreślił zaraz potem, że: “Szczepienia to odpowiedzialność za wspólnotę, za wszystkich wokół, dlatego powinny być powszechne”. I tak poszli we dwa konie po betonie. Stary koń i młode acz już przerośnięte źrebię. Oba z paskudnymi przerostami ambicji.

        O, właśnie. Co do przerostu ambicji. Nierozstrzygnięte dotąd pozostaje, czy Europę dopadną niemieckie tym razem, ambicje tyczące tak zwanej federalizacji Starego Kontynentu. A jeśli dopadną, to w jakim zakresie. Przerost ambicji zabija, deficyt rozumu grzebie – ale kto wie, co tam roi się w łepetynach ludzi, którzy o wojnach w XX wieku wiedzą nie to, co wiedzieć należałoby. W każdym razie parę państw europejskich, tak się przynajmniej wydaje, już zaczęło wierzgać przeciw ościeniowi (najenergiczniej środowiska aktualnie rządzące w Polsce) i niewykluczone, że skończy się nie tyle radosnym potupywaniem w czasie święta piwa, czy tam innego oktoberfiuta, a wdrożeniem recepty przypisywanej Churchillowi. Że, mianowicie, co 50 lat należy bombardować Niemcy do gołej skały, i że nie trzeba czynu owego jakkolwiek uzasadniać, ponieważ w wieku XX tę konieczność sami Niemcy uzasadnili aż nadto. Na parę wieków do przodu.

        No tak. Od Piaśnicy na północy zaczynając, przez Poznań i Kościan, dalej przez centralną Polskę, przez Zakopane i Nowy Sącz na południu, aż po Lwów i Stanisławów jeszcze dalej na wschód. A wymieniłem ledwie parę miejsc masowych egzekucji Polek i Polaków. Nie żołnierzy, cywilów. A byliście może w Auschwitz? Widzieliście to? Zajrzyjcie.

 

LUDZIE WYSTRASZENI

        Mimo wszystko, odrobinę mi Niemców żal. Tych współczesnych. Odrobinę, powtarzam. Dwa razy usiłowali zjednoczyć Europę żelazem, dynamitem i grozą “hakenkrojca”. Po raz trzeci próbują, tym razem korzystając obficie z narzędzi przypisanych ekonomii. Zapytajcie Greków. Ale gdyby i teraz jednoczenie im nie wyszło, albo kiedy ekonomia niespodzianie przeistoczyłaby się w żelazo plus jakowąś nowoczesną ideę swastyki, po ich kolejnej przegranej na Starym Kontynencie nie byłoby już ludzi mówiących po niemiecku. Tak obstawiam.

        Co prawda przywołany wyżej Zandberg tłumaczy, że: “W niepewnych czasach pogłębiać integrację warto”, lecz to nic innego, jak nawoływanie do federalizacji rozumianej jako panaceum na “wrodzone Europie historyczne szaleństwa ubiegłego wieku”. Tak pan Adrian powiedział. Szaleństwo wrodzone Europie? Serio? Ten gość powinien dzieci straszyć. I tylko dziś. Jutro okaże się za późno, jutro kocówę ma jak w banku. Dzieciaki mu urządzą. Dzieciaki tych, którym pamięci wspólnej nie amputowano.

        Nadwiślański Sejm wystraszyła z kolei debata nad obywatelskim projektem ustawy zakazującej aborcji. Według projektodawców, aborcja miała być traktowana jak zabójstwo, a kobiecie oraz przeprowadzającemu zabieg groziłoby od pięciu lub dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności, dożywocia nie wyłączając. W praktyce wyglądało to tak, że posłanki wywrzeszczały swoje, posłowie swoje pokrzyczeli, inwektywami wymienili się ci z tamtymi, tamte z tymi, w każdej możliwej konfiguracji – to na komisjach – a następnie większość parlamentarna odrzuciła projekt w całości. Co w niczym nie przeszkodziło w kolejnej kłótni, tym razem na sali plenarnej. Kłótni, która w związku z decyzją większości o odrzuceniu projektu ustawy, do niczego doprowadzić już przecież nie mogła. Teatr.

 

ŁZY ŚWIĘTEGO

        Ale wracajmy do obu panów Mikołajów, świętego i brzuchacza. Pytacie więc, o którym Mikołaju myślę, o tym z brzuchem wielorybim i “ho-ho-ho!”, czy o tym z pastorałem i sercem na dłoni? No cóż. Podobno ów niekłamany święty, ten z pastorałem, spojrzawszy z Nieba na Ziemię, oznajmił świętemu Piotrowi, że w tym roku nigdzie nie idzie, mowy nie ma, skoro aż ludzie, zapatrzeni bezrozumnie w postęp i nowoczesność, nigdzie w sumie świętego nie oczekują. To co ma pchać się, gdzie go nie chcą? Bez sensu przecież.

        “Bracie mój, Piotrze” – tym oto słowami Święty Mikołaj zwrócił się bezpośrednio do niebieskiego klucznika. “Piotrze, bracie mój ukochany” – powtórzył zaraz, żeby wątku nie zgubić. “Spójrz proszę, wraz ze mną, na Ziemię. Pomóż ocenić, czy aby nie mam racji? Ludziska otumanione medialnie, wytresowane do głupoty i posłuszeństwa, zapalają świece chanukowe…” – gdy ostatnie słowo wypowiedział, zaraz za ich plecami rozbłysło coś niespodzianie na niebiesko, czy tam na niebiesko i fioletowo, a świecić nie przestawało póki uszy i serca obu panów nie zatrzęsły się od huku. Jakby piorun jakiś uderzył gdzieś w coś, w pobliżu. Czy też coś podobnego do pioruna. “Ale żeby rozpoczęcia Adwentu choć ściszonymi głosami ogłosić” – wzdrygnąwszy się, święty Mikołaj kontynuował myśl – “to już na to rozumu im nie wystarcza” – skończywszy, odstawił pastorał w kąt za najbliższą chmurką, nogi w kolanach ugiął i siadł tuż przy bramie, a z oczu jego skapywać poczęły łzy rozżalenia.

 

TARCZA Z SITEM

        Innymi słowami, rozryczał się nasz święty, uwalniając emocje, a w rzeczy samej ręce załamując i duszę boleśnie strzępiąc.

        Z kolei Mikołajowi sztucznemu, z jego zachrypłym “ho-ho-ho!”, jak zwykle brakuje czasu na najdrobniejszą refleksję. Tyle megamarketów do obskoczenia, tyle skarpet wokół do napełnienia, a kominy brudne i coraz ciaśniejsze, a psy wrzaskliwe, czy tam drące się przeraźliwie koty, kawek nawet nie licząc. Dosłownie nie ma kiedy po nosie podrapać się. Czy tam po czuprynie, przykrytej czerwoną czapką z białym pomponem. To znaczy białym do pierwszego komina. Kto zatem wymienionego Mikołaja ujrzy, niech powie mu, proszę, ode mnie (z góry dziękuję): “To nie kominy robią się ciaśniejsze, panie Mikołaj. To od słodyczy podkradanych z paczek dzieciom niewinnym, sam pan tyjesz na potęgę. Od likierów rozmaitych, przecukrzonych, że o napojach wspominał nie będę. I tak dalej”.

        Ale co tam święty, co tam świętego łzy, ważna jest tarcza. Kolejna, tym razem ekonomiczna. Czy tam inflacyjna. Tarcza, przez niektórych nazywana “sitem”. Sito to taki żart. Kpina. Ciekawe, jak wyglądałby kpiarz, to jest pan Kropiwnicki Robert, czy tam poseł pan, z sitem na czubku. Na czubku głowy. Wyglądałby jak czubek? Oj, gdybyż zabezpieczenia laptopa pana posła byłoby pokonać trudniej niż za pomocą widelca i puszki sardynek, nie przestrzegałbym pana Roberta, że nie powinien marnować aż tyle czasu, oglądając miejsca, do których zaglądać raczej nie powinien. Ponieważ jednakowoż mogę, przestrzegam. To podobno namiętność na tyle zgubna, że wręcz odbiera rozum. Licząc z czubkami. Czy tam czubkom. Serio, serio.

 

PROLEGOMENY TYRANII

        I podsumowując dzisiejszą pogadankę: ludziom rozumnym towarzyszy świadomość potęgującego się niemal z dani na dzień uwiądu kulturowego, wraz z oczekiwaniem na, również w tym wymiarze, całkowity i ostateczny krach. Co, notabene, niczyjej dezorientacji nie zmniejsza. Przeciwnie, świadomość istnienia rosnącej populacji ludzi kulturowo zdezorientowanych, tym bardziej poczucie bezbronności potęguje wśród ludzi przytomnych.

        Mówię przez to między innymi, że przyszłość wydaje się krajobrazem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej ogarniętym mgłą powszechnej niewiedzy i powszechnej nieświadomości zachodzących zmian. Poranki zatrute smogiem intelektualnych deficytów oraz nieludztwem medialnej tresury podtrzymującej, zwiastują nam totalitaryzm w skali nieporównywalnej z czymkolwiek, z czym ludzkość kiedykolwiek miała wcześniej do czynienia. Serię tych poranków, ktoś, kiedyś, nazwie prolegomenami nowoczesnej tyranii XXI wieku. O ile rzecz jasna zdąży. Nim BigTech nie zablokuje mu profilu w mediach społecznościowych wraz z kontem bankowym, a BigPharma wtyczki mu z serca nie wyjmie, światło nieszczęśnikowi gasząc. Czyli, o ile jakaś ludzkość, zdolna wciągać wnioski z przeszłości, w ogóle przetrwa.

        …A swoją drogą, ktoś wie, po co właściwie miałaby?

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl