Nie mogę spać. Budzę się po kilka razy w nocy z przerażenia. Ten sam motyw, podobny koszmar. Nie mogę wejść do pociągu, albo jadę gdzieś, ale nie wiem gdzie. Pogubiłam bagaże, bliskich. Jestem sama. Muszę gdzieś dojechać, ale nie wiem, ani gdzie, ani jak. To genetyczne skrzywienie wywołuje ten strach przed wojną wywołany atakiem Rosji na Ukrainę. Jesteśmy z narodu, który od wieków średnio co 20 lat wszystko traci, a potem z trudem odbudowuje, po to, aby stracić ponownie. Zawsze była jakaś wojna, albo jakieś powstanie. A jeśli nie, to sami sobie pędzeni genetycznie zmienialiśmy wszystko. To dlatego tyle w naszej grupie rozwodów? Podstarzali muszą sobie zmienić, z reguły na gorsze, bo krajobraz po bitwie to z reguły ruina – no chyba, że można jeszcze jakiegoś innego niewinnego obłupić. Tacy starszawi po bitwie to nie bardzo już potrafią się pozbierać. Przystosowanie się do dramatycznych zmian jest koszmarnie trudne, ale do poprzedniego życia powrotu nie ma.

        Każdy z nas nosi w sobie wiele wojennych opowieści. Nie zapominajcie o nich, tylko je spisujcie. To jest nasza historia. Jeśli jej nie spiszemy, to inni z chęcią nam napiszą za nas, po swojemu. Nie dajmy sobie tego zrobić. Sama wróciłam do opracowania pamiętników mojego dziadka, spisanych w 1-szej połowie ubiegłego wieku. Tam też jest o wojnach (1-szej, i 2-giej), i o trudach emigracyjnych w celu ocalenie siebie i poszukiwania lepszego życia. Taki smętny czas znów powrócił. Ale w tym wszystkim należymy do tych szczęśliwców wyposażonych w gen przetrwania i umiejętności odbudowy. W tym genie jest także miłość do zwierząt. Więc mnie w moich koszmarach koi kotka psotka. Dzika (feral), która została do mnie podrzucona kilka lat temu. Była tak dzika, że próbowała wyskoczyć przez szybę w oknie (bo nie wiedziała, co to jest szyba), a potem w rozpaczy samotności zbudowała sobie ze śmieci gniazdko w szafie. Obecnie jest moją pupilką, ale tylko moją. Dalej jest bardzo dzika, nieufna i strachliwa. Moje dorosłe już dzieci, widziały ją może 2-3 razy, jak się zagapiła, i nie zdążyła czmychnąć i się schować. Więc ta kotka jest nazywana w moim domu kot-duch, bo niby jest, bo jedzenie znika z miski, trzeba czyścić kuwetę, ale tak naprawdę to tylko ja ją widuję. Przychodzi do mnie na kolanka, kiedy czytam książkę i siedzi na foteliku w pokoju do pracy, kiedy piszę. Ach, i budzi mnie z rana, tak przed 7-mą. To jej czas na jedzonko. I mnie jako poddanej jej królewskiej kociej mości przypomina o moich obowiązkach łaszeniem się, mruczeniem, a w razie czego pomraukiwaniam. I ten kotek bardzo skutecznie stawia mnie do pionu. To jest to, czego mi potrzeba. I czegoś takiego nam wszystkim potrzeba. Tak, historia przyspiesza i biegnie, zmiany są nie do odrobienia, ale my musimy żyć godzina za godziną, dzień po dniu i moja kotka psotka mi w tym pomaga. I nie zapominajmy wzorem Polaków z Polski o pomocy tym, którzy są bezpośrednio dotknięci wojną, której nie zawinili. Możliwości jest wiele. Trzeba tylko otworzyć nie tylko serce i współczucie, ale i kieszeń.

        Dajmy dowód tego, że także na pomoc innym jesteśmy genetycznie uwarunkowani.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MichalinkaToronto@gmail.com