Na początku Bóg stworzył świat. I urządził. To znaczy z grubsza. Urządzony z grubsza świat zaakceptowała natura. Też z grubsza. Czemuż miałaby nie zaakceptować? Ktoś wie?

Ja wiem. Ale o tym za chwilę. Najpierw NATO, a zaczniemy od przypomnienia, że każdy sukces można przedstawić w kategorii porażki. Podobnie jak każdą porażkę, przy pomocy odpowiednio dobranych słów, zestawić daje się w zdania, sugerujące niebywały sukces. Dlatego właśnie mówię, że madrycki szczyt NATO nie był sukcesem wyrastającym nad nasze oczekiwania. Przełomowy i historyczny? Co to, to nie. Moim zdaniem przeciwnie: weszliśmy na bardzo cienki lód i zrobiło się ślisko. Pod spodem zaś czai się otchłań z wodą o temperaturze, w jakiej realne możliwości przeżycia człowieka odzwierciedla cyfra zero. Jeśli – lub kiedy – lód pęknie, a pęknie naturalną koleją rzeczy, tragedia rozegra się w kilkanaście sekund.

NIESTOSOWNOŚĆ

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Stąd cały ten nasz madrycki lodowy pląs nie wygląda mi na zdrowy, a już w żadnym razie na bezpieczny. Dla nas, to jest dla poddanych. Dla przyszłego mięsa armatniego. Co innego władza. Władza, władców najbliżsi i władzy totumfaccy, ci mają jakieś szanse na sukces w nadchodzącej loterii ocalenia. Zapewne w tych właśnie szansach należałoby upatrywać powodów, skąd niczym z tryskających wysoko źródeł samozadowolenia, biorą się strumienie arogancji tych ludzi. Jakże często zatrważającej.

        “Czy mógłby pan powiedzieć coś o przyjętych na szczycie gwarancjach dla Ukrainy?” – zapytano kanclerza Niemiec. “Tak. Mógłbym” – odparł Olaf Scholz. Tu cięcie. Koniec przekazu. Nie dlatego, że mediów nie interesowała odpowiedź. Dlatego raczej, że większość ich przedstawicieli rzuciła się w tym momencie łapać za oczy, wyłażące im na wierzch, zaraz gdy w dziennikarskie umysły zapadły słowa kanclerza. Reszta w tym samym czasie szukała szczęk, pochyliwszy się nisko. Czy tam szczęk i ramion. Ponieważ Scholz, reprezentujący nie tylko Republikę Federalną Niemiec w NATO, lecz najsilniejszą na Starym Kontynencie gospodarkę, na tych dwóch słowach poprzestał. Może pan odpowiedzieć? Tak, mogę. Trudno uwierzyć, lecz była to odpowiedź pełna. Czy raczej cała, bo w tym wypadku o kompletności mówić trudno.

Oklasków nie było, bo w tej sytuacji nie mogło być. Narody też nie przyklękły. Za to niegdysiejszy ambasador Polski we Francji oraz dwukrotny w Niemczech, Andrzej Jan Byrt, zakwalifikował zaraz wypowiedź Scholza do kategorii “niestosownego żartu”. No tak. Kto bowiem, jeśli nie niegdysiejszy dyplomata, mógłby sprawnie wytłumaczyć niewytłumaczalne nam, maluczkim? Dopiero praktyka czyni mistrza, rzekłbym. Nie ma więc większych specjalistów od wyjaśnień niż dyplomaci.

 

KONFRONTACJA POSTAW

        Praktyka czyni mistrza, powtarzam, zatem poziom żartu w ustach Scholza w istocie uznać należałoby za iście kanclerski. Ludzie miłosierni wśród “wagnerowców” oraz człowieki miłujące pokój władające dziś Rosją – to są dopiero prawdziwe żarty nie na żarty. Ale niech tam. Niech będzie, że był to niestosowny żart. Gdzie tam takim jak my, to jest ludziom przypadkowym, sprzeczać się z jednostkami wybitnymi, struganymi z wybitności jeszcze przed narodzeniem, od poczęcia pewnie, i od dziecięcia ćwiczonymi w wybitności? Z takimi, dajmy na to, jak pan Byrt? Dajcie spokój.

        Więc żart. Okay. Komu wszelako żartów mało, ten zagląda tutaj: “Państwa wspierające Ukrainę muszą zapytać same siebie, co chcą osiągnąć. Bo zwycięstwo Ukrainy jest nierealne i konieczne jest natychmiastowe zawieszenie broni” – mniej więcej tymi słowami niemiecki tygodnik zaapelował do świata, przemawiając ustami niemieckich elit. Tak właśnie “Die Zeit” o sobie pisze: “Ulubiony tygodnik niemieckiego inteligenta. Niezależny i liberalny”. Chwal mnie, gębo moja? Ale nie o to chodzi. Rzecz w konfrontacji dwóch postaw. Z jednej strony postawy Berlina, definiowane “głosem elit”: zwycięstwo Ukrainy jest nierealne więc konieczne jest natychmiastowe zawieszenie broni, a ze strony drugiej, postawy ambasadora Ukrainy w Niemczech. “Powinniście wreszcie iść do diabła” – jak odpyskował Niemcom człowiek, który na samym początku wojny usłyszał, że za trzy dni będzie po Ukrainie, a wspieranie przegranych nie leży w interesie Niemiec. Co prawda Melnyk powiedział też, i powtarza co jakiś czas, że: “Bandera nie mordował Żydów i Polaków. Nie był masowym mordercą”. Ale co ma mówić? Ale to uwaga na marginesie. Wiadomo, że Hitler ze Stalinem też nikogo nie mordowali.

KWIATKI NA LIŚCIE

        To znaczy masowo nie mordowali. Nie osobiście w każdym razie. Może faraon, weźmy Nachtnebtepnefera z XI dynastii zwanej tebańską? Może inny jakiś Czyngis-chan? Ale tak czy owak, to przecież nie wczoraj było. I nie przedwczoraj. Tak. Dyplomatów ukraińskich nie czepiamy się więc, siewodnia nielzia, ale czy sukces odnotowaliśmy w Madrycie czy raczej porażkę? Nie wiem. Nikt tego nie wie. Wiem, że peany poświęcone trzystu tysiącom “sił szybkiego reagowania” to tylko piach w nasze oczy, całe wagony piachu, skoro – jeden przykład z wielu – ewentualną decyzję o ewentualnym wykorzystaniu w ewentualnej walce tych ewentualnych zupełnie jednostek, podejmować mają państwa, które je do “sił szybkich” delegują. A tego rodzaju kwiatków na liście rzekomego sukcesu szczytu madryckiego jest więcej, niż kamieni milowych w rejteradzie państwa polskiego, konfrontowanego z żądaniami Komisji Europejskiej. Ale by o tym ostatnim pisać, jeszcze znajdziemy odpowiednią porę. Wracamy do początku. Więc.

Więc, na samym początku Bóg stworzył i z grubsza urządził świat, zaś urządzone z grubsza zaakceptowała natura. Czemuż miałaby nie zaakceptować? Ktoś wie? Ja wiem i powiem: dlatego, że cała reszta Bożego dzieła przypadła człowiekowi. Poza samym człowiekiem (i tylko być może, i oby nie okazało się inaczej). Ten zaś wziął do rąk, co otrzymał, a następnie gdzie stał, czy gdzie dinozaury pasł, czy tam gdzie antylopy w przepaść zaganiał, jak tam stał czy biegał, tak siadł, obejrzał otrzymane, zębami i językiem dotknął, siebie samego przekonał, że pomyślał – i orzekł prędko, że wymyślił.

NAJBLIŻSZE NAM

        Sam z siebie wymyślił. On, człowiek rozumny. Nikt inny. Ho-ho, co wymyślił. O takich osobnikach niejaki Gribojedow, pisarz, mawiał niezliczone okamgnienia później: “Łżyjta, ale znajta miarę!”. Czy jakoś podobnie. Ale wyobraźnia ludzka miar nie zna, okazało się, i okazało się też, że znać ich nie chce.

        Podsumowując powyższy kawałek: moment, w którym nasz człekopodobny przodek – nasz przodek i małpi, wspólny – wyobraził sobie, że potrafi myśleć, ów moment zdeterminował nijaki los małp na zawsze i nędzne perspektywy przyszłość ludzkości na stałe. Od tamtej pory małpy to małpy, a ludzie są najzwyczajniej w świecie głupi. Ktoś sądzi, że desygnowanie niejakiego Kiszczaka na pierwszego premiera III RP, dowodziły istnienia inteligencji u ludzi znad Wisły? Co prawda Kurt Vonnegut – to z jego “Hokus pokus” dla powyższej parafrazy zaczerpnąłem inspirację – co prawda Kurt Vonnegut oceniał tam głupotę i małość człowieka w kontekście Auschwitz, niemniej com napisał, napisałem. Wiadomo: nasze jest nam najbliższe kulturowo. Zawsze bierzmy co kulturowo nasze, gdziekolwiek swą własność znajdziemy.  Człowiek więc wziął do rąk, co otrzymał, następnie otrzymane obejrzał, zębami dotknął, językiem spróbował… i stało się, i tak już jest: raz poliżesz, nie gryząc, raz ugryziesz, nie liżąc i prędzej raczej niż później pojawiają się rozmaite schody. Czy tam ściany. I mury. I wądoły. Schody, ściany, mury, wądoły, jary, parowy i kaniony. Wreszcie, wąwozy i obozy. Postęp albowiem z nowoczesnością, podobne są człowieczej wyobraźni: żadnych miar nie uznają. I nie ruszajmy już może obozów, kontynuujmy naszą dzisiejszą wędrówkę zaznaczonym wąwozem.

SANDAŁY I SZNURÓWKI

        I tu inaczej rzecz ujmiemy: reszta dostała się człowiekowi, ten wziął do rąk, co otrzymał, następnie otrzymane obejrzał, zębami dotknął, językiem spróbował… i zaraz pojawiły się rozmaite organizacje, ugrupowania, bloki, stronnictwa, zrzeszenia i partie. Czyli rozsypało się wszystko, we właściwościach czego rozsypanie się w ogóle występowało, niechby potencjalnie. Mówię przez to, między innymi, że mądrość prawdziwa występuje dookoła nas rzadziej niż niezwykle rzadko. Przez wspomniane rozsypanie. Rzadziej występuje niż słoneczniki wyrastają z lodu na Antarktydzie. Tak często mniej więcej, jak sznurówki sandałów prezydenta Trzaskowskiego objawiają właścicielowi jego ponadprzeciętną finezję. Proszę? Że sandały Trzaskowskiego nie posiadają sznurówek? Oj tam, oj tam. W panu tym finezji również za grosz, a prezydentem Warszawy został. W każdym razie tytularnym. Czemu w takim razie sandały nie miałyby posiadać sznurówek?

        I tu zbliżamy się do końca, uspokójmy zatem narrację. Czy tam uporządkujmy: z mądrością dookoła nas natura nie przesadza. Słusznie jak najbardziej. Kto mądrzejszy od przeciętnego głupca ten mądrości szuka i ten wie: co krok tępe ołówki, przemądrzałe agrafki oraz spinacze biurowe, przekonane o mądrości przynależnej im z urodzenia. Czy tam z racji produkcji. Rozprawiać z takimi o powinności? Dzielić się refleksją etyczną? Wymieniać myśli zahaczające o czas, przeznaczenie i przypadek – a co mi tam, tu raz jeszcze “Hokus pokus” i Vonnegut: “Dwie najważniejsze siły sprawcze we Wszechświecie to Czas i Przypadek” – więc wymieniać myśli zahaczające o czas, przeznaczenie czy przypadek, z pustą głową zostając?

ZALEDWIE PIĘĆSET

        Szłoby oszaleć. Sandały Trzaskowskiego to już nadto. I co tam para, jego pojedynczy sandał do zniechęcenia wystarczy. Ten lewy. Rozsznurowany, jak jego pan. Ergo, lepiej jednak, gdy niezwykle rzadko z tą niby-mądrością mamy do czynienia. Skoro już. Ustalamy zatem definitywnie, czego trzymać się będziemy z milion i sto razy mocniej niż niektorzy trzymają się przekonania o antropogenicznych źródłach zmian ziemskiego klimatu: mądrość występuje dookoła nas niezwykle rzadko.

        A ponieważ na Vonneguta powoływałem się dzisiaj kilka razy, nie mogę nie ulec kolejnej zachciance pochodzącej z twórczości tego pana wziętej. Tym bardziej, gdy wiedzą powszechną stało się przekonanie, że jedynym skutecznym sposobem na pokusy jest uległość. W postawie więc pokory wobec Czytelników nie powstrzymuję się, przytaczając raz jeszcze słowa człowieka mądrego. Tym razem dosłownie przytaczam, żeby mi nie było zaraz to czy tamto. Aha: i cytat z “Trzęsienia czasu” pochodzi, nie z miasta Łodzi. Voila: “Jest takie ciało niebieskie w Układzie Słonecznym, którego mieszkańcy są tak głupi, że przez milion lat nie załapali, iż ich planeta ma drugą półkulę. Przyszło im to do głowy dopiero pięćset lat temu! Zaledwie pięćset lat temu! Niemniej mieszkańcy nazywają siebie Homo Sapiens” – tu kurtyna, oklaski, ferie braw, owacje na stojąco.

        I dopowiedzmy na koniec, co pewne: mądrość nie znosi schlebiania. Nie kontestuje Bożego dzieła. Przemawia do nas językiem serca i duszy, i jest to język jedynie słuszny, choć jakże przy tym inny od języków jedynie słusznych ideologii, bo język zawsze odnajdujący dla siebie miejsce właściwe. Nie ma obowiązku mieć racji, to jasne, lecz – moim zdaniem – właściwe miejsce dla języka musimy nauczyć się odnajdywać właśnie w oparciu o serca nasze i nasze dusze. To prawidłowa podstawa dla rozumu. Fundament przyzwoitego świata. Tak uważam i przy tym trwać zamierzam.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl