Niepostrzeżenie minął Canada Day – Dzień Kanady, kiedy to celebrujemy nasz kraj. Cieszymy się z jego 153 urodzin. Tak jak cieszymy się z ponad 1000-letniej historii naszej Polski. Porównajcie sobie te urodziny – różnica lat robi wrażenie! Niektórzy się oburzają, bo uważają, że jako dziennikarka i pisarka powinnam mówić ‘nasz kraj’ wyłącznie odnosząc się do Polski.

        Naprawdę? Ale Kanada to także mój kraj. Pod niektórymi względami może nawet i bardziej, bo tu przeżyłam większość mojego życia. Fakt, to nie matka, ale całkiem niezła macocha. Pod pewnymi względami nawet lepsza od matki, pierwszej ojczyzny mojej. Ale kocham oba moje kraje.  A moje dzieci? Mają niewątpliwy sentyment to Polski i polskości, są jak na urodzone w Kanadzie nieźle wykształcone w sprawach polskich, całkiem nieźle mówią i piszą po polsku, ale urodzone i wychowane już w Kanadzie odbierają Polskę jako kraj egzotyczny i pełen dziwactw.

        Całą książkę można by napisać, o tym jak dziwnie odbierają Polskę nasze kanadyjskie dzieci. Na przykład: jedna córka uważa, że Polska to kraj zamków i pałaców. Zdaje się, że przedobrzyliśmy z odwiedzaniem pałaców i zamków w Polsce? Druga podczas jednej miesięcznej wizyty liczyła ludzi uprzejmych, i naliczyła się słownie trzy osoby. Mnie dalej widoczna na twarzach przechodniów polskich miast zaciekłość, smutek i jakaś taka hardość nie razi. Moje dzieci sądzą, że przechodnie szukają tylko pretekstu do zaczepki, więc schodzą wszystkim półkolem z drogi. Za to mój kuzynek z Wielkopolski tłumaczy im tę utrzymującą się na twarzach hardość Polaków koniecznością. Uważa, że gdyby Polacy byli tacy mili i przepraszający za wszystko, jak Kanadyjczycy, to nigdy byśmy  niepodległości nie uzyskali i jej nie utrzymali.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Moja najmłodsza latorośl nie mogła się nadziwić, że w małopolskiej części rodziny butelka pojawiała się już przy śniadaniu. Co kraj to obyczaj, co rodzina to obyczaj. W mojej rodzinie w Wielkopolsce butelki nie ma nawet do kolacji – ci czekają, żeby goście przynieśli.

        A u mnie na mojej kanadyjskiej wsi Canada Day przeszedł jak zwykle. Z gośćmi pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka (populacja 1200), gdzie w południe odśpiewaliśmy hymn kanadyjski, a potem byli poczęstowani przez majora (tutaj tytułowanego reeve) tortem udekorowanym liściem kanadyjskim. Jeszcze były lody z lokalnymi truskawkami. Gry i zabawy dla dzieci, ale my już, jako że za dorośli, nie braliśmy w nich udziału, choć niektórzy udekorowali sobie twarze w barwy flagi kanadyjskiej, co się dobrze złożyło, bo to są także nasze barwy narodowe.

        O zmierzchu pojechaliśmy do starej kopalni odkrywkowej rudy żelaza na pokaz ogni sztucznych. Ognie odbijały się od wody zalanego ogromnego szybu, a odgłosy wybuchów wracały odbijając się od ścian olbrzymiego dołu kilkakrotnym echem. W drodze powrotnej (bo tutaj wszędzie trzeba dojechać) zabroniłam psioczyć na Kanadę. Wiem, że wiele spraw się pruje. Czuję to i widzę. Ale… jeden dzień w roku, chcę pamiętać o samych dobrych sprawach, których też jest przecież bez liku. Tak jak myśląc o Polsce cieszę się, że pomimo wielowiekowej tradycji zdrajców i sprzedawczyków Polski i zupełnie absurdalnej wielowiekowej dwubiegunowości podziału narodu, jesteśmy dalej na mapie świata, tak i w Kanadzie dojdzie głos rozsądku, tylko trzeba nie być po polonijnemu ‘apolitycznym’ i jasno się, gdzie potrzeba,  opowiedzieć. Nie tylko psioczyć na imieninach u cioci.

        Na koniec, w bardzo czarną noc zasiedliśmy przy ognisku. Próbowałam, zdaje się bezskutecznie, przekonać biesiadników, że to łaska, że takie dwa kraje wybrały mnie, a ja  upodobałam je sobie. No cóż starsi ludzie naturalnie lubią tylko to co było.  A ja widać jestem na to duchem jeszcze za młoda.

MichalinkaToronto@gmail.com  Toronto, 5 lipca, 2022