Destabilizacja porządku światowego postępuje, a dotychczasowe konflikty, niektóre wydawałoby się zlodowaciałe na kość, wypadają masowo z zamrażarek i przybierają pozy sprinterów, oczekujących na start.

        Bo że wyścig odbędzie się, decyzja zapadła. Proszę spojrzeć: pistolet naładowany, dłoń startera wzniesiona, kurek odciągnięty. Jeszcze chwila… jest. Poszli. Pójdą. Niepowstrzymanie. Żadnych falstartów, żadnych powtórzeń. Co toczyć się zaczęło, toczyć się będzie – aż się dotoczy. Do samiuśkiego końca, a może nawet dłużej. O jeden dzień dłużej. Czy tam o ile.

        Mówię przez to, że materialne desygnaty konfliktów wkrótce opuszczą silosy, wyrzutnie, garaże i koszary, realnie dźwigając się i rozpędzając ku celom i przeznaczeniom w tej chwili nieznanym nam, maluczkim, lecz możliwym teraz do realizacji wyłącznie w kategoriach stricte militarnych. Coraz chętniej też i coraz szybciej rozpędzać się będą z zamiarem czynienia krzywdy w wielu miejscach jednocześnie. Tak bardzo jednocześnie, jak nigdy dotąd w historii.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

NIEPOZNANE

        Zacznie się dokładnie tak, jak zapowiadam. Nie zapowiadam przecież pogody. Już zaczyna się, a nikt nie wie, do jakiego finału dobiegniemy. Kto ewentualnie biec będzie. I jak prędko. I z kim. I tak dalej, i tak dalej, weźmy w którą stronę – bo jak wiemy, nie wystarczy uciekać, trzeba jeszcze rozpoznać prawidłowo, w którą stronę biec powinniśmy. Ja dajmy na to nie wiem nawet, czy pobiegnę w ogóle. Innymi słowami: jak skończy się kolejna z naszych awantur, pojęcia nie mamy. Nic a nic. Co można orzec o kształcie finału zawodów, nie obserwując biegu od startu do mety?

        Co wiemy na pewno w takim razie? Że koniec świata to nie jest tak, że pstryk, a światło gaśnie. Podejrzewam, że żaden z naszych światów nie kończył się w takim stopniu nagle i niespodziewanie. Może tym, co nieopatrznie łepetyny z okopów wychylili, i coś im zaraz do głów strzeliło. Przepraszam, bo wcale mi nie do śmiechu.

        Prawdopodobnie teraz dziać się będzie podobnie: nie każdemu w jednej chwili zgaśnie światło. Nie od razu. Od 28. czerwca 1914 roku, to jest od dnia zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę, do piekła okopów pod Verdun, weźmy lipiec i sierpień 1916 roku oraz okopy na linii Thiaumont – Fleury – Souville, minęło wiele dni, tygodni i miesięcy. Hektolitrów przelanej krwi nie licząc. Ba. Od wspomnianego 28. czerwca, do 28. lipca, gdy po odrzuceniu przez Serbię ultimatum Austro-Węgier, te, pchnięte mocno przez cesarza Niemiec, Wilhelma II, wypowiedziały Serbii wojnę, minęło jak łatwo policzyć, dni trzydzieści.

WYPOWIADANE

        A przy tej okazji: tematem samym w sobie jest, kto i komu wówczas wypowiadał wojnę. Wymieńmy: Austro-Węgry Serbii. Niemcy Rosji. Niemcy Francji. Wielka Brytania Niemcom. Dalej Austro-Węgry Rosji – a wszystko powyższe w czasie ledwie jednego tygodnia. Z końcem sierpnia Niemcom wypowiedziała wojnę Japonia, w październiku 1914 roku do wojny przystąpiła Turcja, w maju 1915 roku Włochy, w sierpniu 1916 Rumunia. Jako ostatnie, w kwietniu 1917 roku, w wojnę zaangażowały się USA.

        To przy tej okazji. Z innej okazji: nie widzę zainteresowanych odpowiedzią na pytanie, kto przeciw komu prowadził wówczas operacje specjalne. Czy tam pokojowe. I słusznie nie widzę. Operacji specjalnych nikt nie prowadził wobec nikogo. Czy tam pokojowych, jak NATO w Serbii czy USA w Libii. Aż się chce zapytać: czyżby, w odróżnieniu od dzisiejszych, tamte czasy były jeszcze czasami cywilizowanymi?

        By the way. Napisałem, że przyszłe wydarzenia “będą rozpędzać się z niekłamanym zamiarem czynienia krzywdy w wielu miejscach jednocześnie. Tak bardzo jednocześnie, jak nigdy dotąd w historii” – lecz właściwiej byłoby napisać: “Jak nigdy dotąd w historii od bardzo dawna”, choć szczegół to gramatyczny raczej, nie dramatyczny. I pomijając fakt, że – zastrzegę: że moim zdaniem – zachowanie USA pozostaje i pozostanie tutaj kluczowe. Bo wojna światowa, ta trzecia, nawet dopiero co wkraczając w nasze obejścia, czy tam czając się jeszcze u wrót, wydaje się jednakowoż nieuchronna.

        Zatem podsumujmy: zastane, o ile tylko wzrok mnie nie myli, wygląda następująco: wzięli się i się strzelają.

ZASTANE

        Ukraina versus Rosja. Rosja versus USA, Wielka Brytania i Polska (i kraje nadbałtyckie). Na Bałkanach, póki co, gotuje się między Kosowem a Serbią. Póki co, podkreślam. Dalej Kaukaz – tu jak raz przypomniały o sobie nawzajem Armenia z Azerbejdżanem, choć w sumie nawet przypominać nie musiały. Jeszcze dalej Chiny versus Tajwan pod parasolem “made in USA” – ostatnio w imieniu USA przykucnęła na Tajwanie przewodnicząca Izby Reprezentantów Kongresu, to jest Nancy Pelosi z Partii Demokratycznej, członkini Kongresu od roku 1987 (siedemnasta kadencja – persona, przyznać trzeba, niczego sobie).

        Oczywiście nie w każdym wypadku wysoki urząd przekłada się zaraz na poważne znaczenie, teraz jednakowoż USA wyznaczyły trzecią osobę w państwie – mowa o linii sukcesji prezydenckiej, jako że Pelosi lokuje się w tym rankingu tuż po obecnie urzędującej pani wiceprezydent – więc USA wyznaczyły trzecią osobę w państwie do oznaczenia terytorium uważanego za swoje. No i pani Pelosi obsiusiała Tajwan w imieniu USA. Na tyle obficie zdaje się i do tego stopnia energicznie, że Chiny wpadły w dygot z serii pt. “Kobieta mnie bije!”.

        W dygot, a równie zasadnie da się powiedzieć, że wręcz napadu trzęsionki dostały, napadu – nomen omen – skutkującego “ćwiczebnym” strzelaniem z ostrej amunicji kilka do kilkunastu kilometrów od wybrzeża Tajwanu. Następnie chińskie rakiety postanowiły polatać sobie nad wyspą – i sobie polatały, przy czym cztery z nich zorientowano i poprowadzono w taki sposób, by przefrunęły nad Tajpej, stolicą Tajwanu.

WYOBRAŻANE

        Spore ryzyko, prawdę powiedziawszy, ale nie ma to, tamto: tak z kolei własny teren oznaczają Chińczycy. Te strzelania i rakiety to była właśnie wcale niemała strużka moczu chińskiego, wylanego na Tajwan. No kto silnemu zabroni?

        Komu mało, niech sięgnie do Iranu, Izraela, Arabii Saudyjskiej. Tam sunnici kontra szyici, tam Żydzi kontra Arabowie, tam Pakistan kontra Indie, tam wreszcie Persowie kontra nie Persowie. Uogólniając. I tam również dramat wspólnot “rogu Afryki”. I tak dalej. Wszędzie coraz dalej. Dalej i dalej wciąż, w każdym razie norma versus patologia. Ale.

        Proszę ale oto wyobrazić sobie, że USA wycofują poparcie dla Tajwanu. W praktyce: że w chwili agresji Chin na tę wyspę, głośno krzyczą, tupią, wysyłają zaatakowanym pieniądze, przekazują broń i amunicję, innymi słowami postępują podobnie jak na Starym Kontynencie w związku ze wsparciem udzielanym Ukrainie, Polsce oraz NATO. Ale – nie wspierają Tajwanu bezpośrednio. Że dwie z trzech brygad największego związku taktycznego w świecie, rdzeń euroatlantyckich sił szybkiego reagowania, jednostki pozostające w nieustannej gotowości bojowej i mogące w ciągu osiemnastu godzin pojawić się i przystąpić do walki w dowolnym miejscu globu ziemskiego, to jest większość z 17,5 tysiąca żołnierzy 82. Dywizji Powietrznodesantowej Armii USA, dumnych jak mało kto z sentencji “All American” (AA) widniejącej na naszywkach naramiennych, dywizji nazywanej “gwardią honorową Ameryki”, że żołnierze ci pozostają wciąż w Fort Bragg w Północnej Karolinie, wyjąwszy brygadę (około pięciu tysięcy żołnierzy), przebywającą w Polsce?

***

        A teraz pytanie do wyobrażonego: co dzieje się wówczas ze strukturą bezpieczeństwa państw demokratycznych Azji wschodniej i południowej? Z bezpieczeństwem Japonii co się dzieje, Korei Południowej, Wietnamu, Filipin, Australii? Nic się nie dzieje, czy też destabilizacja tej części Azji następuje szybciej niż w okamgnieniu?

        Kończąc więc: tam, gdzie Amerykanie ocenią, że z ich perspektywy należy, mogą pozwolić sobie na porzucenie sojuszników (weźmy dramat Kurdów czy Afgańczyków sprzyjających USA) i tam sojuszników porzucą. Nie mieli obiekcji w czasie II wojny, by wschód Europy oddać Rosjanom. Dziś Ukrainą mogą chcieć zapchać kremlowski pysk Rosji, niechby się udławiła. Jednakowoż nie wydaje mi się, by zdecydowali się potraktować w ten sposób Tajwańczyków. Na to pozwolić sobie, uważam, nie mogą. Z powodów wyłuszczonych wyżej. Między innymi.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl