W siedzibie Gminy nr 1 Związku Narodowego Polskiego w Kanadzie w Toronto w minioną sobotą odbyło się spotkanie z mec. Jerzym Kwaśniewskim.

        Prezes Ordo Iuris przedstawił zadania fundacji, przykłady wygranych spraw m.in. w obronie dzieci i rodziców szukających schronienia w Polsce przed drakońskim postępowaniem obcych urzędów, a także w zakresie wolności obywatelskich oraz monitorowania prac organizacji międzynarodowych, jak ONZ przed narzucaniem nowego neomarksistowskiego porządku; jak również w obronie dzieci nienarodzonych oraz tradycyjnej rodziny. Przedstawiamy zapis praktycznie całego blisko trzygodzinnego spotkania, podczas którego zgromadzeni mieli też okazję do zadawania pytań.

        Witam Państwa bardzo serdecznie. To jest ogromny zaszczyt i honor, że mogę się z Państwem spotkać. Jestem w Kanadzie dosłownie kilka dni. Byłem teraz trzy dni w Ottawie, dosłownie tylko na dzisiaj przyjeżdżam do Państwa do Toronto i już rano uciekam dalej do Nowego Jorku, do ONZ-etu. , ale zawsze jak tylko jestem w Ameryce, staram się, żeby w takim spotkaniu uczestniczyć, bo to jest też bardzo ważna rzecz dla nas jako organizacji, o której za chwilę opowiem, czyli organizacji, która stara się stabilizować polską politykę konserwatywną, to jest bardzo ważne, żeby się wsłuchiwać w ten głos, który w Polsce jest najmniej słyszalny, czyli głos Polaków za granicą. I  zawsze to jest ogromny feedback dla nas, to, co dostajemy od państwa. Dlatego te pytania będą też tak bardzo ważne.

        Zacznę od tego, że Instytut Ordo Iuris powstał dokładnie dziesięć lat temu. W sierpniu tego roku będziemy obchodzili dziesięciolecie i kiedy powołaliśmy Instytut Ordo Iuris, nie przypuszczaliśmy nawet, że trafiamy w całkowitą niszę, próżnię na polskim rynku, w tej polskiej przestrzeni politycznej i społecznej.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Okazało się, że tego typu think tank, organizacja zajmująca się umacnianiem ochrony życia, rodziny i wolności, jest niezwykle potrzebna.

        Początkowo była nas trójka prof. Stępkowski, pani dr Joanna Banasiuk i ja i byliśmy przekonani, że będziemy się spotykać raz w tygodniu, wieczorem, w czwartek na kawę, wymyślimy jakąś jakiś temat, potem przez dwa tygodnie napiszemy jakąś opinię w ten sposób, żeby dostarczyć opinii publicznej takich merytorycznych, prawniczych argumentów w tematach, w których zazwyczaj wszyscy mamy przeczucie, że wiemy, jak powinno być, bo to prawo naturalne w nas podszeptuje nam,  że powinniśmy chronić życie, chronić rodzinę, małżeństwo. Ale czasami brakuje nam argumentów prawniczych.

        Szybko okazało się, że nasza trójka to za mało, szybko okazało się, że tych opinii musi być więcej niż jedna w miesiącu, szybko okazało się, że doszliśmy do takiego etapu, na którym dzisiaj mamy siedemdziesięciu czterech współpracowników, wydajemy w ciągu roku kilkaset opinii i analiz, udzielamy pomocy w sześciu sprawach przed sądami krajowymi po to, żeby móc realizować naszą misję.

        I od samego początku Instytut Ordo Iuris skupiony właśnie na ochronie życia, rodziny i wolności. W tym się oczywiście mieści suwerenność narodowa też, bo bez tej suwerenności żadnej z tych trzech wartości ochronić się nie da.

        Od początku Instytut Ordo Iuris dzieli się na takie dwa piony, mamy ten pion analityczno-akademicki, czyli mamy ludzi, którzy są wykładowcami na uczelniach, od dwóch lat mamy swoją własną uczelnię, Collegium Intermarium w Warszawie i to jest ten pion, który jest pionem analitycznym, który przedstawia argumentację dla polityków, dla sądów, dla trybunałów, dla europosłów w Parlamencie Europejskim, czasami dla naszych przedstawicieli w ONZ, wszędzie tam, gdzie trzeba bronić merytoryczną analizą i argumentami tych podstawowych wolności.

        No i drugi pion, który często bywa niedoceniany, ale akurat w Stanach nie trzeba tłumaczyć, jak ważne są orzeczenia sądów i ten drugi  pion jest gigantyczny, to jest pion interwencji procesowej. W tym pionie interwencji procesowej, mamy bardzo praktyczne wsparcie dla bardzo konkretnych ofiar niesprawiedliwości.

        To są historie często mrożące krew w żyłach. Nie wiem, kto z Państwa słyszał, bo teraz obchodzimy rocznicę tej sprawy, o sprawie Silje Garmo, która uciekła do Polski.

        Bardzo dobrze żyjemy z Polonią w Norwegii, w Norwegii, która jest krajem niewiele ponad 4 milionowym, jest około 100 tysięcy Polaków, a innych migrantów kolejnych kilkaset tysięcy. Norwegia od końca dziewiętnastego wieku ma system Child Protection Services, taki pierwszy na świecie, pierwszy CPS na świecie. Na podstawie doświadczeń tego systemu, który nazywa się Barnevernet, stworzono Jugendamt w Niemczech w latach 20. Czyli Jugendamt jest dopiero wtórnym rozwiązaniem wobec Barnevernet i Barnevernet jest rzeczywiście najbardziej agresywną instytucją w całej Europie, przy czym sami Norwegowie z nią nie walczą. To, że dzieci się zabiera z rodzin, przenosi do innych rodzin i tracą one kontakt z rodziną biologiczną, nie budzi istotnego sprzeciwu. Przynajmniej nie budziło jeszcze kilka lat temu w Norwegii, to jest bardzo specyficzne społeczeństwo. Tam rzeczywiście na państwo się patrzy jak na boga na ziemi, bardzo głęboko jest internalizacja takiej perspektywy mocno protestanckiej, czym jest państwo.

        Jeżeli państwo coś mówi, to znaczy, że to jest dobre, to znaczy, że to jest moralne. Więc jeżeli państwo mi mówi, twoje dziecko będzie miało lepiej gdzie indziej, to znaczy, że państwo ma rację.

        Problem zaczął się, kiedy przyjechali Polacy. Nam trudno było wmówić, że jeżeli państwo mówi, że nasz Piotruś teraz ma być Peter i ma mieszkać gdzieś na kole podbiegunowym i mamy z nim nie mieć kontaktu, to znaczy, że tak będzie dla nas lepiej. Polacy zaczęli robić najróżniejsze rzeczy i to całkowicie szalone, z perspektywy Norwegów, wynajmowano polskich prywatnych detektywów, by porywali Piotrusia spod koła podbiegunowego,  uciekano przez lasy, uciekano łodziami do Danii po to, żeby się ocalić przed Barnevernet. Podobne historie przeżywali Rumuni, Bułgarzy, Czesi, Słowacy, nie tylko my, a 25 procent dzieci wszystkich dzieci w Norwegii jest pod obserwacją Barnevernet; 25% wszystkich dzieci!

        A wystarczy donos od dentysty, że dziecko ma 3 latka i ma trzy zepsute zęby, co oznacza, że jest zaniedbane, żeby dziecko zostało zabrane z domu. Mamy taką sprawę, z którą poszliśmy do Trybunału w Strasburgu – wciąż nie doczekaliśmy się wyroku, ale będzie na pewno pozytywny, bo wygraliśmy już tych spraw blisko 30 w Strasburgu przeciwko Norwegii – w której mamie zabrano chłopca, a ona nie ma już z nim kontaktu bardzo wiele lat i pewnie już nigdy z nim nie odzyska więzi, dlatego że zapisała go do przedszkola do takiej grupy trzylatków. Ale w związku z tym, że pracowała zdalnie, a było już dawno przed Covidem, ale pracowała zdalnie, to bardzo często go trzymała w domu ze sobą i tylko 2, 3 razy w tygodniu na parę godzin wprowadzała go do przedszkola. Uznano, że to jest podejrzane, a w związku z tym, że raz doniesiono, że przyprowadziła go do przedszkola z pełną pieluchą,  musiał mieć mniej niż 3 lata, przyprowadziła go do przedszkola z pełną pieluchą. Uznano, że nie tylko to jest coś podejrzanego, ale on jest jeszcze zaniedbany. Chłopiec został z przedszkola wyprowadzony. Teraz mija już chyba 12 lat czy 11 lat, kiedy chłopak jest w rodzinie zastępczej. Uznano ją za tak groźnego przeciwnika, tak groźnego rodzica, że zanonimizowano miejsce pobytu dziecka. I co prawda prawo międzynarodowe gwarantuje rodzicom, których dzieci są dziś odebrane, możliwość kontaktu. Oczywiście, czasami pod nadzorem. Tu jednak kontakt uniemożliwiono. A listy, która pisała i zabawki, które wysyłała, nie były w ogóle doręczone.

        I w tych okolicznościach my zaczęliśmy pomagać polskim rodzinom. Znaleźliśmy prawników w Norwegii, zaczęliśmy współpracować z doskonałym konsulem, u państwa chyba też kiedyś służył, ze Sławkiem Kowalskim, który był wtedy konsulem generalnym w Oslo, i zaczęło coś z tego wychodzić. Zaczęliśmy też te sprawy prowadzić do Strasburga, czyli do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

        I nagle zadzwoniła do mnie Silje Garmo. Nie Polka, arystokratka norweska. Jej przodek podpisywał deklarację niepodległości Norwegii. Jej ojciec był przez trzy kadencje parlamentarzystą, był ambasadorem bardzo wiele lat. Rodzina doskonale ustosunkowana. I ona do mnie zadzwoniła, że nawet nie wzięła jeszcze prysznica,  czy tak jak stoi, może wejść do naszego biura. Nie wiedziałem, o co chodzi.

        Mówię w porządku, proszę wejść. Ona wchodzi z takim noworodkiem na rękach. Potem się dowiedziałem, że córeczka Eira ma wtedy trzy miesiące. Silje uciekła z Norwegii, przed Barnevernet w Norwegii. Oczywiście dziecko przed narodzeniem jest dla nich niczym, ale dla Barnevernet już jest kimś. Jeszcze mała Eira się nie urodziła, a już Barnevernet, bo potem uzyskaliśmy te dane, miało zdalny wgląd do dokumentacji medycznej jej matki, silnie kontrolując co się dzieje. I już podjęto decyzję, że mała Eira zostanie zabrana. Dlaczego? Bo zabrano już kiedyś starszą córeczkę. Serie.

        Na szczęście po długich postępowaniach ta starsza córeczka trafiła pod opiekę ojca. To było małżeństwo, które się rozpadło. Ale na szczęście ta starsza córka trafiła pod opiekę ojca, więc sytuacja była pod kontrolą.

        A dlaczego zabrano starszą córkę? Dlatego, że Silje została oskarżona o nadużywanie paracetamolu, ponieważ w rejestrach aptecznych było bardzo wiele wykupionych przez nią tabletek paracetamolu, i o „nieuregulowany” tryb życia. Brzmi strasznie, a chodziło o to, że miała rodzinę – w ramach tej swojej arystokratycznych koligacji – w Hiszpanii i bardzo często, jak tylko mogła, to latała do Hiszpanii z dzieckiem i wtedy Barnevernet nie wiedział gdzie ona jest.

        I to był nieuregulowany tryb życia i w związku z tym, że odebrano starszą córkę, to jeszcze zanim się narodziła młodsza córka podjęto decyzję, że jak tylko urodzi to ją zabiorą.

        Oczywiście Siljei miała pełnomocnika, byłego szefa policji, miała drugiego pełnomocnika szefa adwokatury w Oslo. I co? I nic nie wskórali.

        Kiedy się urodziła, miała Eira, powiedziano, albo zabieramy ją teraz, albo idziesz do domu samotnej matki. W Norwegii domy samotnej matki to nie są miejsca pomocy, tak jak w Polsce, bo w Polsce Caritas prowadzi mnóstwo domów samotnej matki, nie, w Norwegii, Dom samotnej matki to jest taka przestrzeń, gdzie jest takie mieszkanie urządzone, tam się wprowadza obserwowaną rodzinę. Są kamery, mikrofony i 24 godziny na dobę ta rodzina jest obserwowana, żeby sprawdzić, czy jest wydolna. Oczywiście zawsze się okazuje, że jest niewydolna. I są opowieści wstrząsające, opowieści tych matek, które tam są przetrzymywane, że raz na kilka dni przychodzi policja i słychać otwieranie drzwi, które otwiera tylko policja, bo są drzwi po drugiej stronie korytarza do tych mieszkań i wszystkie kobiety się modlą, żeby zabrano dziecko innej kobiecie; żeby nie przyszli do mnie.

        I wtedy policja wchodzi, zabiera dziecko, bo już podjęto decyzję, że matka jest niewydolna. Następnie mówią tej matce, że ma teraz posprzątać mieszkanie i wrócić do siebie. Silje  na szczęście dowiedziała się, dzięki tym swoim pełnomocnikom, ludziom najwyżej usytuowanym w tej całej hierarchii, że podjęto decyzję, dowiedziała się, w odpowiednim momencie, zabrała dziecko i uciekła.

        Najpierw pojechała do szefa wydziału psychologii Katedry Psychologii na Uniwersytecie w Oslo, który był  jej krewnym, przyjacielem rodziny. On przeprowadził wszystkie testy psychologiczne, żeby nigdy jej nie wmówiono, że była niezrównoważona psychicznie i następnie wsiadła w wynajęty samochód i przez lasy Szwecji przejechała do portów. Następnie promem do Polski. Bo samoloty, wiadomo, są monitorowane przez Barnevernet. I tutaj prosto przyjechała do Ordo Iuris.

        Dlaczego państwu opowiadam taką historię? Bo tę całą historię opowiedziałem w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych; kiedy ona przyjechała, spotkali się z nami, bo współpracujemy przy różnych tematach. Ale jak mnie wysłuchali, to po prostu tylko brakowało, żeby zaczęli się stukać w głowę. W pewnym momencie jeden z tych urzędników w randze ambasadora mówi, Panie mecenasie, co my mamy panu powiedzieć? Przecież Norwegia to ojczyzna praw człowieka. Ręce mi opadły. Okazało się, że nikt mi nie wierzy.

        Ale zgromadziliśmy dokumenty i najpierw przekonaliśmy Urząd ds. Cudzoziemców, który wydał opinię, że w Norwegii się systemowo narusza prawa człowieka. Tam były różne sprawy, łącznie z tym, że norweska policja sfałszowała zarzuty o podpalenie własnego mieszkania, żeby za pomocą nakazu aresztowania ją sprowadzić. A to mieszkanie nigdy nie płonęło. Więc to były tego typu wewnętrzne całkowite sprzeczności. I następnie udało nam się przekonać, najpierw minister spraw zagranicznych odmówił, potem nastąpiła interwencja premiera Morawieckiego, zmieniono tę decyzję i Silje jest pierwszym obywatelem Norwegii po II wojnie światowej, który dostał azyl polityczny, a Polska jest pierwszym krajem, który zaczął w ten sposób przyjmować azylantów.

        Od tego czasu Polska przyjęła już kilku azylantów z kilku krajów i jest rozpoznawana jako państwo prorodzinne, realnie prorodzinne. Bo ja się jej zapytałem dlaczego ty uciekłaś do Polski? Może Ordo Iuris, że my pomagamy w takich sprawach? Dlaczego do Polski? Ona mówi, wiesz, ja znam pięć języków, jestem córką ambasadora, studiowałem stosunki międzynarodowe i się dowiedziałem, że Polska jest krajem, który szanuje rodziny; tak że mamy dobrą opinię, mamy dobrą opinię, jako kraj. My się tym zajmowaliśmy też – już kończąc ten wątek – dlatego że ten model norweski był do Polski eksportowany w latach 2008- 2012.

        Przede wszystkim w Polsce nie tylko wprowadzono przepisy norweskie i one dosłownie za dwa tygodnie ulegną zmianie, bo już jest  przyjęta ustawa, która je zmienia, czyli ustawa o przeciwdziałaniu przemocy, która jest normalną, dobrą ustawą, bo w 2004 roku przyjęta ustawa, nie miała żadnych przesądzonych zasad czy przepisów. Wprowadzono możliwość zabierania dzieci bez orzeczenia sądu, całkowicie wbrew polskiej konstytucji, bo mamy w konstytucji jasne postanowienia, które mówią o tym, że dziecko można odebrać z rodziny dopiero po orzeczeniu sądu. Ale tam było o wiele więcej tego typu norm. To było całkowite przystosowanie polskiego prawa do norm norweskich. I brakowało tylko jeszcze urzędu Barnevernet. W 2010 roku na wniosek rządu i ówczesnego Rzecznika Praw Dziecka wprowadzono zmiany do ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka, przewidując możliwość stworzenia delegatur Rzecznika Praw Dziecka.

        I w ten sposób miał powstać polski Barnevernet. I rzeczywiście od 2010 roku  rozpoczęto wielkie szkolenia polskich urzędników za pieniądze z funduszy norweskich.

        Tak swoją drogą należy powiedzieć, że nie wiem, czy państwo wiedzą, że Polska dostaje mnóstwo pieniędzy od Norwegii w ramach funduszy norweskich, tylko to nie jest darowizna. Bardzo wielu Polaków myśli, że to jakaś darowizna i że w sumie nie powinniśmy decydować o tym, kto te pieniądze dostaje, bo przecież to Norwegowie są tacy dobrzy, że nam dają korony. No ale to jest ich zapłata, oni są zobowiązani do płacenia wszystkim państwom w Unii Europejskiej tych pieniędzy, ponieważ to są pieniądze, które płacą w zamian za dostęp, za wolny dostęp do polskiego rynku w ramach strefy bezcłowej, w ramach wspólnej strefy celnej. Bo oni nie są członkami Unii Europejskiej. Więc to są pieniądze, które są konkretną należnością.

        A to, że polskie rządy przez wiele lat pozwalały na to, że oni sami decydowali, gdzie to idzie, to był po prostu skandal. Bo to nie była wtedy polityka polskiego rządu, tylko to była polityka norweska prowadzona w Polsce. I to Norwegowie wtedy zdecydowali, że będą szkolili polskich urzędników jak zabierać dzieci; ci urzędnicy, kiedy byli dobrzy, kiedy mieli dobre wyniki, w nagrodę jeździli do Oslo po to, żeby tam dowiedzieć się, w jaki sposób jeszcze skuteczniej interweniować w rodzinach. I rzeczywiście, w latach 2013 14 i 15, nie wiem, czy państwo to śledzili, ale wtedy w polskich mediach problem zabierania dzieci z powodu ubóstwa stał się bardzo głośny. I to nie dlatego, że wcześniej tego problemu nie było. To właśnie dlatego, że te szkolenia dawały owoce. Oczywiście wszyscy się zgadzamy z tym, że wspólnota w ramach zasady solidarności musi czasami zainterweniować. Trzeba to zrobić pod właściwym nadzorem. Ostatnio mieliśmy dowód na to, że sądy wcale nie są właściwym nadzorem. Często, bo bardzo wielu sędziów potrafi pomiędzy palcami ewidentny przypadek tego małego Kamila przepuścić, kiedy powinno się podjąć konkretną interwencję. Ale w takich sprawach to oczywiście nikomu nie jest na rękę, bo sprawa jest trudna. Najłatwiej zabierać dzieci z tych rodzin, gdzie po prostu są ludzie ubodzy i niezaradni.

        W 2015 roku podczas kampanii wyborczej jednym z punktów programu wyborczego prawicy było zakazanie zabierania dzieci wyłącznie z powodu ubóstwa. Kiedy prawica wygrała, pani premier Szydło w ramach swojego exposé ten element programu też prezentowała. Wówczas poproszono Instytut Ordo Iuris, żebyśmy napisali ustawy, które to wdrożą. Na początku 2016 roku takie ustawy weszły w życie. I widzimy pewną zmianę, pewną dobrą zmianę.

        Zablokowano ten rozwój, wejścia do Polski systemu Barnevernet.

        I to jest też taki obraz tego, w jaki sposób my działamy. Czyli z jednej strony udzielamy pomocy w bardzo konkretnych sprawach, gromadzimy doświadczenie procesowe, gromadzimy doświadczenie bardzo praktyczne, ze współpracy z ludźmi, którzy są ofiarami niesprawiedliwości, ale staramy się potem przenieść to doświadczenie na poziom systemowy. Staramy się, żeby na tym poziomie całkowicie systemowym umożliwić naprawę sytuacji na zasadzie globalnej przez zmianę prawa.

        Czasami wystarczą wytyczne jakiegoś resortu do urzędników, które zmienią sytuację.Kiedy w Polsce pomimo tych zmian przepisów, wciąż zabierano dzieci, mieliśmy sytuację taką, że zabrano trójkę dzieci za to, że były nadmiernie religijne. Taka była opinia, ale to była opinia spójna, opieki społecznej i policji. Policjant, kiedy wszedł do domu i zaczął przeszukiwać dom w poszukiwaniu jakichś tam narzędzi zbrodni, rzucał takie komentarze, Aaaa, po co wam tyle różańców w domu? A po co wam tyle tych Biblii w tym domu? Co to kościół jest? I w pewnym momencie zobaczył taki piętrowy drapak dla kotów. Nie wiem czy Państwo wiecie co to jest. To takie piętrowe konstrukcji, że koty sobie chodzą, a to też jakiś totem jest – pytał polski policjant. W 2016 rok i w jednej z takich spraw na Podkarpaciu, zabrano grupkę dzieci rodzicom, gdzie mama, doktor teologii, tata wykładowca akademicki, dzieciaki ułożone i dobre wyniki w szkołach i nagle,  ni stąd ni zowąd zabrano dzieci. Oni się do nas zwrócili. Okazało się, że  sąd podjął dobrą decyzję pod warunkiem, że informacje, które otrzymał, byłyby prawdziwe. Bo sądowi napisano, że dzieci nie chodzą do szkoły, nie mają warunków do odrabiania lekcji. I mnóstwo innych zarzutów pod adresem tej rodziny, z których żaden nie był prawdziwy. Więc sąd, który miał 48 godzin na wydanie decyzji, wobec tak wstrząsającej opinii opieki społecznej, wydał natychmiastową decyzję o zabezpieczeniu dzieci przez przeniesienie ich do pogotowia opiekuńczego.

        Nasz prawnik pojechał do Tarnowa i przyjrzał się temu wszystkiemu. Okazało się, że nic nie jest prawdą, nic nie jest prawdą. Albo była to bardzo złośliwa, perfidna akcja ze strony konkretnych urzędników, ale to musiało przejść przez parę szczebli w urzędzie. Albo to była taka totalna nonszalancja, przekopiowanie uzasadnienia z jakiejś innej sprawy, albo próba odebrania tych dzieci z jeszcze innych powodów.

        No bo wszyscy wiemy, że również ta opieka społeczna, tam, gdzie ma za wiele władzy, wchodzi na przykład w handel dziećmi. Więc bardzo wiele, bardzo wiele mogło być powodów. No i tę sprawę nie tylko doprowadziliśmy do tego, że dzieci szybko wróciły tam do swoich rodziców; w ciągu kilku dni sąd przeciągnął tych urzędników opieki społecznej doszczętnie, bo przecież sąd został wprowadzony w błąd i to tak skandalicznie. I to też była metoda, żeby nauczyć tych urzędników w całej Polsce, że nie są bezkarni.

        My nie mamy takich środków jak system tutaj, my nie możemy żądać wysokich odszkodowań za tego typu błędy, ale możemy zastosować prawo karne za zniesławienie, i za nadużycie urzędnicze. Rozpoczęliśmy postępowanie karne. Obrońcy urzędników powiedzieli, że oni są, że mają specjalny immunitet, że jeżeli urzędnik działa w ramach swojego imperium, czyli swojej władzy urzędniczej, to nie może ponosić odpowiedzialności. My się postukaliśmy w głowy, bo tego typu immunitety muszą być bezpośrednio w kodeksie karnym zapisane. Nie można sobie wymyślać ich tak po prostu.

        Doprowadziliśmy tę sprawę aż do Sądu Najwyższego, bo wszystkie sądy rejonowe, okręgowe, apelacyjny uznawały, że jest taki immunitet.

        Trafiliśmy do Sądu Najwyższego, do Izby Karnej i tam jeden z, trzeba powiedzieć, nowych sędziów Sądu Najwyższego, profesor prawa karnego, czyli też człowiek z dużym doświadczeniem, który akurat pisał o immunitetach, swoją habilitację, dostał tę sprawę i wydał jednoznaczny wyrok, nie ma takiego immunitetu i co więcej, to też było widać, że to jest nowy sędzia w Sądzie Najwyższym, powiedział, że gdybym nawet ja sobie tak to zapisał w uzasadnieniu, gdybym nawet ja w uzasadnieniu mojego wyroku kogoś znieważył, wykraczając poza okoliczności dowiedzione dowodami, to również nie byłbym objęty żadnym immunitetem.

        Czyli da się.

        Czasami trzeba dojść bardzo wysoko, żeby się dało.

        W efekcie ta informacja poszła po wszystkich mediach, że kogoś skazano, nawet jeżeli to była symboliczna kara. Następuje zmiana w zachowaniu urzędników.

        Ale z takich spraw, o których państwo mogliście słyszeć, drukarz w Łodzi, któremu  pomagaliśmy, pan Adam to był pracownik drukarni i jego szef. Szef całkowicie go wspierał,  więc tutaj była całkowita jedność. Do tej drukarni przyszła organizacja LGBT Business Forum, żądając wydrukowania roll-upów reklamowych i różnych materiałów.

        I początkowo drukarnia podała im ceny, ale dostali informację, co mają drukować, to powiedzieli nie, my tego nie wydrukujemy. Nie podoba nam się promocja tego typu rzeczy i policja. A tamci natomiast poszli na policję donieść, że są dyskryminowani. Policja na sprawę machnęła, ręką i umorzyła. Macie dużo drukarni i w ogóle o czym tu mówić?

        I w tym momencie Adam Bodnar ówczesny rzecznik praw obywatelskich do tych biednych policjantów na komisariacie w Łodzi, którzy w życiu takiego pisma nie widzieli, z Warszawy od rzecznika praw obywatelskich wysłał całą potężną analizę prawną, że oni mają prowadzić sprawę wykroczeń  na podstawie kodeksu z czasów PRL u, gdzie zakazano tak naprawdę chowania pod ladę towaru, bo tam był przepis, który zakazywał nieuzasadnionej odmowy wydania towaru, świadczenia usługi. Ale to chodziło po prostu o zakaz spekulacji. I nagle Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich, mówi „Nie”, przedsiębiorcy nie wolno odmówić.

        Oczywiście przyjęliśmy obronę tego pana, Adama na kilku poziomach.

        Najpierw taki zwykły poziom wolności gospodarczej, zwykła wolność; to znaczy ja mam prawo, to jest wolność gospodarcza, ja mam prawo wybrać, z kim zawieram umowę, za ile, jakiej treści i czy w ogóle chcę zawierać umowy. Jest coś takiego jak branding policy.  Mogę wybrać klientelę, która będzie klientelą katolicką albo klientelą tęczową. I mogę innych na przykład nie przyjmować po to, żeby budować szczególną relację zaufania z jakąś grupą moich odbiorców. A dalej jest kolejny poziom. Kolejnym poziomem jest wolność sumienia.

        Ja również mam prawo odmówić ze względu na moje sumienie rzeczy, które uważam za niegodziwe. Oczywiście dodawaliśmy do tego taką argumentację, że gdyby była taka sytuacja, że w całej Polsce mamy jedną drukarnię, no to moglibyśmy mówić o jakiejś działalności antymonopolowej, wtedy państwo mogłoby nakazać zawieranie umów, ale w sytuacji, w której – a tego się dowiedzieliśmy bardzo szybko, to LGBT Biznes złożyło zapytania do 6 drukarni i 5 chciało im wszystko wydrukować i tylko jedna odmówiła. No to jaka była racja gnębienia tego biednego człowieka, który chciał po prostu skorzystać ze swojej wolności?

        Żaden sąd nie podzielił naszej opinii w sądzie rejonowym, uznany za winnego, w okręgowym uznany za winnego, Izba Karna Sądu Najwyższego podtrzymuje ten wyrok. To jest naprawdę drobna sprawa, to sprawa o wykroczenie, a nie prawdziwa sprawa karna. My nie mamy możliwości złożenia skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Na naszą prośbę zrobił to prokurator generalny, minister sprawiedliwości, bo rzeczywiście się zaangażował  i Trybunał Konstytucyjny, przed którym już wtedy jako strona występowaliśmy, dopiero Trybunał Konstytucyjny cały ten przepis artykułu 138 Kodeksu Wykroczeń skreślił i na tej podstawie pan Adam został wtórnie dopiero uniewinniony.

        Czasami tak trzeba po prostu. Czyli ta liczba poziomów, przez które trzeba przejść. A teraz wyobraźcie sobie państwo, że tego człowieka, który był pracownikiem drukarni, miałby bronić komercyjnie adwokat w sprawie o wykroczenie. Ile pieniędzy trzeba byłoby wyłożyć, żeby on się mógł obronić? Jaki był koszt? Co mu groziło? Czy mógł go uznać za winnego? Miałby wpis na krótki czas, że wykroczenie popełnił, więc z jego perspektywy po jednej stronie miałby wówczas wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy zł na obronę albo ponieść jakieś tam drobne konsekwencje. Oczywiście wybrałby drobne konsekwencje. W efekcie mielibyśmy cały system prawny w Polsce spacyfikowany przez Rzecznika Praw Obywatelskich i każdy przedsiębiorca wiedziałby, że nie wolno mu odmówić świadczenia usług.

        I dzięki temu, że mamy ten nasz dział interwencji procesowej, który w tym wszystkim świadczy tą pomoc nieodpłatnie, to on miał ten komfort, że przyszedł i nie zastanawiał już się nad tym, czy go stać, czy go nie stać. My od niego potrzebowaliśmy jednej rzeczy odwagi, odwagi, takiego szczególnego męstwa, że będzie stał i się nie podda do końca.

        Podobne męstwo chociażby widzimy w sprawie IKEI, gdzie pracownik przecież cytuje Pismo Święte, kiedy mu pracodawca wysyła na wewnętrznym forum artykuł, mówiąc Twoim obowiązkiem jest afirmacja LGBT w miejscu pracy. On mówi ja jestem od projektowania kuchni i robię to dobrze. Dostaję podwyżki, pochwały jak przyjdzie do mnie dwóch panów i mówią, że do wspólnego mieszkania coś robią, to ja tego w ogóle nie komentuję. A tu się okazuje, że on to ma skomentować jakoś pozytywnie, ma się nad tym zachwycić, ma pochwalić, no to powiedział nie, tego nie będę robił, ale zarazem nie wiedział za bardzo, jak to sformułować. No ale jako osoba bardzo wierząca, członek wspólnot  zacytował Pismo Święte.

        No i znowu, natychmiast zostaje zwolniony. I to się wszystko dzieje na wewnętrznym forum i nie wychodzi na zewnątrz. Iluś pracowników, którzy dali lajki temu jego wpisowi, jest wzywany na dywanik i dział HR każe im usunąć lajki pod groźbą nagan z wpisem do akt.

ciąg dalszy niebawem