Czy milion serc zdurniałych, to tyle co nic? A milion straconych dusz? Też jak splunąć? To może dwa miliony niewidzących oczu zrobi wrażenie?
Albo jeszcze inaczej: czy pięć milionów płatów płucnych, nadmuchujących balony poparcia dla ludzi zlej woli, to mało? Milion ust, wykrzykujących bezrozumnie: “Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem”? Że to również nic, ktoś kogoś przekonywałby? Nie sądzę. Gdyby jednak, zapytam o to samo inaczej: czy ktoś widział większe stado głupców, głupców i ślepców, uparcie wykuwających sobie los paneuropejskich poddanych? Stado większe niż w minioną niedzielę w Warszawie?

***

Smak, który znamy, przypomina konia. Konia jaki jest, każdy tak jakby widzi, a ulubiony smak każdy zaraz wyczuwa. Tak? Tak jakby? Proszę w takim razie tego spróbować: “Jagnięcina w sosie o smaku dziczyzny”. Albo tego: “Cielęcina w galaretce na dziko”. Oba wspomniane smaki również dałoby się znieść, co tam, nie sposób wykluczyć przecież, że były to – że mogły to być – jagnię dzikie i dzikie cielę. Czy tam wychowywane całkiem na dziko. Oba. Może nawet na dziki. “Ryba w galarecie o smaku łososia” to już w ogóle sprzeciwu nie wzbudzałaby. Wszelako bez przesady, bez przesady: “Indyk w sosie o smaku szynki” to już sporo przegięcie. To przedozowanie, a nawet przewał. Wirażysko normalnie, jak mawiają młodzi nowocześni. Co więcej, nie wiadomo czy to właśnie ów inkryminowany indyk zawierał w sobie “smak szynki”, czy raczej “smakiem szynki” szczycił się wzmiankowany sos “doindyczy”. Precyzji w zakresie gramatyki języka polskiego też twórcom kocich delicji zabrakło – nasz Finek co prawda żre to-to pasjami, ergo smakuje mu. To jest, prawdopodobnie smakuje, bo wydania opinii wprost czemuś skurczybyk odmawia. Podchodzi mu albo indyk, albo sos, albo smak szynki. Kto tam kota zrozumie? Wiadomo, że nie człowiek. Tym bardziej, że ludzie, z perspektywy kociej, to tylko rodzaj narzędzi, umożliwiających sierściuchom otwieranie puszek z żarciem. Tak jakby.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

***

O, właśnie. Czyli a propos “tak jakby”. Hej, ludzie: “Nie będziemy wam mówić, co macie robić z niedzielami” – obiecuje Szymon Hołownia. Nam obiecuje. Tak jakby narodowi znaczy. “Ale że co?” – pana obiecującego pyta zaraz naród. Że jak? Że “uwolnimy niedziele”? Aha. Ale do 60. i 65. roku życia harować musimy, i to nie jest niewola? To coś innego? Że niby ktoś te kwiatki czy rabatki, zapylać musi, i musi naród tworzyć miodek, i żeby owoce owocowały, i rósł w siłę produkt narodowy brutto, czy tam krajowy, i żeby w ogóle? I aby szampana kosztował naród ustami swych przedstawicieli pewnie też? A idźcie wy sobie wszyscy na dno Morza Czarnego. Traktujecie nas jak ten motorniczy, co wpierw gwałtownie zahamował, a obsztorcowany pytaniem – nota bene przez gościa z rosnącym sińcem na czole: “Panie, świnie pan wieziesz?!”, odpyskował: “A co, ryj przycięło?”.
Inne podwórko, inny przykład. “Tysiące kobiet już się zakochało w…” – i tu nie pada nazwisko najnowocześniejszej buzi męskiej, czy tam najnowszej, lecz nazwa firmy. W firmie zaś, patrzcie, patrzcie: a to kuferek, a to kosmetyczka, a to plecak. Dalej torebka, portfel i portmonetka, torba i torba na laptop, wreszcie listonoszka. Czemu listonoszka służy współcześnie, to zagadka prawdziwa. Ktoś zna kogoś, kto schodzi z drogi listonoszowi? Dzisiaj? Dziś nie pisze się listów, cóż zatem nosić w listonoszce? Listolety? Czy tam inne tak jakby rewolwery? “Jak sama nazwa wskazuje, chlebak służy do noszenia…” – wszyscy to pamiętamy. Do noszenia granatów służy chlebak. Czy tam innych przycisków. Pocisków. A tu, proszę: listolety?
Rozumiem, rozumiem. “Handełe, handełe”. Zakochała się kobieta i co jej zrobisz? “Tysiące kobiet już się zakochało w…” – tym bardziej nie podołasz. Czyli że co, koniecznie zostań tysiąc pierwszą? Czy tam tysiąc dwieście pierwszą? Która kobieta pragnie być drugą? A dwa tysiące dwieście drugą? No żarty jakieś. Czy prędzej nie żarty, a dramat. Tak jakby.
Przykładowo, zajrzyjmy do młodych umysłów. Do czego doprowadza je nowoczesność należycie postępowa? Do pomieszania rozumów, to po pierwsze. “Dzisiaj jestem twoim wrogiem, chociaż oddałbym ci cały świat” – śpiewają. Że powyższego nie rozumiem ni w ząb, przepraszać nie będę, ale zrozumieć jednakowoż chciałbym. Poznawszy należycie przebiegi procesów zapadania na głupotę może i ocalę kogoś? Jakąś piękną? Dziewicę weźmy?
— Na dziewice nie czekaj, nie doczekasz. Ocal Roberta Mazurka.
— Mazurka Roberta nie. Jego nikt i nic ocalić nie zdoła. Aleć kto wie, może jakaś rozległa pustynia afrykańska ocali nas kiedyś przed Mazurkiem? Czy tam sawanna?
— Dlaczego pustynia czy sawanna?
— To jasne: żeby po lwa nie sięgać. Lwa niech sobie Mazurek sam znajduje i za ogon ciągnie. Czy tam za co tam sobie chce. Byle żywego ciągnął. I na zdrowie tak jakby.

***

“Ty zawsze o tym samym” – utyskuje Szanowna Właścicielka, oddając się lekturze felietonów swojego Pana i Władcy. I tyle będzie mojej czupurności nieokiełznanej. Boć w konfrontacji z Właścicielką wychodzi ze mnie indyk w sosie, nic więcej. O smaku szynki tak jakby. I tłustej jak diabli niestety.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl