My tak sobie gadu, gadu o wielkiej polityce, a tymczasem sąd w Kolumbii Brytyjskiej, najwyższy sąd tej prowincji, dokonał rzeczy rewolucyjnej, jeśli chodzi o prawo własności w Kanadzie.
Prawo własności, zwłaszcza prawo własności ziemskiej jest w całym zachodnim świecie coraz bardziej podważane i rozwadniane.
Bo czymżesz jest własność? Otóż jest to możliwość swobodnego dysponowania tym, co posiadamy. W przypadku gruntów, możemy sobie tam coś wybudować, wykopać, posiać, możemy to oddać komu chcemy, przyjąć tam kogo chcemy czy zastrzelić intruza, który wtargnie nam nieproszony. Oczywiście, tylko w założeniu, tylko teoretycznie, bo na dobrą sprawę, mimo że za naszą własność płacimy jak za woły, to na przykład, nie możemy postawić płotu innej niż zatwierdzona wysokości, nie możemy również w domu wybić okna w murze tam, gdzie chcemy, musimy na wszystko uzyskiwać pozwolenie, o strzelaniu do intruza nawet nie wspominając. Wszystko musi być zatwierdzone nie tylko ze względu na dobrostan naszych sąsiadów, ale całą gamę innych powodów.
Skoro musimy się pytać czy coś nam wolno, to nie jesteśmy właścicielami i tak na dobrą sprawę jesteśmy tylko takimi dozorcami danej posesji wykonując to, co tam nam mądrzejsi z administracji nakażą. A do tego płacąc za to olbrzymie podatki. Niedawno we wspomnianej Kolumbii Brytyjskiej z wielkim oburzeniem panie i panowie radni zareagowali na postawienie przez właściciela zabudowań na własnej posesji BEZ UZYSKANIA POZWOLENIA… Jak on mógł?! – wołano z oburzeniem.
Tego rodzaju pojęcie „własności” jeszcze w XIX wieku nikomu by nie przyszło do głowy. A były czasy, kiedy nawet przemarsz wojsk królewskich wymagał zgody właściciela.
Wyrok sądu w Kolumbii Brytyjskiej i jeszcze bardziej zagraża własności ziemskiej w Kanadzie, podważając samo prawo “kolonizatorów” do posiadania ziemi. Sędziowie uznali bowiem że pierwszeństwo ma własność ludności tubylczej, czyli Indian i Eskimosów. Jeżeli to orzeczenie się utrzyma, będzie to oznaczało, że w każdej chwili będziemy mogli zostać pozbawieni naszej nieruchomości albo obciążeni rentą za użytkowanie gruntu przez tych którzy rzekomo mają do niego większe prawo. Już dzisiaj koło tego kręci się cała chmara adwokatów.
Jeżeli nic nam się w głowach nie ponaprawia i nadal będziemy przepraszali za to że żyjemy, to wcale nie jest to wykluczone.
Gdybyśmy do sprawy pierwszeństwa posiadania ziemi podeszli tak jak dawniej w Europie bywało, to myślę, że „pierwsze narody” przede wszystkim powinny „nam” dziękować za to, że mimo miażdżącej przewagi technologicznej i cywilizacyjnej nie wybiliśmy ich co do nogi. W dawnej Europie zdarzało się to całkiem często, jak świadczy o tym chociażby historia plemienia Prusów. Zwykły obrót sprawy wyglądał tak, że palimy domostwa, wybijamy autochtonów i zwierzynę, sprzedajemy w niewolę kobiety i dzieci, a to co zostaje użytkujemy, jak tam nam jest wygodnie. Tak się rozwijała nasza cywilizacja, przez grabież i podboje. To że uznajemy coś takiego jak „prawa Indian”; że mają oni prawo do swojej kultury czy do ziemi, którą zajmowali to efekt chrześcijańskiej ewolucji naszych postaw cywilizacyjnych i naszej myśli prawnej. Przecież między plemionami indiańskimi podejście było podobne do tego naszego, dawnego , europejskiego. Czyli wybijanie, okradanie i wypędzanie.
Podsumujmy to co się stało: Sąd Najwyższy Kolumbii Brytyjskiej uznał tytuł Cowichan Nation do około 800 akrów na wyspie Lulu w Richmond, obejmujących tereny federalne, miejskie i prywatne oraz wody.
Po raz pierwszy w Kolumbii Brytyjskiej sąd orzekł, że prawo Indian ma pierwszeństwo przed tytułami własności prywatnej, gdyż wynika z przedkolonialnego użytkowania ziemi, jest chroniony przez Artykuł 35(1) Karty Praw i Swobód z 1982 r. („Istniejące prawa rdzenne i traktatowe ludów rdzennych Kanady są niniejszym uznane i potwierdzone.”)
Królewskie nadania tytułów własności uznano za naruszenie praw plemienia Cowichan, co czyni tytuły federalne i miejskie „wadliwymi i nieważnymi”. Tytuły prywatne nie zostały unieważnione, ale mogą być zagrożone.
Wyrok podważa więc zasadę „nienaruszalności” prawa w systemie rejestracji ziemi w Kolumbii Brytyjskiej. Tytuł Indian może mieć pierwszeństwo, co wpływa na sprzedaż, hipoteki i dysponowanie nieruchomościami.
Cowichan nie zamierzają eksmitować prywatnych właścicieli, ale oczekują od rządu rekompensaty lub negocjacji.
Uznane roszczenia Indian obejmują m.in. tereny przemysłowe (np. magazyny Amazon, Canadian Tire), rolnicze (np. farmy borówek), pole golfowe, warte miliony dolarów domy oraz infrastrukturę.
Rząd Kolumbii Brytyjskiej zapowiedział apelację, wskazując na „niezamierzone konsekwencje” dla praw własności I zawnioskował o zawieszenie egzekucji wyroku.
Sędzia Barbara Young zawiesiła unieważnienie tytułów federalnych i miejskich na 18 miesięcy, aby umożliwić negocjacje.
Co ciekawe, u Indian też jest spór ,ponieważ Musqueam i Tsawwassen First Nations, których tereny pokrywają się z roszczeniami Cowichan, sprzeciwiły się wyrokowi, wskazując, że narusza ich własne prawa do ziemi i połowów.
Uznanie roszczeń indiańskich do gruntów prywatnych może wpłynąć na inne roszczenia, zwłaszcza tam, gdzie kwestie te nie są uregulowane traktatowo. Wyrok może zdestabilizować rynek nieruchomości, odstraszyć inwestorów i budzić niepewność wśród właścicieli. Dotyczy on nieruchomości wartych ponad 1,3 mld dolarów.
Sąd wskazał, przy okazji, że tzw. „pojednanie” nie wymaga od rdzennych mieszkańców rezygnacji z praw.
Niby prywatni właściciele nie są bezpośrednio zagrożeni, ale pozostaje niepewność, zwłaszcza w przypadku sprzedaży posesji lub wysunięcia nowych roszczeń. A jak powiedziałem, adwokaci już ostrzą sobie zęby.
Dlatego uznając prawa Indian do jakiegoś terenu – jak ostatnio stało się to modne nawet na imprezach polonijnych – musimy zdawać sobie sprawę, że ktoś może nas wziąć za słowo i te deklaracje potraktować dosłownie unieważniając nasze hipoteki.
Andrzej Kumor






























































