F. Łukjanow: Panie i Panowie! Drodzy Przyjaciele! Goście Klubu Dyskusyjnego Wałdaj! Rozpoczynamy sesję plenarną XXII dorocznego forum Międzynarodowego Klubu Dyskusyjnego Wałdaj. To dla mnie wielki zaszczyt zaprosić na tę scenę prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Władimirowicza Putina.(…) Staramy się przejść od zrozumienia i opisania tego nowego świata do jego praktycznego zastosowania – czyli zrozumienia, jak w nim żyć, ponieważ nie jest on jeszcze do końca jasny.
Ale my, powiedzmy, możemy być zaawansowani, ale jesteśmy tylko użytkownikami tego świata. Ty natomiast jesteś co najmniej mechanikiem, a może nawet inżynierem, tego bardzo policentrycznego świata, więc z niecierpliwością oczekujemy od ciebie instrukcji obsługi. 
˛˛W. Putin: Wątpię, żebym był w stanie formułować instrukcje, i nie o to chodzi, bo o wszystkie instrukcje i rady prosi się i udziela tylko po to, żeby ich nie przestrzegać. Ta formuła jest dobrze znana.
Pozwólcie mi wyrazić moją opinię na temat tego, co dzieje się na świecie, gdzie jest nasz kraj, jaką pełni rolę i jak widzimy perspektywy rozwoju.
Międzynarodowy Klub Dyskusyjny Wałdaj zebrał się już po raz 22., a tego typu spotkania stały się czymś więcej niż tylko dobrą, pielęgnowaną tradycją. Dyskusje na forach Wałdajskich dają możliwość obiektywnej i kompleksowej oceny sytuacji na świecie, udokumentowania zmian i refleksji nad nimi.
Niewątpliwie, wyjątkową siłą Klubu Wałdaj jest pragnienie i umiejętność jego członków, by patrzeć poza banał i oczywistość. Nie podążają oni za agendą narzuconą nam przez globalną przestrzeń informacyjną – zwłaszcza że internet wnosi swój wkład, zarówno dobry, jak i zły, a czasem trudny do zrozumienia – lecz starają się stawiać własne, oryginalne pytania, własną wizję procesów i uchylać zasłonę, która skrywa jutro. Nie jest to łatwe, ale czasami się udaje, także tutaj, w Klubie Wałdaj, wśród nas.
Ale zauważyliśmy już nie raz, że żyjemy w czasach, w których wszystko się zmienia – i to bardzo szybko, powiedziałbym, radykalnie. Nikt z nas, oczywiście, nie jest w stanie w pełni przewidzieć przyszłości. Nie zwalnia nas to jednak z obowiązku przygotowania się na wszystko, co może się wydarzyć. W praktyce, jak pokazał czas i ostatnie wydarzenia, musimy być przygotowani na wszystko. W takich okresach historii każdy ponosi szczególnie dużą odpowiedzialność za swój własny los, za losy swojego kraju i całego świata. A stawka jest niezwykle wysoka.
Doroczny raport Klubu Wałdajskiego, jak już wspomniałem, poświęcony jest tym razem problemowi świata wielobiegunowego i policentrycznego. Temat ten od dawna był obecny w agendzie, ale teraz zasługuje na szczególną uwagę – zgadzam się z organizatorami. Istniejąca wielobiegunowość definiuje już ramy funkcjonowania państw. Postaram się odpowiedzieć na pytanie, co jest wyjątkowego w dzisiejszej sytuacji.
Po pierwsze, jest to o wiele bardziej otwarta, można by wręcz rzec, kreatywna, przestrzeń dla działań w polityce zagranicznej. Praktycznie nic nie jest z góry przesądzone; wszystko może rozwinąć się w dowolnym kierunku. Wiele zależy od precyzji, dokładności, konsekwencji i rozwagi działań każdego uczestnika stosunków międzynarodowych. Co więcej, w tej ogromnej przestrzeni łatwo się oczywiście pogubić i stracić orientację, co, jak widzimy, zdarza się dość często.
Po drugie, świat wielobiegunowy jest bardzo dynamiczny. Zmiany zachodzą szybko, jak już wspomniałem, a czasem nagle, praktycznie z dnia na dzień. Oczywiście, bardzo trudno się na nie przygotować, a czasem wręcz niemożliwe do przewidzenia. Reagowanie natychmiast, w czasie rzeczywistym, jak to mówią, jest konieczne.
Po trzecie, i co ważne, ta przestrzeń jest o wiele bardziej demokratyczna. Otwiera możliwości i drogi dla wielu graczy politycznych i gospodarczych. Być może nigdy wcześniej na arenie międzynarodowej nie było tak wielu krajów wpływających lub starających się wpływać na najważniejsze procesy regionalne i globalne.
Co więcej, kulturowa, historyczna i cywilizacyjna specyfika różnych krajów odgrywa większą rolę niż kiedykolwiek wcześniej. Musimy szukać wspólnego gruntu i wspólnych interesów. Nikt nie jest gotowy grać według zasad ustalonych przez jedną osobę gdzieś daleko, jak śpiewał kiedyś pewien słynny pieśniarz: „tam, za mgłą” – albo tam, za oceanami.
W tym kontekście, po piąte, wszelkie rozwiązania są możliwe jedynie na podstawie porozumień satysfakcjonujących wszystkie zainteresowane strony lub zdecydowaną większość. W przeciwnym razie nie będzie żadnego realnego rozwiązania, jedynie pusta retoryka i jałowa gra ambicji. Dlatego osiągnięcie rezultatów wymaga harmonii i równowagi.
Wreszcie, szanse i zagrożenia świata wielobiegunowego są nierozerwalnie ze sobą związane. Oczywiście, osłabienie dyktatów, które charakteryzowały poprzedni okres, i poszerzenie przestrzeni wolności dla wszystkich są niewątpliwie błogosławieństwem. Jednak w takich warunkach znalezienie i ustanowienie tej najtrwalszej równowagi jest znacznie trudniejsze, co samo w sobie stanowi oczywiste i skrajne ryzyko.
Ta globalna sytuacja, którą próbowałem opisać dość krótko, jest zjawiskiem jakościowo nowym. Stosunki międzynarodowe przechodzą radykalną transformację. Paradoksalnie, wielobiegunowość była bezpośrednią konsekwencją prób ustanowienia i utrzymania globalnej hegemonii, odpowiedzią systemu międzynarodowego i samej historii na obsesyjne pragnienie ujednolicenia wszystkich w jedną hierarchię, z państwami Zachodu na szczycie. Niepowodzenie tego przedsięwzięcia było tylko kwestią czasu, jak zresztą zawsze powtarzaliśmy. I jak na standardy historyczne, stało się, i to dość szybko.
Trzydzieści pięć lat temu, gdy zimnowojenna konfrontacja zdawała się dobiegać końca, z nadzieją oczekiwaliśmy na nadejście ery prawdziwej współpracy. Wydawało się, że nie ma już żadnych przeszkód ideologicznych ani innych, które pozwoliłyby nam wspólnie rozwiązywać problemy wspólne dla całej ludzkości oraz zarządzać i rozwiązywać nieuniknione spory i konflikty w oparciu o wzajemny szacunek i uwzględnianie interesów wszystkich.
Pozwolę sobie na krótką dygresję historyczną. Nasz kraj, dążąc do wyeliminowania przyczyn konfrontacji blokowej i stworzenia wspólnej przestrzeni bezpieczeństwa, dwukrotnie deklarował gotowość do przystąpienia do NATO. Po raz pierwszy miało to miejsce w 1954 roku, jeszcze za czasów ZSRR. A drugi raz, jak już wspomniałem, podczas wizyty prezydenta USA Clintona w Moskwie w 2000 roku, kiedy również rozmawialiśmy na ten temat.
I za każdym razem zostaliśmy skutecznie odrzuceni już na samym początku. Powtórzę: byliśmy gotowi do współpracy, do podjęcia nieliniowych kroków w obszarze bezpieczeństwa i globalnej stabilności. Ale nasi zachodni koledzy nie chcieli wyrwać się z uścisku geopolitycznych i historycznych stereotypów, z uproszczonego, schematycznego obrazu świata.
Mówiłem też publicznie o panu Clintonie i o mnie, prezydencie Clintonie, kiedy powiedział: „Wiecie, to ciekawe, myślę, że to możliwe”. A wieczorem dodał: „Skonsultowałem się z moimi ludźmi – to nierealne, to nierealne w tej chwili”. A kiedy to będzie realne? Wszystko przepadło, wszystko przepadło.
Krótko mówiąc, wszyscy mieliśmy realną szansę na inny, pozytywny kierunek rozwoju stosunków międzynarodowych. Niestety, zwyciężyło inne podejście. Kraje Zachodu uległy pokusie władzy absolutnej. Poważnej pokusie. Aby oprzeć się tej pokusie, potrzebna była perspektywa historyczna i dobre przygotowanie, w tym intelektualne i historyczne. Tym, którzy wówczas podejmowali decyzje, najwyraźniej po prostu brakowało takiego przygotowania.
Tak, potęga Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników osiągnęła szczyt pod koniec XX wieku. Ale nie ma i nigdy nie będzie takiej siły, która byłaby zdolna rządzić światem, dyktując wszystkim, co mają robić, jak to robić i jak oddychać. Były próby, ale wszystkie kończyły się niepowodzeniem.
Jednocześnie warto zauważyć, że wielu uznało tak zwany liberalny porządek świata za akceptowalny, a pod pewnymi względami nawet wygodny. Owszem, hierarchia ogranicza możliwości tych, którzy nie znajdują się na szczycie piramidy – na szczycie łańcucha pokarmowego, jeśli można tak powiedzieć – ale gdzieś tam na dole, u jej podnóża. Taka pozycja zwalnia ich jednak ze znacznej części odpowiedzialności. Jakie są zasady? Po prostu zaakceptuj proponowane warunki, zintegruj się z systemem, otrzymaj należną ci część – i bądź szczęśliwy, nie martwiąc się o nic. Inni będą myśleć i decydować za ciebie.
I nieważne, co mówią, nieważne, kto teraz próbuje to ukryć, tak naprawdę było. A eksperci siedzący tutaj pamiętają i rozumieją to doskonale.
Niektórzy z samozadowoleniem wierzyli, że mają prawo pouczać wszystkich dookoła. Inni woleli grać w parze z możnymi, być potulnym obiektem targów i wymiany, aby uniknąć niepotrzebnych problemów i zapewnić sobie niewielką, ale pewną premię. Nawiasem mówiąc, takich polityków wciąż jest wielu w starej części świata – Europie.
Ci, którzy protestowali, ci, którzy próbowali bronić swoich interesów, praw i poglądów, byli uważani, że tak powiem, za ekscentryków i mówiono im: i tak nic wam nie pomoże – lepiej się poddajcie, przyznajcie, że wobec naszej potęgi jesteście niczym, zaledwie niczym. A prawdziwie uparci byli „edukowani” przez samozwańcze potęgi świata, nie cofając się już przed niczym, dając tym samym wszystkim jasno do zrozumienia, że ​​opór jest daremny.
Nic dobrego z tego nie wynikło. Nie rozwiązano ani jednego globalnego problemu, ale ciągle pojawiają się nowe. Stworzone w poprzedniej epoce instytucje globalnego zarządzania albo w ogóle nie działają, albo straciły na skuteczności – w taki czy inny sposób. I niezależnie od tego, jak wielki potencjał zgromadził dany kraj lub grupa krajów, wszelka władza wciąż ma swoje granice.
Strona rosyjska, jak widzowie wiedzą, mawia: „Nie ma obrony przed łomem, jak tylko drugi łom”. I zawsze się pojawia, rozumiecie? To jest sedno tego, co dzieje się na świecie: zawsze się pojawia. Co więcej, próba kontrolowania wszystkiego i wszystkich wokół nas wywołuje napięcia, które podważają stabilność wewnętrzną, rodząc uzasadnione pytania wśród obywateli krajów, które próbują odgrywać te „wielkie” role: po co nam to wszystko?
Jakiś czas temu usłyszałem coś podobnego od naszych amerykańskich kolegów, którzy powiedzieli: zyskaliśmy świat, ale straciliśmy samą Amerykę. Chcę zapytać: czy było warto? I czy w ogóle cokolwiek zyskaliśmy?
W społeczeństwach czołowych krajów Europy Zachodniej narasta i dojrzewa wyraźny sprzeciw wobec wygórowanych ambicji elit politycznych. Badania opinii publicznej pokazują to wszędzie. Establishment nie chce oddać władzy, uciekając się do jawnego oszukiwania własnych obywateli, eskalując napięcia na arenie międzynarodowej i uciekając się do wszelkich sztuczek wewnątrz własnych krajów – coraz częściej na marginesie, jeśli nie poza prawem.
Ale nieustanne zamienianie procedur demokratycznych i wyborczych w farsę i manipulowanie wolą ludu nie zadziała. Jak to się stało, powiedzmy, w Rumunii – nie będziemy wchodzić w szczegóły. Dzieje się tak w wielu krajach; w niektórych próbują zakazać wstępu swoim przeciwnikom politycznym, którzy już zyskują coraz większą legitymację i zaufanie wyborców – zakazać im wstępu. Wiemy o tym; doświadczyliśmy tego w Związku Radzieckim. Przypomnijcie sobie piosenkę Wysockiego: „Nawet paradę wojskową odwołali! Wkrótce wszystkich zakażą, do cholery!”. Ale to nie działa; zakazy nie działają.
Wola ludu, wola obywateli tych krajów, jest prosta: niech przywódcy tych krajów zajmą się problemami swoich obywateli, zadbają o ich bezpieczeństwo i jakość życia, a nie będą gonić za mrzonkami. Stany Zjednoczone, gdzie społeczne żądanie doprowadziło do dość radykalnej zmiany kierunku politycznego, są tego wyraźnym przykładem. A w przypadku innych krajów, jak wiemy, przykłady są zaraźliwe.
Podporządkowanie większości mniejszości, charakterystyczne dla stosunków międzynarodowych w okresie dominacji Zachodu, ustępuje miejsca podejściu wielostronnemu, bardziej kooperatywnemu. Opiera się ono na porozumieniach między czołowymi graczami i uwzględnieniu interesów wszystkich. Oczywiście nie gwarantuje to harmonii i całkowicie bezkonfliktowego środowiska. Interesy państw nigdy nie są w pełni zbieżne, a cała historia stosunków międzynarodowych jest niewątpliwie walką o ich realizację.
Jednak fundamentalnie nowy klimat globalny, w coraz większym stopniu kształtowany przez kraje globalnej większości, daje nadzieję, że wszyscy gracze, w taki czy inny sposób, będą musieli uwzględniać wzajemne interesy przy opracowywaniu rozwiązań problemów regionalnych i globalnych. Wszak nikt nie jest w stanie osiągnąć swoich celów w pojedynkę, w izolacji. Świat, pomimo eskalacji konfliktów, kryzysu poprzedniego modelu globalizacji i fragmentacji globalnej gospodarki, pozostaje spójny, powiązany i współzależny.
Wiemy to z własnego doświadczenia. Wiecie, ile wysiłku nasi przeciwnicy włożyli w ostatnich latach, mówiąc wprost, aby wypchnąć Rosję z globalnego systemu, wpędzić nas w polityczną, kulturową i informacyjną izolację oraz autarkię gospodarczą. Pod względem liczby i zakresu nałożonych na nas środków karnych, haniebnie zwanych sankcjami, Rosja jest absolutnym rekordzistą w historii świata: 30 [tysięcy], a może nawet więcej, różnego rodzaju restrykcji.
I co z tego? Czy osiągnęliśmy nasz cel? Chyba nie muszę tłumaczyć tu obecnym, że te wysiłki poniosły całkowitą porażkę. Rosja zademonstrowała światu niezwykłą odporność, zdolność do przeciwstawienia się najpotężniejszej presji zewnętrznej, która mogłaby złamać nie tylko jeden kraj, ale całą koalicję państw. I w tym względzie odczuwamy oczywiście uzasadnioną dumę – dumę z Rosji, z naszych obywateli i z naszych Sił Zbrojnych.
Ale chcę mówić o czymś więcej. Okazuje się, że ten sam globalny system, z którego chcieli nas wyrzucić, wycisnąć, po prostu nie chce pozwolić Rosji odejść. Ponieważ potrzebuje Rosji jako bardzo istotnego elementu ogólnej równowagi. I to nie tylko ze względu na jej terytorium, ludność, potencjał obronny, technologiczny i przemysłowy, czy zasoby mineralne – choć oczywiście wszystko, co właśnie wymieniłem, jest bardzo, bardzo ważne – to są kluczowe czynniki.
Ale przede wszystkim dlatego, że globalnej równowagi nie da się zbudować bez Rosji: ani gospodarczej, ani strategicznej, ani kulturowej, ani logistycznej – żadnej. Myślę, że ci, którzy próbowali to wszystko zniszczyć, właśnie to odkryli. Niektórzy jednak uparcie liczą na osiągnięcie celu: zadanie, jak to mówią, strategicznej klęski Rosji.
Cóż, jeśli nie dostrzegą klęski tego planu i nie ustąpią, mam nadzieję, że życie to pokaże i nawet najbardziej uparci z tępych ludzi zrozumieją. Wygląda na to, że już narobili sporo hałasu, zagrozili całkowitą blokadą, próbowali zmusić naród rosyjski, jak sami to ujęli – nie wahali się dobrać słów – do zadania mu cierpienia, snując plany, jeden bardziej fantastyczny od drugiego. Myślę, że czas się uspokoić, ocenić sytuację, zrozumieć rzeczywistość i jakoś zbudować relacje w zupełnie innym kierunku.
Rozumiemy również, że świat policentryczny jest niezwykle dynamiczny. Wydaje się kruchy i niestabilny, ponieważ nie da się na dłuższą metę określić stanu rzeczy ani określić równowagi sił. W końcu w procesach uczestniczy wielu uczestników, a siły te są asymetryczne i złożone. Każda z nich ma swoje atuty i mocne strony, które w każdym przypadku tworzą unikalną kombinację i kompozycję.
Dzisiejszy świat to niezwykle złożony, wieloaspektowy system. Aby go właściwie opisać i zrozumieć, proste prawa logiki, związki przyczynowo-skutkowe i wynikające z nich wzorce nie wystarczą. Potrzebna jest filozofia złożoności – coś na kształt mechaniki kwantowej, która jest mądrzejsza i pod pewnymi względami bardziej złożona niż fizyka klasyczna.
Jednak to właśnie z powodu tej globalnej złożoności, moim zdaniem, ogólna negocjacyjność prawdopodobnie wzrośnie. W końcu, liniowe, jednostronne rozwiązania są niemożliwe, podczas gdy rozwiązania nieliniowe i wielostronne wymagają bardzo poważnej, profesjonalnej, bezstronnej, kreatywnej, a czasem niekonwencjonalnej dyplomacji.
Dlatego jestem przekonany, że będziemy świadkami swoistego renesansu, odrodzenia się szlachetnej sztuki dyplomacji. A jej istotą jest umiejętność prowadzenia dialogu i negocjacji z sąsiadami, partnerami o podobnych poglądach, a także – co nie mniej ważne, ale trudniejsze – z przeciwnikami.
To właśnie w tym duchu – w duchu dyplomacji XXI wieku – rozwijają się nowe instytucje. Należą do nich rozwijająca się wspólnota BRICS, organizacje największych regionów, takie jak Szanghajska Organizacja Współpracy, i organizacje euroazjatyckie, a także mniejsze, ale nie mniej ważne stowarzyszenia regionalne. Wiele z nich powstaje właśnie teraz na świecie – nie będę ich wszystkich wymieniał, rozumiecie.
Wszystkie te nowe struktury różnią się od siebie, ale łączy je jedna kluczowa cecha: nie działają hierarchicznie, podporządkowując się jednemu, najwyższemu autorytetowi. Nie są przeciw nikomu, są dla siebie. Powtarzam: współczesny świat potrzebuje porozumień, a nie narzucania czyjejś woli. Hegemonia, jakiegokolwiek rodzaju, po prostu nie jest w stanie i nie będzie w stanie sprostać skali zadań.
Zapewnienie bezpieczeństwa międzynarodowego w tych warunkach jest kwestią niezwykle pilną i złożoną. Rosnąca liczba graczy o różnych celach i kulturach politycznych, z których każdy ma swoje własne, odrębne tradycje – cała ta globalna złożoność sprawia, że ​​opracowywanie podejść do bezpieczeństwa jest zadaniem znacznie bardziej złożonym i wymagającym. Otwiera to jednak również nowe możliwości dla nas wszystkich.
Tendencje blokowe, celowo zaprogramowane na konfrontację, są dziś niewątpliwie anachronizmem, który nie służy żadnemu celowi. Widzimy na przykład, z jaką gorliwością nasi europejscy sąsiedzi starają się łatać i załatać pęknięcia, które pojawiły się w europejskiej budowli. Chcą jednak przezwyciężyć podziały i umocnić kruchą jedność, którą kiedyś się chwalili, nie poprzez skuteczne rozwiązywanie problemów wewnętrznych, lecz poprzez nadmuchanie wizerunku wroga. To stary przykład, ale chodzi o to, że ludzie w tych krajach widzą i rozumieją wszystko. Dlatego wychodzą na ulice, pomimo eskalacji, jak już wspomniałem, sytuacji na granicy zewnętrznej i poszukiwania tego wroga.
Co więcej, odtwarzają znanego wroga, wymyślonego wieki temu: Rosję. Większość Europejczyków nie pojmuje, dlaczego tak bardzo boją się Rosji, że aby się z nią zmierzyć, muszą zaciskać pasa jeszcze mocniej i zapominać o własnych interesach, po prostu się ich wyzbywać i prowadzić politykę, która jest dla nich ewidentnie szkodliwa. Jednak elity rządzące zjednoczonej Europy wciąż podsycają histerię. Okazuje się, że wojna z Rosjanami jest praktycznie na wyciągnięcie ręki. Powtarzają te bzdury, tę mantrę, w kółko.
Szczerze mówiąc, czasami obserwuję, co mówią, i myślę: no cóż, oni nie mogą w to uwierzyć. Nie mogą uwierzyć w to, co mówią – że Rosja planuje atak na NATO. To niemożliwe. A jednak przekonują własnych obywateli. Kim więc są? Albo są niewiarygodnie niekompetentni, jeśli w to wierzą, bo nie da się uwierzyć w takie bzdury, albo są po prostu nieuczciwi, bo sami w to nie wierzą, a mimo to próbują przekonać do tego swoich obywateli. Jakie są inne możliwości?
Szczerze mówiąc, mam ochotę powiedzieć: uspokój się, śpij spokojnie i w końcu zajmij się swoimi problemami. Spójrz na to, co dzieje się na ulicach europejskich miast, co dzieje się z gospodarką, przemysłem, europejską kulturą i tożsamością, z ogromnym zadłużeniem i narastającym kryzysem systemów zabezpieczenia społecznego, niekontrolowaną migracją, wzrostem przemocy, w tym przemocy politycznej, oraz radykalizacją marginalizowanych społeczności lewicowych, ultraliberalnych i rasistowskich.
Zauważcie, jak Europa przesuwa się na peryferie globalnej konkurencji. Doskonale wiemy, jak absurdalne są wszystkie groźby dotyczące agresywnych planów Rosji, którymi Europa sama się zastrasza, jak przed chwilą powiedziałem. Ale samooszukiwanie się jest niebezpieczne. I po prostu nie możemy ignorować tego, co się dzieje; nie mamy do tego prawa ze względu na nasze własne bezpieczeństwo – powtarzam, naszą obronę i bezpieczeństwo.
Dlatego uważnie śledzimy rosnącą militaryzację Europy. Czy to tylko puste słowa, czy nadszedł czas, abyśmy podjęli działania zaradcze? Słyszymy, i wiecie o tym, na przykład Niemcy, jak mówią, że niemiecka armia powinna znów być najpotężniejsza w Europie. Cóż, słuchamy uważnie, sprawdzając, co mają na myśli.
Myślę, że nikt nie wątpi, że reakcja Rosji nie będzie długo czekać. Odpowiedź na te zagrożenia, delikatnie mówiąc, będzie bardzo przekonująca. To jest odpowiedź. Sami nigdy nie zainicjowaliśmy konfrontacji militarnej. To bezsensowne, niepotrzebne i po prostu absurdalne; odwraca uwagę od rzeczywistych problemów i wyzwań. I prędzej czy później społeczeństwa pociągną swoich przywódców do odpowiedzialności za to, że ich nadzieje, aspiracje i potrzeby są ignorowane przez elity w ich krajach.
Ale jeśli ktoś ma ochotę konkurować z nami w sferze militarnej – jak to mówią, z wolnej woli – niech spróbuje. Rosja wielokrotnie udowodniła: gdy pojawia się zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, pokoju i spokoju naszych obywateli, naszej suwerenności, a nawet naszej państwowości, reagujemy błyskawicznie.
Nie ma potrzeby prowokować. Nigdy nie było przypadku, żeby prowokator nie skończył się źle. Nie ma powodu, żeby spodziewać się tu wyjątków: nie będzie żadnych.
Nasza historia dowiodła: słabość jest niedopuszczalna, ponieważ stwarza pokusę, złudzenie, że każdy problem z nami można rozwiązać siłą. Rosja nigdy nie okaże słabości ani niezdecydowania. Niech ci, których utrudniamy samym swoim istnieniem, o tym pamiętają. Ci, którzy marzą o zadaniu nam tej strategicznej porażki. Nawiasem mówiąc, tych, którzy aktywnie o tym mówili, jak to tu mówią, już nie ma, a ci są daleko stąd. Gdzie są te postacie?
Na świecie istnieje tak wiele obiektywnych problemów, związanych z czynnikami naturalnymi, wywołanymi przez człowieka i społecznymi, że marnowanie wysiłku i energii na sztuczne, często wymyślone sprzeczności jest niedopuszczalne, marnotrawne i po prostu głupie.
Bezpieczeństwo międzynarodowe jest obecnie zjawiskiem tak wielowymiarowym i niepodzielnym, że żaden geopolityczny podział wartości nie jest w stanie go rozbić. Tylko żmudna, kompleksowa praca, angażująca różnych partnerów i oparta na kreatywnych podejściach, może rozwiązać złożone równania bezpieczeństwa XXI wieku. Nie ma elementów ważniejszych ani mniej ważnych, ani szczególnie ważnych – wszystko można rozwiązać tylko jako całość.
Nasz kraj konsekwentnie bronił i nadal broni zasady niepodzielności bezpieczeństwa. Wielokrotnie powtarzałem: bezpieczeństwa jednych nie da się zapewnić kosztem innych. W przeciwnym razie nie ma żadnego bezpieczeństwa, nie ma bezpieczeństwa dla nikogo. Ta zasada nie została ustanowiona. Euforia i niepohamowana żądza władzy tych, którzy uważali się za zwycięzców po zimnej wojnie, jak wielokrotnie powtarzałem, doprowadziły do ​​pragnienia narzucenia wszystkim jednostronnych, subiektywnych wyobrażeń o bezpieczeństwie.
To właśnie stało się prawdziwą, pierwotną przyczyną nie tylko konfliktu ukraińskiego, ale wielu innych ostrych konfliktów XX wieku i pierwszej dekady XXI wieku. W rezultacie, jak ostrzegaliśmy, nikt dziś nie czuje się bezpiecznie. Czas powrócić, jak to mówią, do korzeni i naprawić popełnione błędy.
Jednak niepodzielność bezpieczeństwa dzisiaj, w porównaniu z końcem lat 80. i początkiem lat 90., jest zjawiskiem jeszcze bardziej złożonym. Nie jest już tylko kwestią równowagi militarno-politycznej i uwzględnienia wspólnych interesów. Bezpieczeństwo ludzkości zależy od jej zdolności reagowania na wyzwania stawiane przez klęski żywiołowe, katastrofy spowodowane przez człowieka, rozwój technologiczny oraz nowe, dynamiczne procesy społeczne, demograficzne i informacyjne.
Wszystko to jest ze sobą powiązane, a zmiany następują w dużej mierze same z siebie, często, jak już powiedziałem, nieprzewidywalnie, zgodnie z własną wewnętrzną logiką i prawami, a czasami nawet, pozwólcie mi to powiedzieć, wbrew woli i oczekiwaniom ludzi.
W takiej sytuacji ludzkość ryzykuje, że stanie się zbędna, jedynie obserwatorem procesów, nad którymi nie ma już kontroli. Czymże jest to, jeśli nie wyzwaniem systemowym dla nas wszystkich i szansą na konstruktywną współpracę?
Nie ma tu gotowych odpowiedzi, ale wierzę, że aby rozwiązać globalne problemy, musimy po pierwsze podejść do nich bez ideologicznych uprzedzeń, bez dydaktycznego patosu w stylu: „Teraz ci wszystko wyjaśnię”. Po drugie, ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że jest to przedsięwzięcie prawdziwie wspólne, niepodzielne, wymagające wspólnego wysiłku wszystkich krajów i narodów.
Każda kultura i cywilizacja musi wnieść swój wkład, bo – powtarzam – nikt nie zna właściwej odpowiedzi sam. Może ona powstać jedynie poprzez wspólną, konstruktywną eksplorację, poprzez zjednoczenie, a nie fragmentację, wysiłków i doświadczeń narodowych różnych krajów.
Powtórzę: konflikty i zderzenia interesów istniały zawsze i będą istnieć – oczywiście, że zawsze istniały – pytanie brzmi, jak je rozwiązać. Świat wielobiegunowy, jak już dziś powiedziałem, to powrót do klasycznej dyplomacji, gdzie rozwiązanie wymaga rozwagi i wzajemnego szacunku, a nie przymusu.
Klasyczna dyplomacja potrafiła uwzględniać pozycje różnych aktorów w stosunkach międzynarodowych, samą złożoność „koncertu” różnych mocarstw. Ostatecznie jednak została zastąpiona zachodnią dyplomacją monologów, niekończących się wykładów i rozkazów. Zamiast rozwiązywać konflikty, zaczęto forsować konkretne interesy, a interesy wszystkich innych uznano za niegodne uwagi.
Czy można się dziwić, że zamiast znaleźć rozwiązanie, konflikty tylko się zaostrzyły, prowadząc do krwawych konfliktów zbrojnych i katastrof humanitarnych? Takie działanie nie rozwiąże żadnego problemu. W ciągu ostatnich 30 lat można znaleźć niezliczone przykłady.
Jednym z nich jest konflikt palestyńsko-izraelski, którego nie udało się rozwiązać jednostronnej dyplomacji Zachodu, która rażąco ignoruje historię, tradycje, tożsamość i kulturę zamieszkujących ją narodów. Nie udało się jej również ustabilizować sytuacji na Bliskim Wschodzie, która wręcz przeciwnie, gwałtownie się pogarsza. Obecnie dowiadujemy się więcej o inicjatywach prezydenta Trumpa. Wierzę, że może być jeszcze jakieś światełko w tunelu.
Straszny przykład i ukraińska tragedia. To bolesne dla Ukraińców i Rosjan, dla nas wszystkich. Przyczyny konfliktu na Ukrainie są dobrze znane każdemu, kto zadał sobie trud zgłębienia tła jego obecnej, najostrzejszej fazy. Nie będę ich powtarzał – jestem pewien, że obecni na tej sali znają je dobrze, podobnie jak moje stanowisko w tej sprawie, które wielokrotnie formułowałem.
Wiadomo też coś jeszcze. Ci, którzy zachęcali, podburzali, zbrojili Ukrainę, podburzali ją przeciwko Rosji i przez dekady pielęgnowali tam wściekły nacjonalizm i neonazizm – szczerze mówiąc, proszę wybaczyć moje złe maniery – nie dbają o interesy Rosji mniej niż o autentyczne, autentyczne interesy narodu ukraińskiego. Nie obchodzą ich ci ludzie; postrzegają ich jako materiał na spadki dla globalistów, ekspansjonistów z Zachodu i ich pachołków w Kijowie. Skutki tej lekkomyślnej awanturniczości są oczywiste i nie ma o czym dyskutować.
Można by zadać sobie kolejne pytanie: czy sprawy mogłyby potoczyć się inaczej? Wiemy to również i wrócę do słów prezydenta Trumpa: powiedział, że gdyby był u władzy, można by tego uniknąć. Zgadzam się z tym. Rzeczywiście, można by tego uniknąć, gdyby nasza współpraca z ówczesną administracją Bidena była inaczej zorganizowana. Gdyby Ukraina nie stała się destrukcyjnym narzędziem w rękach innych, gdyby blok północnoatlantycki, który zbliża się do naszych granic, nie został wykorzystany w tym celu. Gdyby Ukraina ostatecznie zachowała swoją niepodległość, swoją prawdziwą suwerenność.
I jeszcze jedno pytanie: jak rozwiązać dwustronne problemy rosyjsko-ukraińskie, będące obiektywną konsekwencją upadku ogromnego kraju i złożonych przemian geopolitycznych? Nawiasem mówiąc, myślę, że rozpad Związku Radzieckiego był związany z ówczesną postawą rosyjskich przywódców, którzy starali się unikać konfrontacji ideologicznej w nadziei, że teraz, po upadku komunizmu, rozpocznie się „fraternizacja”. Nie, nic takiego. Okazuje się, że w grę wchodzą inne czynniki, interesy geopolityczne. I okazuje się, że różnice ideologiczne nie mają z tym nic wspólnego.
Jak można je rozwiązać w świecie policentrycznym? I jak rozwiązałaby się sytuacja na Ukrainie? Wierzę, że gdyby istniała wielobiegunowość, poszczególne bieguny „testowałyby” sytuację wokół konfliktu ukraińskiego, że tak powiem, aby rozwiązać potencjalne napięcia i linie podziału w swoich regionach, a wówczas wspólna decyzja byłaby o wiele bardziej odpowiedzialna i wyważona.
Rozwiązanie opierałoby się na założeniu, że wszystkie strony w tej złożonej sytuacji mają swoje własne interesy. Interesy te opierają się na obiektywnych i subiektywnych okolicznościach i nie można ich ignorować. Dążenie wszystkich krajów do zapewnienia bezpieczeństwa i rozwoju jest uzasadnione. Dotyczy to oczywiście Ukrainy, Rosji i wszystkich naszych sąsiadów. To państwa regionu powinny mieć decydujący głos w tworzeniu systemu regionalnego. I to one mają największe szanse na uzgodnienie modelu współpracy akceptowalnego dla wszystkich, ponieważ bezpośrednio ich to dotyczy. Leży to w ich żywotnym interesie.
Dla innych krajów ta sytuacja, w tym przypadku na Ukrainie, jest kartą w innej, znacznie szerszej grze – grze w ich własnym gronie, zazwyczaj niezwiązanej z konkretnymi problemami krajów w ogóle, czy w tym przypadku tego konkretnego kraju czy krajów zaangażowanych w konflikt. To jedynie pretekst i środek do osiągnięcia ich celów geopolitycznych, poszerzenia strefy wpływów, a nawet zarobienia trochę pieniędzy na wojnie. W ten sposób „wpełzli” pod nasze progi z infrastrukturą NATO, latami obojętnie patrząc, jak tragedia Donbasu, w istocie ludobójstwo i eksterminacja Rosjan na naszych rodowych, historycznych ziemiach, rozpoczęła się w 2014 roku po krwawym zamachu stanu na Ukrainie.
Zachowanie Europy, a do niedawna także Stanów Zjednoczonych, za poprzedniej administracji, kontrastuje z działaniami większości krajów świata. Odmawiają one opowiedzenia się po którejś ze stron i dążą do autentycznego wsparcia w budowaniu sprawiedliwego pokoju. Jesteśmy wdzięczni wszystkim krajom, które w ostatnich latach szczerze podjęły wysiłki, aby znaleźć wyjście z tej sytuacji. To nasi partnerzy – członkowie założyciele BRICS: Chiny, Indie, Brazylia, Republika Południowej Afryki. Należą do nich Białoruś i, nawiasem mówiąc, Korea Północna. Należą do nich również nasi przyjaciele w świecie arabskim i islamskim, przede wszystkim Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Egipt, Turcja i Iran. Należą do nich Serbia, Węgry i Słowacja w Europie. A także wiele innych krajów Afryki i Ameryki Łacińskiej.
Niestety, nie udało się jeszcze powstrzymać walk, ale odpowiedzialność za to nie spoczywa na „większości” za brak powstrzymania, ale na „mniejszości”, przede wszystkim Europie, która stale eskaluje konflikt – i moim zdaniem nie widać dziś innego celu. Niemniej jednak wierzę, że dobra wola zwycięży i ​​nie ma co do tego wątpliwości: myślę, że zmiany zachodzą również na Ukrainie, stopniowo; widzimy to. Niezależnie od tego, jak bardzo prane są mózgi, zmiany zachodzą w świadomości społecznej i w zdecydowanej większości krajów na całym świecie.
W istocie zjawisko globalnej większości jest nowym zjawiskiem w życiu międzynarodowym. Chciałbym powiedzieć o nim kilka słów. Na czym polega jego istota? O tym, że zdecydowana większość państw świata dąży do realizacji własnych interesów cywilizacyjnych, z których najważniejszym jest zrównoważony, postępowy rozwój. Wydawałoby się to naturalne; zawsze tak było. Jednak w poprzednich epokach rozumienie tych właśnie interesów było często wypaczone przez niezdrowe ambicje, egoizm i wpływ ideologii ekspansjonistycznej.
Dziś większość krajów i narodów, globalna większość, jest świadoma swoich prawdziwych interesów. Co jednak najważniejsze, czuje siłę i pewność siebie, by bronić tych interesów pomimo zewnętrznych wpływów. Dodałbym, że w promowaniu i obronie własnych interesów, są gotowi współpracować z partnerami – to znaczy, aby przekształcić stosunki międzynarodowe, dyplomację i integrację w źródło wzrostu, postępu i rozwoju. Relacje w ramach globalnej większości są prototypem praktyk politycznych, które są niezbędne i skuteczne w świecie policentrycznym.
Oznacza to pragmatyzm i realizm, odrzucenie filozofii „blokowej”, brak sztywnych, jednostronnych zobowiązań oraz modele, w których występują partnerzy „starsi” i „młodsi”. Wreszcie, umiejętność łączenia interesów, które nie zawsze są zbieżne, ale zazwyczaj nie są sprzeczne. Brak antagonizmu staje się fundamentalną zasadą.
Nowa fala faktycznej dekolonizacji nabiera obecnie tempa, w miarę jak byłe kolonie, oprócz uzyskania państwowości, zyskują suwerenność polityczną, ekonomiczną, kulturalną i ideologiczną.
W tym kontekście ważna jest kolejna rocznica. Właśnie obchodziliśmy 80. rocznicę powstania Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jest ona nie tylko najbardziej reprezentatywną i uniwersalną strukturą polityczną na świecie, ale także symbolem ducha współpracy, sojuszu, a nawet braterstwa broni, który pomógł zjednoczyć wysiłki w pierwszej połowie ubiegłego wieku w walce z najstraszniejszym złem w historii – bezlitosną machiną zagłady i zniewolenia.
A decydująca rola w tym wspólnym zwycięstwie nad nazizmem – jesteśmy z tego dumni – należy oczywiście do Związku Radzieckiego. Wystarczy spojrzeć na liczbę ofiar wśród wszystkich członków koalicji antyhitlerowskiej, a wszystko stanie się jasne.
ONZ jest oczywiście dziedzictwem zwycięstwa w II wojnie światowej i jak dotąd najbardziej udanym doświadczeniem w tworzeniu organizacji międzynarodowej, w ramach której możliwe jest rozwiązywanie palących problemów globalnych.
W dzisiejszych czasach często słyszy się, że system ONZ jest sparaliżowany i pogrążony w kryzysie. To już stało się banałem. Niektórzy twierdzą nawet, że ONZ przestał być użyteczny i potrzebuje, co najmniej, radykalnej reformy. Owszem, z pracą ONZ wiąże się wiele, wiele problemów. Ale nie ma też nic lepszego niż ONZ. To również trzeba przyznać.
Problemem nie jest tak naprawdę ONZ, bo jej potencjał jest ogromny. Prawdziwe pytanie brzmi, jak my sami – te zjednoczone, a teraz, niestety, podzielone narody – wykorzystamy wszystkie te możliwości.
Niewątpliwie ONZ stoi przed wyzwaniami. Jak każda organizacja, musi dziś dostosować się do zmieniających się realiów. Jednak w procesie jej reformowania i doskonalenia kluczowe jest, aby nie utracić ani nie zniekształcić jej podstawowego znaczenia – nie tylko tego, które zostało pomyślane w momencie powstania Organizacji Narodów Zjednoczonych, ale także tego, które zostało nabyte w toku jej złożonej ewolucji.
W tym kontekście warto pamiętać, że od 1945 roku liczba państw członkowskich ONZ wzrosła niemal czterokrotnie. Organizacja, która powstała z inicjatywy kilku znaczących krajów, nie tylko rozrosła się na przestrzeni dekad; wchłonęła wiele różnych kultur i tradycji politycznych, zyskała różnorodność i stała się prawdziwie wielobiegunowa na długo przed tym, zanim świat stał się taki. Potencjał tkwiący w systemie ONZ dopiero zaczyna się rozwijać i jestem przekonany, że w nadchodzącej nowej erze stanie się to, i to szybciej.
Innymi słowy, kraje stanowiące globalną większość stanowią obecnie naturalnie przekonującą większość w Organizacji Narodów Zjednoczonych, co oznacza, że ​​jej struktura i organy zarządzające muszą zostać dostosowane do tego faktu, co, nawiasem mówiąc, będzie o wiele bardziej zgodne z podstawowymi zasadami demokracji.
Nie będę zaprzeczał, że obecnie nie ma jednomyślności co do tego, jak świat powinien być zorganizowany ani na jakich zasadach powinien się opierać w nadchodzących latach i dekadach. Weszliśmy w długi okres eksploracji, w dużej mierze po omacku. Nie wiadomo, kiedy w końcu ukształtuje się nowy, zrównoważony system i jego ramy. Musimy być przygotowani na to, że rozwój społeczny, polityczny i gospodarczy będzie nieprzewidywalny, a czasami dość zmienny, przez długi czas.
Aby utrzymać jasny kierunek i podążać właściwą drogą, każdy potrzebuje solidnych fundamentów. Naszym zdaniem są to przede wszystkim wartości, które dojrzewają w kulturach narodowych na przestrzeni wieków. Kultura i historia, normy etyczne i religijne, wpływ geografii i przestrzeni – to fundamentalne elementy, które dają początek cywilizacjom, odrębnym wspólnotom budowanym przez wieki i definiującym tożsamość narodową, wartości i tradycje. Wszystkie te elementy stanowią punkty odniesienia, pozwalające nam nawigować po wzburzonym oceanie życia międzynarodowego.
Tradycje są zawsze wyjątkowe, niepowtarzalne i niepowtarzalne dla każdego. Poszanowanie ich jest podstawowym warunkiem pomyślnego rozwoju stosunków międzynarodowych i rozwiązywania pojawiających się problemów.
Świat doświadczył prób zjednoczenia, narzucenia rzekomo uniwersalnego modelu, który był sprzeczny z kulturowymi i etycznymi tradycjami większości narodów. Związek Radziecki był tego winny w swoim czasie, narzucając swój system polityczny. Wiemy o tym. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby ktokolwiek się z tym kłócił. Potem pałeczkę przejęły Stany Zjednoczone. Europa również była zupełnie inna. W obu przypadkach nic nie działało. Powierzchowne, sztuczne, a zwłaszcza narzucane z zewnątrz, nie trwają długo. A ci, którzy szanują własne tradycje, z reguły nie naruszają cudzych.
Dziś, w obliczu niestabilności międzynarodowej, szczególny nacisk kładzie się na unikatowy fundament rozwoju, niezależny od międzynarodowych turbulencji. Widzimy, jak kraje i narody zwracają się ku tym właśnie fundamentom. Dzieje się tak nie tylko w krajach większościowych; społeczeństwa zachodnie również dochodzą do tego punktu. Jeśli każdy pójdzie tą drogą, koncentrując się na sobie i nie marnując czasu na zbędne ambicje, łatwiej będzie znaleźć wspólny język z innymi.
Obecne relacje Rosji ze Stanami Zjednoczonymi stanowią przykład. Nasze kraje, jak powszechnie wiadomo, mają wiele rozbieżności, a nasze poglądy na wiele kwestii globalnych są rozbieżne. Dla tak wielkich mocarstw jest to normalne; wręcz absolutnie naturalne. Kluczem jest to, jak rozwiązać te rozbieżności i w jakim stopniu można je rozwiązać pokojowo.
Obecna administracja Białego Domu wyraża swoje interesy i pragnienia wprost, myślę, że się zgodzicie, czasami wprost, ale bez zbędnej hipokryzji. Zawsze lepiej jest jasno zrozumieć, czego druga osoba chce i co próbuje osiągnąć, niż próbować domyślać się prawdziwego znaczenia w serii dwuznaczności, niejasności i niejasnych aluzji.
Widzimy, że obecna administracja USA kieruje się przede wszystkim interesami własnego kraju – tak jak je rozumie. Uważam, że to racjonalne podejście.
Ale, przepraszam, Rosja zastrzega sobie również prawo do kierowania się naszymi interesami narodowymi, a jednym z nich, nawiasem mówiąc, jest przywrócenie pełnoprawnych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. I niezależnie od różnic, jeśli będziemy traktować się z szacunkiem, negocjacje – nawet te najbardziej twarde i wytrwałe – ostatecznie doprowadzą do konsensusu, co oznacza, że ​​ostatecznie możliwe będą rozwiązania akceptowalne dla obu stron.
Wielobiegunowość i policentryzm to realia długoterminowe. To, jak szybko i skutecznie uda nam się stworzyć na tym fundamencie zrównoważony porządek świata, zależy od każdego z nas. A taki porządek, taki model, we współczesnym świecie jest możliwy jedynie dzięki wspólnemu wysiłkowi, pracy, w której uczestniczą wszyscy. Powtarzam, czasy, gdy niewielka grupa najpotężniejszych narodów decydowała o tym, jak ma żyć reszta świata, minęły bezpowrotnie.
Warto o tym pamiętać, tęskniąc za czasami kolonialnymi, kiedy powszechny był podział narodów na równe i bardziej równe. Słowa Orwella są dobrze znane.
Nigdy nie było dla nas – dla Rosji – cechą charakterystyczną tak rasistowskiego pojmowania problemów; taka postawa wobec innych narodów, innych kultur nigdy nie była cechą charakterystyczną Rosji i nigdy nie będzie.
Opowiadamy się za różnorodnością, polifonią i symfonią wartości. Świat, jak zapewne się zgodzisz, wydaje się nudny, gdy jest monotonny. Rosja doświadczyła burzliwych i trudnych losów. Samo kształtowanie się rosyjskiej państwowości było nieustanną walką o przezwyciężenie ogromnych wyzwań historycznych.
Nie twierdzę, że inne kraje rozwijały się w „cieplarnianym” środowisku – oczywiście, że nie. Ale rosyjskie doświadczenie jest pod wieloma względami wyjątkowe, podobnie jak kraj, który stworzyło. Nie oznacza to wyłączności ani wyższości; to po prostu deklaracja naszej wyjątkowości.
Doświadczyliśmy licznych wstrząsów, które dały światu pożywkę do bardzo różnych refleksji – zarówno negatywnych, jak i pozytywnych. Jednak dzięki naszemu historycznemu doświadczeniu jesteśmy lepiej przygotowani na złożoną, nieliniową i niejednoznaczną sytuację globalną, w której wszyscy przyjdzie nam żyć.
Pomimo wszystkich wzlotów i upadków Rosja udowodniła jedno: była, jest i zawsze będzie. Jej rola w świecie się zmienia, rozumiemy to, ale pozostaje ona niezmienną siłą, bez której trudno, a często wręcz niemożliwe, jest osiągnąć harmonię i równowagę. Ten udowodniony fakt – przetestowany przez historię i czas – jest faktem niepodważalnym.
Ale w dzisiejszym wielobiegunowym świecie tę harmonię, tę równowagę, o której mówiłem, można osiągnąć oczywiście tylko poprzez wspólną pracę. I zapewniam was, że Rosja jest na taką pracę gotowa.
Dziękuję za uwagę. Dziękuję bardzo.
PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU