Stacja metra Bastille ma szczególne położenie. Z jednej strony widać kawałek Kolumny Lipcowej, stojącej na środku placu i zwieńczonej brązowym posągiem Ducha Wolności (Génie de la Liberté), autorstwa Augusta Dumont z 1836 roku. Z drugiej strony graniczy z kanałem wodnym Saint Martin – odnogą Sekwany. Nad kanałem, wzdłuż deptaka przy Blvd. Bourdon znajduje się metrowej wysokości murek zabezpieczający, jako że rzeka płynie  kilka metrów poniżej poziomu ulicy.

Naprzeciwko, przez sporo lat stacjonowała jednostka policji, czyniąc murek jednym z najbardziej spokojnych i bezpiecznych miejsc do wypicia piwa i rozmowy.
Tradycję spotkań przy murku wprowadziliśmy z Panem Krzysiem gdzieś w roku 2013, już po naszym wyjeździe z Paryża. Każdy powrót do Paryża owocuje, jak dotychczas, sesją na murku. Stąd bardzo blisko do ich miejsca zamieszkania przy Blvd. Henri IV, jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów. Na dodatek, po drodze jest jeden z tych licznych paryskich sklepików które są praktycznie zawsze otwarte. To takie lokalne „Becker’s stores”. Tyle, że ten torontoński znany jest z mleka. W tutejszych mleko też można kupić, ale największa półka to piwo i inne alkohole. Łatwo więc można się zaopatrzyć w kilka puszek piwa i chipsy – równie niezbędny atrybut „konferencji na szczycie”. Ważny jest jeszcze telefon, bo zwykle dzwonimy do Pana Witusia w New Jersey. Panie bywały zapraszane, ale konwencja picia piwa na świeżym powietrzu, pod okiem policji, jakoś do nich nie przemówiła.
Ostatnio, sprawy mają się trochę gorzej, bo „Questura” została gdzieś przeniesiona, a ponieważ „natura horret vacuum”, w okolicę natychmiast wprowadzili się obcojęzyczni „inżynierowie” pstrząc okolicę małymi namiotami i wszystkim innym.
Przetestowaliśmy jednak murek w tej nowej konfiguracji, starając się nie przeszkadzać” lokalsom” i było ok. Następna sesja w sobotę. Pan Krzysio w Polsce, na jakimś ważnym kongresie, ale wczoraj obchodził na odległość urodziny. Wraca wczesnym, sobotnim popołudniem, więc będzie uroczyście.

***

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Właśnie obejrzeliśmy kilkunastoletni już film „Lektor” (The Reader), na podstawie książki o tym samym tytule. Historia Niemki, strażniczki oświęcimskiej, wysyłającej co miesiąc na śmierć więźniarki, aby zrobić miejsce na nowy transport. Jej główną, bo udowodnioną winą jest jednak śmierć trzystu żydowskich kobiet i dzieci zamkniętych w płonącym kościele, w którym konwój znalazł schronienie w trakcie „marszu śmierci” w pobliżu Krakowa, jak podaje Wikipedia. Film nakręcono według powieści Bernharda Schlinka z 1958-go roku, o tym samym tytule.

Spoglądam na stronę www.auschwitz.org, a w szczególności na opis marszów śmierci. Władze zaczęły ewakuować obóz w połowie 1944 i trwało to do stycznia 1945. W okresie 17-21 stycznia 1945, grupy 56 000 więźniów przemieszczały się dwoma trasami; przez Pszczynę do Wodzisławia Śląskiego i przez Mikołów do Gliwic. Stamtąd ruszały transporty kolejowe w głąb Rzeszy. Te trasy naznaczone są śmiercią tysięcy ewakuowanych. W miejscach kaźni na szlaku często umieszczono pomniki lub tablice pamiątkowe, aby uczcić pamięć pomordowanych. Tu jednak pojawiają się rozbieżności z wersją książkowo-filmową. To, że tragedię umieszczono w okolicach Krakowa, jest sporą nieścisłością wynikającą, może, z nieznajomości geografii albo celową. Mogę tylko podejrzewać autorów filmu o pewną logikę; gdyby wspomniano jakąś małą miejscowość na trasie marszu, nikt nie miałby pojęcia o tym miejscu na mapie. Kraków jednak jest znanym miastem w Polsce i w Europie, więc nie pozostawia wątpliwości. Trasy marszu przebiegały jednak kilkadziesiąt kilometrów bardziej na zachód.

Przeglądam po kolei wszystkie miejsca postoju konwoju, aby odnaleźć wzmiankę o podpaleniu kościoła z czterystoma więźniarkami w środku. Nie ma, a trzeba dodać, że opisy są dość szczegółowe, bo wymieniają ilość osób straconych w różnych miejscowościach i nawet ich narodowości. Najczęściej było to rozstrzelanie. Nie sądzę, aby autor książki czy scenariusza miał lepsze informacje niż specjaliści. Jeśli autor chciał pokazać znaczący przypadek bestialstwa współziomków w postaci kilkuset ofiar na raz to nie musiał zmyślać.

Oto kilka przykładów:
Na osiedlu w Leszczynach, niedaleko stacji kolejowej, rozstrzelano 447 osób. W innym miejscu na trenie Leszczyny-Rzędówka uśmiercono 288 ofiar marszu.
We wsi Kończyce Wielkie znajduje się mogiła 120 ofiar obozu w Zebrzydowicach i w Goleszowie.
W Rybniku wzniesiono pomnik w miejscu mogiły 385 więźniów Auschwitz oraz pacjentów Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych, rozstrzelanych w styczniu 1945 roku.
Więc ten filmowy przypadek to kolejna fikcja. W zasadzie, to nie rozumiem do czego było to autorom potrzebne, gdyż fakty były wystarczająco okrutne? Książkę wydano w 1995 roku, więc wiedza historyczna istniała i była udokumentowana.

***

Dwa tygodnie temu wspomniałem o nakładaniu całym społeczeństwom kaftana bezpieczeństwa i wprowadzaniu tak zachwalanego przez byłego premiera Kanady modelu kontroli społeczeństwa chińskiego. Nie dla wszystkich jest jednak oczywiste, że obecny premier ma taki sam kurs. Chcę dodać, że właśnie czytam apel Pana Sebastiana Łukomskiego z Citizengo. Omawia te same hasła, często zakamuflowane, jako że są one składowymi Planu 2030, który to światowi przywódcy chcą uchwalić i wprowadzić w życie na konferencji w Doha. Do różnych „udogodnień” dodany jest cyfrowy dowód osobisty, który, ponoć, staje się w Wielkiej Brytanii warunkiem uzyskania zatrudnienia.
Właśnie wyczytałem w zeszłotygodniowym „Gońcu”, że Ford stwierdził, „że najlepszym sposobem na spowolnienie kierowców są progi zwalniające, ronda, podwyższone przejścia dla pieszych itp.” To właśnie zaaplikowano nam w czasie modernizacji ulicy Pt. Union. Śmiem twierdzić, że pod przykrywką poprawy bezpieczeństwa na drogach wprowadzany jest powoli system według reguł Planu 2030.
Póki co, Cel 11-ty Planu to „Zrównoważone miasta i społeczności”, w ramach którego, premier Ontario pilnuje, aby „życie w mieście było dobre i bezpieczne dla ludzi oraz przyjazne dla środowiska”.
Jednym z haseł są „Bezpieczne i przyjazne ulice”. W ramach tego należy ograniczyć ruch samochodów a będzie mniej wypadków, hałasu, stresu i korków.
Należy wprowadzać, gdzie się da tzw. “strefy tempo 30” (maks. 30 km/godz.) oraz ulice dla pieszych i rowerzystów. I to się dzieje. To ramach tego planu zabetonowano kwietnikami pół Danford Ave., zamalowano na czerwono szereg pasów ruchu drogowego głównych arterii przelotowych Scarborough, niszczy się asfaltowe jezdnie spokojnych ulic wbudowując w nie wspomniane progi zwalniające i obniża się dozwoloną prędkość, gdzie się da.  Wiadomo, że najbezpieczniej na drogach będzie wtedy, gdy nikt nie będzie wychodził na ulicę, to jest pewne.
Jednak cały ten pakiet stopniowego uwięzienia nas w 15-to minutowych miastach Ford sprzedaje nam pod przykrywką likwidacji fotoradarów. To propagandowa marchewka na odwrócenie uwagi od rzeczywistych celów. Metoda powolnego gotowania żaby działa niezawodnie, bo nikt się temu nie sprzeciwia. Spece od nastrojów społecznych mają widać wszystko pod kontrolą, a przecież cała taktyka Planu 2030 jest jawna, wszelkie informacje są dostępne on-line.
Tak się akurat składa, że mój lokalny MPP podesłał mi kolejnego maila o wspaniałych rezultatach działań rządu. I są tam poruszone różne tematy, ale nie ma ani słowa o konsekwentnie realizowanym planie zamykania nas w gettach. Posłałem mu obszernego maila. Zobaczę, czy się odezwie?
I jeszcze ostatnie „Do Rzeczy” (Nr. 45). Otóż Pan Cejrowski w swoim cotygodniowym felietonie pisze o tym samym. Czyli nie mam urojeń!

***

Sobota po południu i Pan Krzysio ciągnie nas na kolejną imprezę w jego kalendarzu. Mamy się spotkać przed trzecią, na rogu Blvd, Poissonnière i Rue Montmartre w 2-giej dzielnicy. Jest trochę spóźniony, co nie jest ewenementem, bo zazwyczaj nakłada sobie sporo na listę rzeczy do zrobienia. Czekamy, naprzeciw sklep Levis, oglądamy wystawę i wchodzimy do środka. Oko Pani Basi wypatruje szarą, miękką koszulę i nagle idę do przymierzalni. Ceny są znaczne, ale ta koszula jakimś sposobem jest tańsza a sprzedawca wyjaśnia, że mają jeszcze 20% dodatkową obniżkę. To ekstra bagaż, lecz przy naszym hotelowym stylu życia, taka koszula, która nie wymaga prasowania jest też udogodnieniem. Płacimy.
Nadbiega Pan Krzysio, ale wpierw musi kupić kwiatki dla Pani domu. Okazuje się też, że w torbie plastikowej taszczy jeszcze jakąś butelkę. Po drodze jest Franprix – sklep francuskiej sieci spożywczej. Pan Krzysio kupuje kwiatki, a my wino, no bo tak jakoś głupio iść do kogoś z pustymi rękoma.
Jeszcze kilkaset metrów pomiędzy malowniczymi kamienicami, naciskamy dzwonek i wchodzimy do bramy. Jedyny mankament spotkania u Maszki Michałowskiej to schody na piąte piętro.

Maszka organizuje od lat comiesięczne spotkania filozoficzne dla garstki znajomych. Wybiera temat i przygotowuje wykład. Sama, absolwentka KUL-u z tytułem doktorskim. Grono słuchaczy jest niewielkie, ale stałe. Składa się w większości z byłych absolwentów KUL-owskiego studium, które przedziwnym zrządzeniem losu zaaranżował przy Polskiej Misji Katolickiej, ks. dr. Wacław Szubert, były proboszcz na „Concordzie” przy współpracy z profesorem Dłubaczem. Przedziwnym, bo stało się to akurat wtedy, gdy zamieszkaliśmy w Paryżu po raz pierwszy i Pani Basia również została jego absolwentką. Dwuletnie studium otwierało drogę do ukończenia pełnych studiów magisterskich. Pani Basi nie było to dane, bo musieliśmy wracać do Toronto, a stamtąd okazało się to niemożliwe, ale Pan Krzysio i sporo innych osób obroniło prace magisterskie. Już później, kilka osób z tej grupy otworzyło przewody doktorskie i również obroniło prace.
W ciągu kilku lat, raz w miesiącu, przez Polskie Seminarium w Issy les Moulineaux przewinęła się plejada najlepszych wykładowców z KUL-owskiej Alma Mater i setki późniejszych absolwentów. W polskim emigracyjnym światku, wydarzyło się coś. Symboliczny „plombier polonaise”, dzięki połączeniu sił jednego proboszcza i jednego profesora przeistaczał się w intelektualną elitę.
Jakieś dwa lata temu mieliśmy okazję rozmawiać z ks. Szubertem o Studium i wspomniał pierwsze spotkanie w Issy. Było sporo napięcia, bo nikt nie wiedział, czy ktoś przyjdzie się zapisać? Przyszło dwieście siedemdziesiąt osób.
Emerytowany ksiądz Szubert rezyduje teraz we wspomnianym seminarium w Issy. Nie wiem, ile osób z KUL-u pamięta o tamtym, paryskim ewenemencie.
Jednak tu, w przytulnym salonie Maszki, w miękkich fotelach siedzą ci co pamiętają. Maszka zaczyna wykład; Przemiana św. Pawła w drodze do Damaszku.

Leszek Dacko