Jedna moja córka rozumiała zapachy, inna rozumiała ptaki. A ja? Ja byłam przerażona. No bo jak to? Oczywiście to, że jedna rozumiała zapachy, a druga rozumiała ptaki, znaczyło, że coś ze mną jest nie tak. Najtrudniej było się nawzajem porozumieć. A mnie nie rozumiała żadna. Ja ich zresztą też nie. To tak jakbyśmy rozmawiały w innych, niezrozumianych dla siebie językach, Patrzyłam na te moje dzieci z jednej strony z podziwem, a z drugiej z przerażeniem. No bo jak to? Jak te dzieci dadzą sobie radę w świecie? Patrzyłam, jak jedno bierze po kolei kredki, i te woskowe, i te zapachowe, i te zwykłe drewniane, wącha je po kolei z wielką przyjemnością, a potem koloruje. Wydawać by się mogło, że jednym i tym samym kolorem – przynajmniej tak ja to widziałam, ale nie ona. Po zapytaniu, dlaczego koloruje tym samym kolorem, wytłumaczyła mi, że to jest inny kolor, bo każda kredka koloruje inaczej w zależności od zapachu. Dodatkowo przenosi swój zapach na papier i na kolorowany rysunek. Ta najszczęśliwsza była w ogrodzie. Schylała się kolejno nad kwiatkami i coś do nich szeptała.
– Co im mówisz? – pytałam.
– One mi opowiadają o swoim zapachu.
– Rozumiesz, co do ciebie mówią kwiaty?
– Tak. Podpowiadają mi jak zrobić z nich najpiękniejszą kompozycję zapachową, bo zapachy też się lubią, a niektóre się zwalczają. Trzeba się od nich nauczyć jak je łączyć, żeby się uzupełniały i były ze sobą szczęśliwe.
– Acha, w takim razie zrób zapach specjalnie dla mnie, proszę.
I skomponowała. Zbierała płatki, suszyła, wyciskała olejki. Pocierała skórę na nadgarstku, a przede wszystkim wąchała.
Na Boże Narodzenie dostałam małą fiolkę zapachu, który był mną – tak mi zakomunikowała. Zapach tego mojego specjalnego perfum spowijał mnie w naturalny sposób, tak jakby był moim przedłużeniem. Jednoczył się ze mną i mnie uzupełniał. Twarz mi jaśniała, sylwetka się prostowała, chód stawał się bardziej sprężysty.
– Jakże to możliwe – dziwili się ludzie – że ubyło ci tyle lat?
Niestety. Tak jak z wszystkimi dziełami sztuki. Nie dało się tego mojego zapachu powtórzyć. I obojętnie jak się nie starała czarodziejka zapachów – to już nigdy nie było to. Rozpacz wkradła się w próby czarodziejki. Jak to było? No jak to było? A i owszem wychodziły piękne zapachowe kompozycje, ale żadna nie była tą jedyną.
Próbowałam ją pocieszyć.
– Nie martw się, będę używała tylko kilka kropel na specjalne okazje,
Efekt? Czarodziejka zapachów zaczęła wszystkie kompozycje notować, bardzo szczegółowo. Powtarzalnie. Ale coś w tym wszystkim prysło. Sztuka została zamieniona na rzemiosło. Artystyczne, bo artystyczne, ale rzemiosło. A moja unikalna fiolka jest pieczołowicie przechowywana z moimi rzeczami osobistymi. Od czasu do czasu odkręcam flakonik, i przenoszę się do dobrych momentów mojego życia, kiedy moja córka rozpoznawała kolor zapachem.
Drugiej córki też nigdy nie zrozumiałam, bo niestety nie rozumiałam mowy, ptaków. Jeśli nie rozumiałam mowy ptaków, to nie mogłam się jej nauczyć. A tym samym jeszcze trudniej było mi się dogadywać z nią, niż z tą od zapachów. Skąd one miały takie talenty? Nie wiem, ale miały je już od samego początku. Siostry, a tak różne. Szkoda, że mnie nie było dane odkryć mojego talentu. W moich czasach takiej wolności nie było, bo wszystko było umundurowane, jednakowe, obowiązkowe i karalne za odstępstwo. I tacy już uprasowani w kant zostaliśmy.
MichalinkaToronto@gmail.com. 10 lipca, 2025






























































