Witajcie. Od dłuższego czasu w miarę jak zdrowie na to pozwala piszę książkę o depresji. Obiecałem sobie, że jak napiszę połowę materiału to podzielę się nim z Wami. W książce opisuję depresję z, którą walczyłem w swoim życiu wiele razy i to jak sobie z nią radziłem. Piszę prostym językiem, takim samym jak w pierwszej książce. Opublikuję w krótkich odcinkach prolog i część pierwszej walki z tą okrutną chorobą. Trzymajcie kciuki, aby książka została wydana

        Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

***

Prolog

Część pierwsza

        Długo ignorowałem głos serca, który domagał się walki o lepsze jutro dla wszystkich, których zabija depresja. Ten głos był stanowczy, zdeterminowany by otworzyć bagaż zebranych doświadczeń w nierównych walkach z tą okrutną chorobą i odkryć jej nieliczne słabości, dzięki, którym można ją pokonać.

        Mimo nacisków wewnętrznych opierałem się z prostego powodu, nie chciałem wracać do tego, co miałem już za sobą. Nie chciałem wracać do tych bezwzględnych starć z chorobą, która ma „twarz” i wszystkie cechy socjopaty. Opierałem się, ale ten opór przypomniał mi, że to właśnie on jest jednym z korzeni depresji, który jest w stanie zdegradować człowieka do „zera”. Przypomniały mi się wszystkie koszmary, wszystkie myśli i chwile na krawędzi.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Przyznać muszę, że zbladłem przez chwilę, kiedy przed oczami zobaczyłem „film”, na którym przez długie lata walczyłem z depresją. Ten „film” domagał się wewnętrznej debaty czy napisać o tym książkę, czy też nie. Długi czas byłem w opozycji, nie dopuszczałem do siebie takich myśli, a nawoływania serca odpierałem bez końca. Broniłem się argumentami, że nie mam do tego kwalifikacji, ani kompetencji, że nie jestem odpowiednią osobą do pisania na tak poważny temat, który dotyka wielką rzeszę ludzi na całym świecie. A jestem też przekonany, że miniona pandemia podwoiła te liczby. I to właśnie ta świadomość miała dla mnie dużą wagę, to „karta”, która przemawiała do rozsądku. Jednak nie ona przeważyła o tym, że podjąłem to wyzwanie, lecz mój opór. To on okazał się kluczem do klikania literka po literce w klawiaturę ekranową i budowania tych wszystkich zdań.

        Czemu opór przerodził się w motywację? Bo to on towarzyszył każdej mojej depresji. To on wszystko komplikował, utrudniał i trzymał za gardło w chwilach, w których widziałem siebie zawsze w roli ofiary na granicy życia i śmierci. Jad depresji zabijał mnie, przejmował pod swoją kontrolę funkcje życiowe. Byłem w jej władzy, nie mówiłem sam od siebie, bo ograbiała mnie z własnej decyzyjności. Mówiłem i robiłem, co chciała, wykluczała mnie z kręgu tych wszystkich, którzy zasługują na to, co najlepsze, lecz nie ja.

        Bywałem na krawędzi mnóstwo razy, a moja głowa była pełna złych myśli. To przypominało życie w klatce, część mnie, ta w której tliły się jeszcze iskierki nadziei i pragnienie powrotu do życia stały bezradnie po drugiej stronie lustra. To okropne, kiedy czujesz w sobie rozdarcie i gdy twoje „Ja” jest w mniejszości pozbawione prawa głosu. Patrzysz bezradnie jak twoje życie zżera korozja, która chce cię unicestwić, wymazać z kart życia, a ty pozwalasz na to, bo nieustanny i zwodniczy ciepły szept powtarza bez końca – no dalej zrób to, jeszcze mały kroczek i skończy się twoja destrukcyjna dekadencja, nie męcz już innych swoim widokiem…

Mariusz Rokicki