Idą faszyści, wiodą natarcie sodomickimi batalionami – mógłby dzisiaj napisać poeta, gdyby strzelił mu do głowy pomysł skomentowania mową wiązaną  zamieszek w Białymstoku podczas marszu równości, który w ostatnia niedzielę urządzili tam sodomici.

Nawiasem mówiąc, wszystko mieściłoby się w tradycji, bo Białystok jest stolicą Podlasia, a poetę – jak wiadomo – inspirował „czerwony Madryt”, któremu w kontrze przeciwstawiano Białą Podlaską.

Według rozmaitych relacji miało ich tam być około tysiąca, co musi budzić zdumienie, że w Białymstoku może być aż tylu zboczeńców płciowych – ale inni obserwatorzy zwracają uwagę, że większość uczestników stanowiły osoby przyjezdne, a na dodatek takie, które widuje się na każdym marszu równości, kiedyś nazywanym, „paradą”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Wygląda na to, że sytuacja jest podobna do tej z lat 50-tych, kiedy to po świecie peregrynował tzw. ”cyrk Stalina”. W roku 1954 tenże cyrk zjechał do Warszawy na tak zwany Światowy Zjazd Rewolucjonistów. I stało się, że – jak w swoim „Dzienniku 1954” notuje Leopold Tyrmand – jeden z rewolucjonistów, Grek nazwiskiem Apostolos Grozos, zaniemógł.

Wezwany do Hotelu Sejmowego, w którym rewolucjoniści kwaterowali, doktor Dobrzański,  chciał udzielić Grekowi pomocy z marszu, ale został zatrzymany przez osobę o manierach ruskiego generała, która towarzyszyła mu aż do pokoju pacjenta. Tam doktor usiłował dowiedzieć się, co choremu dolega,  więc pytał go, a to po angielsku, a to po francusku, a to po niemiecku – ale Grek żadnego z tych języków nie rozumiał.

Tedy doktor Dobrzański zwrócił się doń po rosyjsku, ale w obecności wspomnianej nadzorczyni Grek po rosyjsku też nie rozumiał. Zawołano tedy rewolucjonistkę z Argentyny, która znała wszystkie języki. Zwróciła się ona do Greka w narzeczu, które doktor Dobrzański zapamiętał z młodości.  Okazało się, że to tylko niestrawność po obfitym i zakrapianym bankiecie, toteż zrobił pacjentowi zastrzyk i pożegnał życzliwym: „a giten cześć!”

Tyrmand wyjaśnia,  że w tym cyrku Stalina występowali absolwenci komunizmu w ulicy Gęsiej i Smoczej w Warszawie, bo oni w lot pojmowali, z jakiego klucza trzeba ćwierkać, podczas gdy prawdziwym rewolucjonistom trzeba by to wszystko mozolnie tłumaczyć.

Podobnie musi być i teraz, bo jakże inaczej, kiedy stary żydowski grandziarz finansowy Jerzy Soros całkiem niedawno wyłożył na takie przedsięwzięcia aż 18 miliardów dolarów? Za okruszki z takiej góry złota niejedna panienka zakocha się w koleżance, a niejeden chłopiec –nawet w kilku kolegach. Wprawdzie u nas stawki muszą być nieco mniejsze, niż w takim Nowym Jorku, gdzie w grudniu 2016 roku uczestnikom demonstracji przeciwko prezydentowi Trumpowi płacono 18,5 dolara za godzinę, no ale nawet jeśli o połowę mniejsze, to dobra psu i mucha.

Marsz w Białymstoku od początku nosił cechy prowokacji, bo według świadków („nie brak świadków na tym świecie” – twierdził Rejent Milczek) wszystko zaczęło się od tego, że maszerujące równiachy obrzuciły kontrmanifestantów jajami, a następnie policja oddała z bliskiej odległości w ich kierunku salwę  z gumowych kul, co wywołało reakcję w postaci ataku na sodomitów i policjantów.

Niektórzy świadkowie powiadają nawet, że policja potraktowała gazem uczestników „pikniku rodzinnego”, który wprawdzie odbywał się niejako w kontrze do marszu sodomitów, ale miał charakter wybitnie pokojowy.

Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk – a podejrzenia wzbudzone relacjami świadków wzmacnia kilka poszlak.

Po pierwsze – że władze zarówno pięknymi usteczkami pani minister Witek zapewniły, że policja będzie chroniła wszystkie manifestacje tak samo, bez względu na ich charakter.


Od razu widać, że to łgarstwo, bo gdyby na przykład odbyła się manifestacja pod hasłem „Żydzi na Madagaskar!”, to  jestem pewien, że pani minister Witek pierwsza nakazałaby policji spałować uczestników, a minister Ziobro nakazał niezawisłym sądom przysolić im piękne wyroki.

Po drugie – że już wkrótce okazało się,  że niektóre brutalne sceny były zainscenizowane, podobnie jak tak z obchodami urodzin Hitlera w lasach koło Wodzisławia Śląskiego. Wprawdzie TVN się zaklina, że to wszystko naprawdę, ale na wszelki wypadek pani Żorżeta przestrzegła wymiar sprawiedliwości naszego bantustanu, by nie wsadzał nosa w nieswoje spawy, czego on w podskokach posłuchał, bo jakże niezależna prokuratura, czy niezawisłe sądy miałyby nie słuchać pani Żorżety, która przedstawia Sprawiedliwość Najwyższą? Za taką samowolkę nawet Prokurator Generalny mógłby zostać zdmuchnięty jak gromnica, więc nic dziwnego,  że i w Białymstoku posypią się piękne wyroki.

Tego właśnie domaga się tak zwana „opinia publiczna”, to znaczy – żydowska gazeta dla Polaków, która na użytek bliższej i dalszej zagranicy zatytułowała relację z Białegostoku wielkim tytułem: „Faszyści atakują”.

Skoro w Polsce faszyści atakują sodomitów, to czyż jakieś państwo ośmieli się protestować, kiedy po jesiennych wyborach żydowskie organizacje przemysłu holokaustu pod nadzorem Naszego Najważniejszego Sojusznika zaczną Polskę szlamować  pod pretekstem tzw. „roszczeń”?

Nie ma co na to liczyć w sytuacji, gdy marsz sodomitów w Warszawie ochraniało aż 53 ambasadorów, no a poza tym – jeśli szlamowana będzie Polska, to innym będzie się wydawało, że są bezpieczni.

Myślę, że i dla rządu „dobrej zmiany” taka prowokacja może być korzystna, bo bez wysiłku pozwala mu zaprezentować się w charakterze Wielkiej Nadziei Białych, która ochroni Polskę przed sodomią i gomorią – ale dopiero po wyborach, bo na razie policja musiała otrzymać rozkaz, by chronić sodomitów, żeby bez obawy mogli urządzać swoje sabaty i w ten sposób straszyć spokojnych obywateli.

Po trzecie – że uczestnicy świeżo skleconej koalicji z SLD, sodomickiej „Wiosny” pana Biedronia i „Razem” pana Zandberga, uczepili się tej okazji jak pijany płotu i planują już manifestację wynagradzającą sodomitom ich męczeństwo. Złośliwi mówią, że kulminacyjnym momentem tej manifestacji będzie ofiara,  jaką panu Biedroniowi złoży pan Czarzasty, ale pewnie nie ma w tym ani słowa prawdy, bo przecież nie wiadomo, czy panu Robertowi taka ofiara byłaby miła.

Po czwarte wreszcie, emocjonalne rozhuśtywanie opinii publicznej na tle sodomii i gomorii znakomicie odwraca uwagę nie tylko od największego zagrożenia, jakie od 1939 roku zawisło nad Polską w postaci żydowskiej okupacji, ale i od sytuacji gospodarczej, która wprawdzie jest tak znakomita, że lepsza już być nie może – ale Naczelnik Państwa zapowiedział „odejście” z polityki już w roku 2023, a nie w roku 2027 – jak jeszcze niedawno chciał.

Najwyraźniej  musi wiedzieć coś, o czym my jeszcze nie wiemy i swoim zwyczajem całego odium nie zwali na swojego obecnego faworyta, który najwyraźniej też jeszcze nie wie, co go czeka.

Muszę się pochwalić, że proroctwa mnie wspierały, kiedy po pierwszym roku „dobrej zmiany” w artykule „Exegi monumentum aere perennius”, co się wykłada,  że wznoszę pomnik trwalszy od spiżu w postaci melancholijnych westchnień rodaków, że „za Kaczyńskiego – to było dobrze!”, prawie jak za Gierka, którego pamięć przetrwała we wdzięcznych sercach.

Stanisław Michalkiewicz