Jak skutecznie unicestwić narodową wspólnotę, która po wielokroć przetrwała miecz, żelazo, ogień i strzały w potylice? Którą pozbawiono korzeni, odbierając najważniejsze artefakty dziedzictwa kulturowego, której skradziono nawet krajobrazy, a która trwa mimo wszystko i unicestwić się nie daje?

Więcej: która na przekór paru stuleciom działań ludzi złej woli nadal chciałaby aspirować do wielkości? Otóż w tym celu należy ogłupić większość członków takiej wspólnoty, a następnie odpowiednio wychować ogłupionych, zamieniając w istoty posłuszne postępowym i nowoczesnym przekazom medialnym, kłamliwym treściom oraz fałszywym znaczeniom słów – w istoty bez tożsamości i z podmiotowością indywidualną ograniczoną do konsumenckiej, skłonne bez oporu ulegać wyrafinowanej tresurze podtrzymującej. Tak spreparowana większość wspólnoty narodowej nawet nie spostrzeże, jak i kiedy samą siebie strąci w niebyt.

POTWÓR ANTYSEMITYZMU

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Za znaczący element tresury niżej podpisany uznaje działalność wielu pań i panów naukowców, rodem z Polskiej jak najbardziej Akademii Nauk.

Przykładowo: tych skupionych w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Przykładowo: w Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Myślę tu konkretnie o publikacji prof. Barbary Engelking i prof. Jana Grabowskiego, zatytułowanej: “Strategie przetrwania Żydów podczas okupacji w Generalnym Gubernatorstwie, 1942-1945. Studium wybranych powiatów”, której z kolei dr Tomasz Domański z kieleckiego oddziału IPN wytknął błędy warsztatowe plus “narrację nieprzystającą do faktów”, dodając w znakomitej recenzji celną uwagę, iż: “Autorzy zdają się kreślić obraz, w którym żydowskie istnienie uzależnione było przede wszystkim od woli Polaków”.

Rzecz jasna, że polonofobiczne chrumczenia ludzi nazywanych przeze mnie “grossopodobnymi” w rodzaju Engelking czy Grabowskiego, można kwalifikować na rozmaite sposoby, ale gdyby to ode mnie zależało, zaraz po lekturze wspomnianej recenzji dokończenie przerwanych ekshumacji w Jedwabnem zarządziłbym niezwłocznie. Bo wszystko powinno mieć jakieś granice, nie wyłączając nikczemności. “Nie wpuściłbym typa do Polski” – pod adresem samego Grossa warknął ktoś w przestrzeni www. Na co usłyszał: “Ja wpuściłbym i nawet zgłosiłbym zaginięcie”.

Proszę, co to się porobiło: nienawistny potwór antysemityzmu łeb podnosi, paszczę rozdziawia, zaraz ogniem buchnie. Uciekajmy, uciekajmy!

OPĘTANI POLONOFOBIĄ

Ironizuję, lecz wielu powodów do żartów nie dostrzegam. Kto w świecie szerokim rozumie dziś, że gdyby w latach 30. i 40. ubiegłego wieku Niemcy, Francuzi czy Holendrzy byli równie antysemiccy co Polacy, wojnę przeżyłaby większość europejskich Żydów?

Tymczasem ekshumacji w Jedwabnem nie będzie, dokładnie tak, jak swego czasu oświadczył nam pan Daniels, wyjaśniając expressis verbis, że nie pomoże nawet petycja podpisana przez 40 milionów sygnatariuszy. Następnie dokładnie to samo oświadczyła Polakom nadwiślańska Prokuratura Krajowa. Pozamiatali temat, można powiedzieć.

Osobiście tak zwanych grossopodobnych znielubiłem w chwili, w której przekaz, płynący z niemal każdej książki Grossa Tomasza Jana, zrozumiałem w taki oto sposób: Polacy pomagali Niemcom okupującym Polskę zabijać obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, więc Niemcy w ramach podziękowania mordowali za to Polaków. “Gość sfiksował!” – myślałem sobie wtedy o Grossie, lata temu. Dziś tamtą opinię podtrzymuję w pełni, bo czym innym niż polonofobiczną fiksacją można wytłumaczyć oczekiwanie, by Polakom, którzy podczas niemieckiej okupacji nie zdecydowali się szafować życiem swoim i swoich rodzin, to jest ludziom, którzy nie chcieli narażać bliskich na śmierć, przypinać łatki antysemitów i morderców?

Moim zdaniem w ten sposób oceniać przeszłość mogą wyłącznie ludzie złej woli. Żeby nie powiedzieć: “Gnidy, nie ludzie”.

EGZORCYSTA POSZUKIWANY

Tymczasem jest dobrze między Odrą i Bugiem, a będzie coraz lepiej. Coraz lepiej jest także między Bałtykiem a Tatrami – a będzie jeszcze bardziej coraz i coraz. Może nawet coraz i coraz jeszcze mocniej będzie bardziej lepiej. Tam i tu. Wszędzie. Owszem, to skomplikowane. Tak.

Kto jednakowoż nie wierzy w podobne zapewnienia (a kto wierzy?), ten powinien posłuchać, a lepiej posłuchać i obejrzeć, nadwiślańską telewizję narodową. Zaraz uwierzy. Nie ma albowiem to, tamto: dobrze jest miedzy Bugiem a Odrą oraz między Tatrami a Bałtykiem, powtarzam.

Jedynie między ujściem Świny i szczytem Rozsypańca pozostało paru malkontentów, przekonujących, że hołdowanie prymatowi ekonomii nad aksjologią w życiu wspólnoty, hołdowanie przejawiające się choćby w przyzwoleniu na niebywały wzrost liczby imigrantów zarobkowych, zemści się na nas wszystkich, wszystkich nas rzucając na tory, po których porusza się nieubłagany walec postępu i nowoczesności. Taki sam walec, jaki przed paroma dekadami przejechał po narodach “starej” Europy. Taki sam walec, takie same skutki, można powiedzieć, a to między innymi w postaci coraz trwalszych “szklanych sufitów” nad głowami Polaków, rok po roku rezygnujących z ambicji kształtowania losu własnego i swoich rodzin. Nieżyjąca już prof. Gilowska podsumowywała: “Jest to system tak wredny, że potrzebujemy egzorcysty”. Gilowska mówiła o systemie ekonomicznym.

Ja mówię: tak umierają wspólnoty.

OSKÓROWANI Z TOŻSAMOŚCI

“Niech będzie przeklęty, kto stąd wyjdzie i będzie milczał” – dokładnie jedno i to samo zdanie, wyryte anonimowymi paznokciami anonimowych Ofiar na ścianach katowni rosyjskich i bolszewickich, można było przeczytać, zaczynając od Warszawy, przez Wilno i Lwów, przez Moskwę i Archangielsk, przez Kazań, Orenburg, Tobolsk, a kończąc hen, nad Bajkałem. Czy tam na Kamczatce. Niech zatem będzie przeklęty kto milczy, widząc, jak podle postępuje z narodem rząd “Dobrej zamiany”.

Tromtadracko brzmi odniesienie do rosyjskiej katorgi i bolszewickich metod, powie ktoś – i będzie miał rację, nawet jeśli do końca racji mieć nie będzie. Polska wydaje się zdążać dziś skrajem przepaści, zataczając przy tym niczym pijany marynarz XVI-wiecznego żaglowca w portowym szynku tuż przed wyjściem w rejs. Czy też, jak uważają inni, Polska już od dawna przypomina trupa z dziurą w potylicy, ciśniętego bezwładnie do dołu z wapnem i właśnie przysypywanego ziemią.

***

Daj nam Boże, byśmy mogli jeszcze wybierać sobie choć porównania, a wtedy nieodmiennie wybierajmy to pierwsze. Drugie skóruje nas z tożsamości do końca, bezlitośnie, upodabniając do skrwawionej czaszki człowieka oskalpowanego, zatem żadnej nadziei dać nam nie może. Żyć zaś powinniśmy tak, jakby nadzieja istniała.

Krzysztof Ligęza