Przechodzi sobie facet przez ulicę i coś pod nosem gada. Myślałam, że do kogoś, ale nikogo oprócz mnie wokół niego nie ma. Myślałam, że jest podłączony do komóry, ale nigdzie mikrofonu nie zauważyłam. Poza tym trochę za stary na takie gadżety. Coś mnie tak ruszyło, że podreptałam za nim kilka kroków. Taki jakiś znajomy mi się wydawał. Faktycznie. Z bliska i on mnie rozpoznał. I zaczęło się gadu, gadu. Nie pytam, choć mnie ciekawość zżera, czemu to tak przez ulicę kroczy i do siebie gada – bo i po co?  I tak mi nie odpowie. Ale on sam mi zaczyna snuć opowieść o tym jak to został sam, i nie ma do kogo gęby otworzyć, bo mu nawet stary pies zdechł. To i chodzi, bo wychodzić lubi, i gada do swoich wyimaginowanych znajomych. Oj, joj – niedobrze. Zdziecinniał widać. Moje dzieci jak były małe to miały takie wyimaginowane zwierzątka, do których gadały przed zaśnięciem.

– A masz jakichś znajomych? – pytam.

– Miałam, ale wszyscy się pochorowali.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Domyślam się, że poumierali. Niedaleko był Tim Horton’s.

– Chodź na kawę, mam pół godzinki, to pogadamy.

Nie chciał. Mówi, że kawy nie pije. Widać nie ma znajomych, bo co go kto gdzieś zaprosi, to on nie lubi.

– Chodź, to ja się napiję kawy a ty mi opowiesz.

– E tam, nie ma o czym.

– Opowiesz mi o swoim psie. – tutaj się wyraźnie ożywił.

Czasem dla ‘poddierżki rozgawora’ (to po rusku dla podtrzymania rozmowy), trzeba i się kawy napić, nawet jak się jej nie lubi.

– Chodź, wypijesz bezkofeinową.

W końcu dał się namówić. Od słowa, do słowa, a właściwie to były głównie jego słowa, bo ja raczej słuchałam, dowiedziałam się o jego życiu co nieco. Był w Polsce inżynierem, często wyjeżdżał na kontrakty do Libii, i do Iraku. Acha – pomyślałam. To ty z tych czerwonych, ale nic nie powiedziałam, bo jakież to by miało znaczenie w tej akurat chwili? Jego tak naprawdę nie obchodziły ani losy mojej rodziny, ani moje poglądy. Więc słuchałam dalej. Do Kanady przyjechał już po 50-tce, i niestety już się zawodowo nie zakotwiczył. Pracował w szkole jako woźny. Miał dwie żony, ale obie odeszły z tego świata. Syn w Polsce już dorosły. A on sam tutaj. Półgodziny jak z bicza strzelił. Na zakończenie zaproponowałam zupę. Też nie chciał, ale się w końcu zgodził. Wzięliśmy jarzynową. Ja już niespokojnie zaczynałam zerkać na zegarek. Zauważył.

– Wiesz – powiedział. – Ta zupa to całkiem dobra. Domowa. Rozgrzała mnie.

No nareszcie, doczekałam czegoś ciepłego!  A rozgrzała go zupka jarzynowa z Hortonsa, po to aby przykryć emocje, że to rozmowa z innym człowiekiem tak go rozgrzała.

Umówiliśmy się za dwa dni, też na zupkę. Powiedziałam, że przyjdę z koleżanką, która jest bardziej wolna, bo właśnie niedawno przeszła na emeryturę.

– Nie trzeeeba – powiedział.

Oj bratku, już ja cię na tyle znam. Nie chcesz nikomu robić kłopotu, ani uprzykrzać się.

Za dwa dni nie mogłam. Koleżanka poszła z przeprosinami ode mnie, żem bardzo zajęta. I chyba dobrze się stało. Z tego co wiem, to spróbowali już wszystkich zupek z menu Hortonsa, a teraz zastanawiają się gdzie jeszcze można tanio, a dobrze zjeść rozgrzewającą domową zupkę. Mnie o radę nie pytali, to nie sugerowałam, że w Ikea. Życzliwe zainteresowanie bliźnim zostanie jednak wpisanie w poczet moich dobrych uczynków. A bez takich drobnych  spraw trudno budować kopułę życzliwości wobec bliźniego. To te drobne sprawy są fundamentem dobra.

Michalinka