The Real Mother Goose, Blanche Fisher Wright, 1916

Lista prawdziwych książek dla dzieci, takich które prawdziwy święty Mikołaj mógłby im przynieść bez żadnych obiekcji

https://www.starystoldowszystkiego.com/category/dobre-ksiazki-dla-dzieci/

Po tym jak przebiegłam Internet wszerz i wzdłuż szukając dla mojej córki takich książek, jakie naprawdę chciałabym jej dać do przeczytania, przebijając się przy tym przez góry innych książek, postanowiłam zebrać swoje znaleziska w formie listy, która być może przyda się komuś w podobnej sytuacji. Kiedyś sama szukałam takich list, ale na tych, na które natrafiałam, często znajdowałam książki, których polecanie wydawało mi się problematyczne. Tak powstała

The Real Mother Goose, Blanche Fisher Wright, 1916

Lista książek dla dzieci

z prawdziwego zdarzenia czyli takich

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

które można bezpiecznie kupić dziecku

które dziecka nie okaleczą

których celem nie jest deprawować dzieci począwszy od wieku kilku miesięcy

których autorzy nie bawią się dzieckiem, przestawiając do góry nogami wszystko, co zdołało sobie ułożyć w głowie

które nie zrobią z dziecka wrednego, egoistycznego stworzenia

które nie opluwają wartości chrześcijańskich

które nie uczą lekceważenia dorosłych

które nie przedstawiają dziecku świata bez istnienia Boga, które Go nie wymazują, nie traktują jako tematu tabu, starając się w ten sposób zasugerowć, że Boga nie ma

których głównym atutem nie jest to, że są “magiczne”

Czyli jest to kącik książki, której nie ma.

Kącik książki prawie już nieistniejącej.

Ale nigdy nie należy sie załamywać. Coś jeszcze można znaleźć. I właśnie tym książkom warto zapewnić przetrwanie w czasach rozlewającego się barbarzyństwa. W tym sensie powstająca tutaj lista to równocześnie:

Lista książek dla dzieci

wartych ocalenia od zapomnienia

w czasach kiedy zalewa nas barbarzyństwo

W założeniu lista ta ma być żywa i cały czas się wydłużać. Właściwie jest to dopiero jej początek. Mam zamiar uzupełniać ją z każdą chwilą, to znaczy co tydzień będzie tu dochodził jakiś tytuł. Byłabym też bardzo wdzięczna za sugestie od mam, babć i wszystkich tych, którzy, jak ja, siedzą w książkach dla dzieci nie tyle z obowiązku, co dla przyjemności.

Bo przecież książki dla dzieci są nawet ważniejsze, niż te dla dorosłych – powiedziała kiedyś do mnie znajoma, Majka, oczekując potwierdzenia, co oczywiście zrobiłam. Na książkach dla dzieci wychowują się przyszli dorośli, książki te mają wpływ na ludzi jeszcze nie ukształtowanych i poszukujących. W tym sensie to, jakie książki nasze dzieci czytają, ma wymiar wręcz historyczny. Tak kształtują się pokolenia, które zanim się obejrzymy, będą decydować jak historia się potoczy. Zakładając oczywiście, że nie zatracimy zdolności czytania, na  co miejmy nadzieję.

Jednym słowem, w kąciku, który zaczęłam tutaj urządzać, mają się znaleźć książki takie, które z trudem znajdujemy w morzu innych książek. Jestem pewna, że inne mamy wiedzą, o czym mówię. Człowiek szukający dziś książki dla dzieci w typowej księgarni, szybko zaczyna zdawać sobie sprawę, że z wydawnictw płynie rzeka literatury odzwierciedlającej postulaty i idee współczesnej rewolucji. Która bardzo często atakuje wartości chrześcijańskie i wszystko, co kojarzy się z tradycyjnym w naszej kulturze podejściem do życia. Nie oszukujmy się: jest to w tej chwili już nawet nie rzeka, ale rozległe morze, czy raczej bagno. Mimo, że naprawdę lubię świat literatury dziecięcej, a może właśnie dlatego, od jakiegoś czasu przestałam otwierać emaile z reklamami takich książek przysyłanych przez ksiegarnie (cały czas mam na myśli książki angielskojęzyczne i sytuację w moim kanadyjskim otoczeniu). Już same okładki, tytuły i dobór tematów książek dla młodzieży i trochę starszych dzieci, mogą wbić w depresję. Są mroczne, destrukcyjne, wręcz groźne, równocześnie wieje od nich beznadzieją. Jakby ktoś spychał młodego czytelnika w ciemną otchłań. Przyzwyczaiłam się do tego, że za każdym razem kiedy otwieram email z księgarni, otacza mnie groźna atmosfera całorocznego halloweenu.

I właśnie wbrew temu wszystkiemu, zaczęłam tworzyć listę książek, które, na przykład, nie zmienią dziecka w wredne, egoistyczne stworzenie. Niestety, większość tych, które znajdujemy w tej chwili na półkach księgarń, w tym na półkach wirtualnych, ma dużą szansę zrobić właśnie to. Tak oceniam sytuację w księgarniach kanadyjskich, ale i w polskich jest z roku na rok, czy nawet ostatnio z chwili na chwilę, coraz podobniej. W końcu rewolucjoniści kroczą i jest tylko kwestia tego, jak daleko zajdą. A ambicje mają, jak wiadomo, duże: cały świat. Jak wiemy z doświadczeń historycznych, rewolucjoniści idą tak długo, dopóki się ich nie zatrzyma.

The Real Mother Goose, Blanche Fisher Wright, 1916

A przecież znaczenie ma już nawet sam język, jakim książka została napisana. Mnie samej zdarzało się powtarzać bezwiednie jakieś “chwytliwe” powiedzonko i zaraz potem zastanawiać się, co ja właściwie do własnego dziecka wygaduję. Po czym dochodziło do mnie, że jest to fragment książki, którą właśnie czytałam córce.

Bardzo lubię książki dla dzieci. Przed Bożym Narodzeniem, co roku, jeszcze do niedawna, wybierałam się do księgarni i spędzałam w dziale dziecięcym nieprzyzwoicie dużo czasu. Może było to związane z tym, że w moim domu rodzinnym, pod choinką zawsze leżała książka dla każdego dziecka. Słownie jedna. I żadnych innych prezentów. I Boże Narodzenia z dzieciństwa wspominam jako najcudowniejszy  czas roku. Inne prezenty oczywiście też były, przynosił je święty Mikołaj 6 grudnia, normalnie, jak trzeba. To była zupełnie osobna sprawa. Ale wracając do księgarni. Tych fizycznych, nie internetowych. Nieliczne, które jeszcze zostały w Toronto, zamieniają się w sklepy z różnymi innymi rzeczami, a książki schodzą na coraz dalszy plan. Dział z zabawkami rozszerza się coraz bardziej, wypierając ten z książkami dla dzieci, a rycząca muzyka nie pozwala się skupić. Dawniej w księgarni można było przeczytać fragment tego, co się bierze do ręki, teraz irytujący muzak mobilizuje, żeby coś szybko złapać i wyjść, a raczej uciec. Dawniej księgarnie miały swoistą atmosferę, teraz zupełnie ją zatraciły. Są dokładnie takie same jak wszystkie inne sklepy.

Pamiętam ostatnie w życiu zakupy w księgarni fizycznej. Postanowiłam, że nigdy tam już nie pójdę, bo krążąc między półkami bardzo długo, nic nie znalazłam. Wejście do działu literatury dziecięcej zastawiono w poprzek gigantycznym regałem wypełnionym książkami jednego tylko pisarza kanadyjskiego, który napisał ich już dziesiątki, jeśli nie setki. Rozumiem, że są to książki traktowane jako “jedynie słuszne”, jak narracja (!!!) telewizyjna z poprzedniej fali komunizmu, tego, który znam aż za dobrze z Polski. Jest to chyba najpopularniejszy, a w każdym razie najbardziej lansowany od wielu już lat, kanadyjski pisarz książek dla dzieci. Ominęłam ten regał dlatego, że moje wrażenie jest takie, że twórczość tego właśnie autora, gwarantuje wychowanie wstrętnego, nieznośnego, egoistycznego dziecka, które szybko wyrośnie na dorosłego o tych samych cechach. Udało mi się nigdy nie kupić jego książek, ale córka przynosiła je z biblioteki szkolnej i klasowej niezliczoną ilość razy. Wygląda na to, że są po prostu wszędzie. Nawet w Wallmarcie, w którym kupuję jedzenie, mijam całą półkę tych książek, przez wszystkie lata kiedy tam chodzę. Po prostu nie ma od nich ucieczki. Przez to, że córka przynosiła je do domu, trochę wbrew swojej woli, musiałam zapoznać się z nimi bliżej i miałam okazję stwierdzić, że moim zdaniem, jest to pisarz z pełną świadomością namawiający dzieci do każdego rodzaju niegrzeczności, jaką jest w stanie wymyślić.

Świat “nowoczesnej” (?), “postępowej” (?!!!), rewolucyjnej (!…), książki dla dzieci, pełnej marksistowskiej, bolszewickiej papki nawalanej ludziom do głowy, czyli to, co wypełnia współczesne księgarnie, nie jest już dla mnie. “Już” dlatego, że sama się na takich książkach wychowywałam, w każdym razie częściowo, i w lewicowym sosiku, w jakimś sensie, do pewnego stopnia, też częściowo, dusiłam się przez długie lata. “Do pewnego stopnia” dlatego, że jednak zdrowy rozsądek zawsze gdzieś tam na dnie wierzgał i miewałam zdrowe odruchy i myśli. Ale jednak, nazwanie rzeczy po imieniu i poukładanie ich na właściwych miejscach zabrało mi przerażająco dużo czasu, bo przecież atak na nas wszystkich był zmasowany: równocześnie książki, film, słowa piosenek, nawet sztuki teatralne. Przez długie lata męczyłam się usiłując zrozumieć otaczający nas, dziwny,  pełen fałszu i zakłamania zlewaczały świat, w którym nic się kupy nie trzyma. Świat oparty o i wygłaszający mądrości, w których każde kolejne zdanie przeczy poprzedniemu albo przynajmniej przedostatniemu. Nie jest łatwo przyznać, że siedziało się w bagienku myślowym. Im dłużej się siedziało, tym trudniej… Ale można. I warto. Pomyśleć, przywołać zdrowy rozsądek. Rozejrzeć się po półkach z książkami, własnymi, również tymi z dzieciństwa, i powiedzieć najpierw do siebie, a potem do właścicieli innych podobnych półek, że przecież król jest nagi. Że przecież lepiej by było, gdyby wiele ze stojących na tych półkach książek nigdy nie zostało napisanych.

The Real Mother Goose, Blanche Fisher Wright, 1916

Wtedy zaczynają człowiekowi przychodzić do głowy niecenzuralne myśli. Takie, że aż strach się nimi z kimś podzielić. Na przykład, że nasza najfantastyczniejsza, najfajniejsza na świecie i ukochana przez nas wszystkich Pippi czy Fizia, Pończoszanka czy nie, Langstrumpff albo Longstocking, w jakiejkolwiek wersji ją znamy, ośmieszając podważa autorytet rodziców i wszystkich innych dorosłych, o których jest mowa w tym małym i zgrabnym rewolucyjnym majstersztyku. Który podbił wiele krajów, w każdym razie tych z naszego kręgu kulturowego. Na pewno książka ta jest jedną z rewolucyjnych bomb, które  usiłują rozsadzić nasz świat. Potwierdza to zresztą w pełni życiorys jej autorki. Tu szczere wyznanie: sama kupiłam Pippi dwóm dziewczynkom, które są mi bardzo bliskie. I po polsku, i po angielsku. Przepraszam. Uczymy się całe życie.

Takich przykładów jest w literaturze dla dzieci pełno. Można przytaczać bez końca. Nie jest też wcale trudno dostrzec różne, bardzo problematyczne, rzeczy w książkach, które kiedyś wydawały się świetne. Wystarczy tylko szerzej otworzyć zamknięte oczy i nauczyć się odwagi od małego chłopca, który powiedział, że król jest nagi.

W miarę jak, przyglądając się książkom dla dzieci, w tym książkom, które sama znałam z dzieciństwa, coraz wyraźniej dostrzegałam ich ciemniejsze i brzydsze strony, zaczęłam zastanawiać się nad jakimś łatwym w użyciu kryterium czy sposobem, który pomógłoby mi jednak jakieś książki dla córki znajdować. Wtedy postanowiłam, przed naciśnięciem guzika “dodaj do koszyka”, czytać życiorysy autorów. Tak wyrzuciłam ze sklepowego koszyka niejedną książkę. W ten sposób odpadło na przykład “Pięcioro dzieci i coś”, które kiedyś bardzo lubiłam. Przeczytałam, że autorka rzuciła wszystko, żeby popularyzować eugenikę i jej książki zupełnie straciły dla mnie urok. A potem przeszłam wzdłuż naszych domowych półek, googlowałam co mogłam i z niemiłym uczuciem rozczarowania i niedowierzania doszłam do tego, że większość książek, które zachowałam z dzieciństwa, napisali rewolucjoniści kolejnych zrywów, komuniści albo masoni, ewentualnie komuniści-masoni. Ręce opadają.

Czytanie życiorysów autorów stosuję dalej. Okazało się równie pouczające w przypadku pisarzy tworzących nam współcześnie. Cytuję z Wikipedii: “he has been diagnosed with obsessive-compulsive and manic-depressive disorder, and that he had a cocaine addiction that started in 2005 and was an alcoholic; at the time, he had been clean for four months, and had regularly attended Alcoholics Anonymous for the previous 25 years and Narcotics Anonymous meetings more recently.” Jeśli tacy są najwybitniejsi pisarze dla dzieci, można sobie wyobrazić, że ich liczni naśladowcy pewnie zachowują się podobnie. Zastanawiam się jakie przesłania przekazuje w swoich, pisanych przez całe życie, książkach dla małych dzieci, osoba o tego rodzaju przejściach. Po poznaniu takich rewelacji z życiorysów autorów zwykle usiłuję na czas nacisnąć “delete from the basket”. A przecież te życiorysy wikipediowe i tak poddane są najwyższej kosmetyce i nie mam złudzeń, że są zawsze ocenzurowaną “wersją dla dzieci”.

Żyjemy w czasach, w których, według mojego szacunku, około 99% wydawanych książek, w tym tych dla dzieci, pisanych jest przez umysły “zrewolucjonizowane”, czy, by użyć określenia autora bezcennych analiz, Krzysztofa Karonia, umysły oczadziałe. W Ameryce Północnej, w której mieszkam, pisarzami są ludzie z pokolenia “dzieci kwiatów” i ich dzieci i wnuki. Czyli ludzie planowo i skutecznie zdemoralizowani przez dobrze zaplanowane, zorganizowane i przeprowadzone zjawisko “rewolucji seksualnej lat 60-tych”. Ludzie, których przekonano, że dopiero wtedy kiedy zrezygnują ze wszystkich hamulców, będzie “super”. No, i “super” oczywiście, jak wiadomo, jest. Na przykład jeśli spojrzeć na problemy wypływające z nałogów narkotykowych i innych.

Od lat 60-tych, obniżył się drastycznie poziom nauki w szkołach. Poziom myśli we współczesnej literaturze dla dzieci w wieku 0+, w obrębie tego, co nazywamy kulturą zachodnią, jest porównywalny z poziomem czytanek z radzieckiego kalendarza komsomolca z czasów stalinowskich. Od dawna śledząc te sprawy myślę, że nie ma się temu co dziwić, dlatego że dzisiejsi rewolucjoniści z Ameryki Północnej właśnie stamtąd bezpośrednio czerpią wzory. Przy różnych okazjach natknęłam się w Internecie na wypowiedzi przebojowych współczesnych amerykańskich stalinistów, którzy z prawdziwym stalinizmem nigdy się nie zetknęli, więc ich naiwny podziw i zapał jest szczery. Co nie czyni całego zjawiska mniej groźnym, raczej wręcz przeciwnie.

The Real Mother Goose, Blanche Fisher Wright, 1916

Szukając angielskojęzycznej książki o Pinokiu z ładnymi, ale nie przerażającymi ilustracjami (co mi się nie udało), wylądowałam przypadkowo na stronie, na której nauczycielka (USA) prosi o rekomendacje książkowe dla dziewczynki, której edukacji się podjęła. Jak pisze, rodzice dziewczynki, o poglądach liberalnych, zapewnili córce bardzo dobrą bibliotekę.  Ale ja, mówi o sobie nauczycielka, akceptując wszystko, co liberalne, idę jednak o krok dalej, i chciałabym uzupełnić jej bibliotekę o książki komunistyczne. Dalej nauczycielka wymienia różne tytuły z biblioteki dziewczynki, wszystkie dotyczące polityki, na przyklad “Moi rodzice głosowali na…”, określając każdą z nich jako “cute”. Tu trzeba dodać, że chodziło o dziewczynkę 3-letnią. Pomyślałam, że mogłabym jej polecić coś, na co chwilę wcześniej, też przypadkowo, natknęłam sie w Amazonie. Czyli zebrane dzieła Marksa, podobno w wersji nieocenzurowanej, za jedyne $3 (słownie trzy) dolary kanadyjskie. Wypadałoby przecież od samego początku uczciwie uświadomić dziecko, w co wchodzi. Takimi wpisami Internet jest teraz wybrukowany. Kiedyś by mnie to na pewno zdziwiło. Teraz jest to oczywistość i tylko zostaje człowiekowi jakoś się w tym wszystkim odnaleźć. I wiedzieć po której jest stronie. I dlaczego. Zwolennicy rewolucji tak agresywnie wdzierają się już w życie innych, na przykład w życie naszych dzieci w szkołach, że trudno  w dalszym ciągu miło się uśmiechać i udawać, że wszystko jest OK.

Współczesnemu zatruwaniu mózgu naszych dzieci bardzo dobrze służy sprzedawnie czy wręcz darmowe dostarczanie im książek “na wagę”. Wykupujemy elektroniczną subskrypcję i dziecko ma dostęp do setek tytułów. Płynie do niego szeroka rzeka czegoś, co ktoś spreparował. Zupełnie nie wiadomo czego, bo ta rzeka jest za szeroka, żeby rodzic mógł ją zbadać, ocenić i ewentualnie  coś wyłowić. Nie wiemy, czym dziecko jest zalewane. To jest kolejny dramat naszych czasów i wyzwanie dla nas, bo przecież każdy wie, że książek nie powinno się sprzedawać i kupować na wagę… Kiedy moja córka była bardzo mała, próbowałam ograniczyć jej dostęp do jakiegoś zestawu bajek w Ipadzie. Po prostu chciałam wyeliminować konkretne bajki, które uważałam za koszmarne pod każdym względem. Od ilustracji począwszy. Skończyło się na rozmowie z osobą z działu obsługi klienta, od której dowiedziałam się, że to, co usiłuję zrobić, jest niemożliwe. Kupiłam zestaw 150 bajek i tyle bajek dziecko ma do dyspozycji. Najbardziej niesamowity był dla mnie nie sam fakt, że tak to jest urządzone, tylko że rozmawiająca ze mną kobieta nie mogła pojąć, o co ja się właściwie czepiam. Przecież więcej, to lepiej, no nie? Przypuszczam, że nie jestem jedyną matką, która szybko doszła do wniosku, że im mniej takich kraników (w tym przypadku z książkami) odkręcimy naszemu małemu dziecku, tym lepiej.

Typowe współczesne książki dla dzieci mają jeszcze jeden dodatkowy minus czyli, zamiast prawdziwych obrazków, komiksowe karykatury tego, czym ilustracja powinna być. Ale to byłby temat na inną, równie długą mruczankę.

PO CO TO WSZYSTKO? Po co ta lista dobrych książek godnych polecania?

The Real Mother Goose, Blanche Fisher Wright, 1916

Piszę to wszystko między innymi dlatego, że myślę, że o sytuację naszych dzieci musimy walczyć. Że nie możemy się poddawać i biernie zostawiać ich na pastwę “tego  wszystkiego”, co mają naokoło siebie. To właśnie one są celem grup ideologicznych, które do osiągnięcia swoich celów potrzebują najpierw zdeprawować ludzi. To są nasze dzieci i wnuki i nie mają nikogo innego do obrony, tylko nas.

Poza tym, patrząc jak naszą kulturę zastępuje jej brak, czyli jak zalewa nas współczesne barbarzyństwo, w dziedzinie książek dla dzieci widoczne jako zalew chłamem z prymitywnymi ilustracjami w stylu komiks, moim skromnym zdaniem, ohydnymi, myślę, że może warto byłoby przechować dla przyszłych pokoleń pamięć o książkach tego wartych. Może warto utrzymać przy życiu książki zawierające jakieś odniesienia do naszej kultury. Może między innymi właśnie w ten sposób nasza kultura w ogóle przetrwa… Może na przykład czyjaś wnuczka opowie kiedyś swojej wnuczce jakąś tradycyjną bajkę z morałem zamiast poczęstować ją komiksem. Kto wie, może ten wysiłek się opłaci. W końcu średniowieczni mnisi katoliccy przepisując mozolnie księgi uratowali myśl starożytną, z której w jakimś stopniu czerpiemy aż do teraz.

Jak pisałam na początku, lista ta jest wynikiem moich poszukiwań z wielu lat. Mam zamiar pracowicie i z przyjemnością uzupełniać ją w dalszym ciągu.  Książki, które na niej umieszczam, znajdowałam jak ziarnka w korcu maku. Łowiłam w morzu zupełnie innych książek.

Chciałabym, żeby rzeczy, o których tutaj wspomniałam, były świadectwem dojrzałości, która w moim przypadku przyszła późno. Czy raczej dojrzewania, bo przecież uczymy się cały czas. Ale dopóki człowiek żyje, nie jest za późno, żeby się otrząsnąć i otworzyć szerzej oczy. Tak, że cieszę się i z tego. A teraz do lektury kolejnej książki dla dzieci. Lista jest w linku poniżej.

https://www.starystoldowszystkiego.com/najlepsze-angielskojezyczne-ksiazki-dla-dzieci-lista-przebojow/