Wprawdzie jedna jaskółka nie czyni wiosny, ale na jakichś zwiastunach trzeba skupić uwagę, bo w przeciwnym razie można nadejście wiosny przeoczyć. Skoro tak trzeba postępować nawet w ramach nieubłaganej walki z wrogim klimatem, to cóż dopiero przy wróżeniu z fusów po kawie politycznej przyszłości naszego bantustanu?

Do niedawna było tak: obóz “dobrej zmiany” tworzyła polityczna ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które – podobnie jak inne stronnictwa, to znaczy – Ruskie i Pruskie – ukształtowało się na przełomie lat 80-tych i 90-tych, kiedy to funkcjonariusze dawnej komunistycznej bezpieki poszukali asekuracji, przechodząc na służbę do naszych Przyszłych Sojuszników, to znaczy Niemiec, Ameryki i bezcennego Izraela, a ci którzy nie znali języków, albo nie potrafili przeciąć pępowiny, pozostali przy ruskim GRU.

Więc obóz “dobrej zmiany” tworzyła ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego z satelitami,  uwodząc swoich wyznawców na “patriotyzm”, a w kontrze do niej pozostawał obóz zdrady i zaprzaństwa, czyli ekspozytura Stronnictwa Pruskiego, która z kolei uwodzi swoich wyznawców na “nowoczesność”, cokolwiek by to miało znaczyć. Z punktu widzenia starych kiejkutów, którzy te wszystkie stronnictwa tworzą, taka sytuacja była idealna, bo pozwalała skupić uwagę, a także rozhuśtywać emocjonalnie opinię publiczną zarówno w jedną, jak i w drugą stronę wokół spraw drugorzędnych, podczas gdy w otaczającym polityczną arenę półmroku, mogli oni bez zwracania niczyjej uwagi pasożytować na naszym nieszczęśliwym kraju tak samo, jak za pierwszej komuny.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Podmianki na stanowisku lidera politycznej sceny następowały w zależności od tego, pod czyją kuratelę dostawał się nasz nieszczęśliwy kraj.

Kiedy po “resecie” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, dokonanym przez prezydenta Obamę 17 września 2009 roku i po proklamowaniu 20 listopada 2010 roku w Lizbonie “strategicznego partnerstwa Rosja-NATO”, Polska dostała się pod kuratelę “strategicznych partnerów”, czyli Niemiec wspomaganych przez Rosję, w sierpniu 2012 roku została w Warszawie podpisana deklaracja o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim – bo jużci; skoro całe NATO siedzi w strategicznym partnerstwie z Rosją, to Polska nie może przecież Rosji podskakiwać – a  28 listopada 2011 roku Książę-Małżonek złożył w Niemczech “hołd  berliński”, to znaczy – dał wyraz oczekiwaniu na przepoczwarzenie się się Unii Europejskiej w “prawdziwą federację”, to znaczy – żeby Niemcy nie popadły w Europie w “bezczynność”.

Niemcom oczywiście takich rzeczy nie trzeba dwa razy powtarzać i wydawało się, że od tej pory cęgi niemiecko-rosyjskiego partnerstwa będą się wokół Polski już tylko zaciskać. Ale fortuna vadriabilis Deus mirabilis, co się wykłada, że Bóg wszechmocny, a szczęście zmienne.

Prezydent Obama poczuł się wykiwany w Syrii przez zimnego ruskiego czekistę Putina i z tej irytacji wysadził w powietrze lizboński porządek polityczny, ufundowany na strategicznym partnerstwie NATO-Rosja, zapalając jesienią 2013 roku zielone światło dla politycznego przewrotu na Ukrainie. Oznaczało to zresetowanie “resetu” z 2009 roku i powrót Stanów Zjednoczonych do aktywnej polityki w naszym zakątku Europy, a to oznaczało, że spod kurateli strategicznych partnerów, Polska ponownie przechodzi pod kuratelę amerykańską. W tej sytuacji było oczywiste, że musi nastąpić podmianka na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej i w rezultacie straszliwego spisku kelnerów podmianka nastąpiła w roku 2015, kiedy to prezydentem został Andrzej Duda, a PiS wygrało wybory do Sejmu i utworzyło rząd.

Ale Niemcy, tak wymownie zachęceni “berlińskim hołdem” Księcia-Małżonka nie chcieli zrezygnować z wpływów w naszym bantustanie, toteż od początku roku 2016, próbują te wpływy odzyskać, a to w drodze walki “o demokrację”, a to poprzez walkę “o praworządność”, a wreszcie – ekscytując “rewolucję macic”, w ramach której pani Marta Lempart jeździła do Donalda Tuska, faworyta Naszej Złotej Pani, po wskazówki.

Ale i stare kiejkuty, które wcześniej akomodowały się do kurateli strategicznych partnerów zrozumiały, że Polska tym razem chyba na dobre wróciła pod kuratelę amerykańską, zaoferowały swoje usługi Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, podczas Międzynarodowej Konferencji Naukowej “Most”18 czerwca 2015 roku, w której obok przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii z Polski, wzięli również udział ważni ubecy z Izraela.

Wszystko wskazuje, iż Amerykanie wciągnęli starych kiejkutów na listę “naszych sukinsynów”, bo to dawało im w naszym bantustanie jeszcze większe możliwości. Toteż korzystali z nich bez skrępowania, sztorcując tubylczy rząd “dobrej zmiany” przy byle okazji, albo za pośrednictwem Departamentu Stanu, albo nawet za pośrednictwem pani Żorżety.

Ale – jak powiadał Aleksander Fredro w słynnym poemacie o królewnie – “nie tak prędko baśń się baje” – bo rewolucja komunistyczna w międzyczasie wykonała w Ameryce milowy krok do przodu.

Nowa, rewolucyjna ekipa, na fasadzie której tamtejsza żydokomuna dla zmylenia przeciwnika postawiła starowinę Józia Bidena, upatrzyła sobie nowego kandydata na jasnego idola dla naszego bantustanu w osobie pana Szymona Hołowni, którego na tubylczym terenie pilotuje dyskretnie pan Michał Kobosko – przedtem członek wpływowego waszyngtońskiego think-tanku pod nazwą Rady Atlantyckiej, w której zasiadają i  wojskowi i bezpieczniacy i Goldmany-Sachsy i inni pierwszorzędni fachowcy.

W tej sytuacji stare kiejkuty doszły do wniosku, że trzeba chyba kończyć eksperyment z Platformą Obywatelską zwłaszcza, że pod kierownictwem Wielce Czcigodnego posła Pupki i niedoszłego prezydenta Rafała Trzaskowskiego, udowodniła ona na oczach całej Polski swoją impotencję programową.

Z kolei PiS, jakby nie zauważyło, że “obróciła się z hukiem scena obrotowa” i klucz, z którego ugrupowanie Naczelnika Państwa ćwierkało w czasach Donalda Trumpa, został zastąpiony całkiem innym kluczem, do którego żadna PiS-owska dziurka chyba już nie pasuje.

Poza tym proklamowana w ubiegłym roku epidemia, nie chce się skończyć, tylko ciągnie się i ciągnie, doprowadzając do stopniowego demolowania gospodarek poszczególnych bantustanów – a skutki tej demolki będą uderzały w rządy, to chyba jasne?

Toteż pan Hołownia został przez Naszego Najważniejszego sojusznika zawczasu przygotowany na nowego przywódcę naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, między innymi dlatego, że “można zeń wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”.

Pan Szymon zaczyna tedy wyciągać jednego po drugim parlamentarzystów z obozu zdrady i  zaprzaństwa, dzięki czemu uciułał już ich wystarczająco na koło poselskie.

Z kolei obóz “dobrej zmiany” za sprawą pobożnego posła Gowina, co to już z niejednego komina wygartywał, też przeżywa paroksyzmy, które albo zakończą się wesołym oberkiem, to znaczy – przeciągnięciem przez Naczelnika Państwa posłów “Porozumienia” – bo tak nazywa się polityczny gang pobożnego posła Gowina” – do PiS, albo  rząd może utracić większość parlamentarną. Nie musi to oznaczać przejęcia rządów przez obóz zdrady i zaprzaństwa, bo nie wiadomo, czy byłby on w stanie alternatywny rząd utworzyć, ale jeśli nawet nie, to Naczelnik Państwa w takiej sytuacji skazany byłby już tylko na administrowanie pogłębiającym się kryzysem.

Z punktu widzenia doskonałych doradców pana Hołowni to prawdziwy dar Niebios, bo coraz lepiej widoczna impotencja obozu zdrady i zaprzaństwa musi skłonić starych kiejkutów do rozmontowania tej formacji, a PiS prędzej czy później wywróci się na skutkach lockdownu.

W tej sytuacji niedobitki zarówno z jednej, jak i drugiej strony, przeszłyby pod sztandary pana Szymona, dzięki temu Nasz Najważniejszy Sojusznik miałby tutaj nową polityczną ekspozyturę swojego Stronnictwa, a naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu nie pozostawałoby nic innego, jak tylko się w tym podstawionym jasnym idolu zakochać.

       Stanisław Michalkiewicz