Postęp i nowoczesność. Nasze dziś i dramatyczne perspektywy nasze. Nie rozmowa, lecz “wzajemna komunikacja społeczna”. Nie współpraca, tylko “współzawodnictwo w skutecznym zarządzaniu zasobami ludzkim”.

Do tego “tendencyjne i wybiórcze zestawienie informacji”, kreujących “nieprawdziwy wizerunek”, tego czy owego sędziego, posła, prezesa spółki skarbu państwa, i kogo tam jeszcze, co narusza ich “dobra osobiste w postaci dobrego imienia, godności i prywatności”. I tak dalej, i tak dalej. Plus tresura medialna podtrzymująca, bez czego produkcja człowieka nowoczesnego prawdopodobnie utknęłaby w miejscu, a co najmniej radykalnie zwolniła. Nie wspominając o produkcji nowoczesnych kobiet, na którą w ogóle nie byłoby wówczas szans najmniejszych.

Ale nowoczesność, jak wiemy, nie zwykła zwalniać, tak więc i dziś nie zamierza, przeciwnie, wręcz przyspiesza, od czasu do czasu eksplodując nam w twarze farfoclami postępu. Tak było, tak jest i tak będzie, ponieważ tak działa świat. Co jednakowoż nie znaczy, że działanie świata współczesnego powinniśmy akceptować bezkrytycznie i bez zastrzeżeń.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

W STRONĘ MASARNI

Z drugiej strony nie wypada nie zauważać, że choć współczesność nie zna może naszych myśli, na razie nie zna, ale jest tego bliska. Bardzo bliska. Tym samym i władza nasza najjaśniejsza wie o nas coraz więcej, często więcej niż my sami o sobie wiemy. Niż sami o sobie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, choćbyśmy na zielonych pastwiskach wiedzy fikołki uprawiali. Nie ma to, tamto: tak zwane “profilowanie” zaczęło się, by tak rzec: niewinnie, to znaczy od seryjnych zabójców, ale na nich niestety się nie skończyło. Dziś rządzący potrafią stworzyć trafny wizerunek niemal każdego nas, my jednak takich możliwości nie posiadamy. Jednoznacznie dzieli to wspólnotę, dowolną, na uprzywilejowanych oraz wszystkich pozostałych, upokorzonych niewiedzą. Co w konsekwencji pozwala “zarządzać zasobem ludzkim” zgodnie z zamierzeniami władzy. Z określonymi dla maluczkich skutkami w praktyce.

O jednym z takich skutków krótko wspomnę: oto Merkel Angela poinformowała Europę, że w czasie ostatniego szczytu unijnych przywódców wszyscy zgodzili się na wprowadzenie “elektronicznych certyfikatów szczepień”. Już latem tego roku. Co prawda pani kanclerz zaznaczyła, że nie jest to równoznaczne z ograniczeniem możliwości podróżowania, ale mało kto w te zapewnienia uwierzył. W jakim celu w takim razie wprowadzać tego rodzaju rozwiązania prawne, do tego spiesząc się “by zdążyć przed latem”? Po co przewodnicząca Komisji Europejskiej zaapelowała o pośpiech we wdrażaniu tego rozwiązania? Jaką formę przyjmą uzgodnione “paszporty”? Zafoliowanych dokumentów papierowych? Książeczek, jak niegdyś? Zadrukowanych blaszek, naszywanych na klapy marynarek? Czy tam na pagony? Może pieczątek wypalanych na czołach? Czy tam chipów w nadgarstkach?

Termin “stado” zadomawia się w przestrzeni publicznej i trzeba zauważyć, już nie wyłącznie jako paralela. Wszyscy stajemy się jednym wielkim stadem. I jak nieogary jakieś, nie dostrzegamy ni zmierzchu, ni rysującej się na horyzoncie bryły masarni europejskiego superpaństwa. O mroczniejszych jeszcze acz oczywistych perspektywach nie wspominając. Większości, jak się wydaje, odebrano nawet zdolność odczuwania rozgoryczenia. Więcej, skoro ludzie przypiekani na rusztach postępu, sami oklaskują przypiekających. Niestety, skutki odłożone w czasie wychodzą na jaw zbyt późno, o czym niżej.

TAŃCE GODOWE

Chińczyk “YouShanDaBu”, na tamtejszym komunikatorze i portalu społecznościowym “WeChat”, opublikował esej, usunięty przez Pekin, w którym napisał między innymi: “Prześwietlanie całego narodu stało się faktem. Nikt nie ma już nawet kącika, w którym mógłby się ukryć. To piękna epoka. Wszystkim nam pozostaje myśleć tę samą myśl. Porzućcie proszę, wszelkie inne myślenie”. Czy ostatnie zdanie aby nie zabrzmiało niczym z Dantego? “Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate”. Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie. I pomyśleć tylko, kto ostrzega nas przed świetlaną przyszłością? Azjata, odwołujący się, niekoniecznie świadomie, do dorobku kultury łacińskiej. A to się porobiło.

Owszem, wszystko powyższe w Chinach. I co z tego, skoro w kręgu cywilizacji euroatlantyckiej kierunek wydaje się ten sam: cenzura już nigdy nie będzie potrzebna, ponieważ tresura medialna powiodła się lepiej niż zakładano, zaś elementy medialnej tresury podtrzymującej to dość, by rządzeni nie widzieli nawet potrzeby sięgania po informacje pochodzące spoza oficjalnego schematu propagandowego. To do głowy nikomu już nie przyjdzie, a z perspektywy władz tylko tego rodzaju informacje wymagałyby utajnienia.

Ale dość może o ciemnościach ogarniających świat. Skupmy się przez chwilę na Warszawie, gdzie godowy taniec w parlamencie nabiera barw, choć do wyborów grubo ponad dwa lata. A to po korytarzach sejmowych biega jakowaś dziumdzia z dzidą (ostra laska?), niczym wypatrująca biskupa Ultrechtu chłopka z armii burgrabiego Rudolfa II w bitwie pod Ane (1227), a to poseł Nitras Sławomir dzieli się swoimi wizjami, czy tam widzeniami (“Hołownia lata jak kot z pęcherzem”), a to posłanek inny, czy tam inny poseł, przyłapywany okazuje się na spiskowaniu z “nowom politycznom siłom” (żeby życie miało smaczek, raz Hołownia, raz inny pisklaczek. Czy tam pisklunio).

Dalej marszałek Senatu spiskuje z zagranicą, od tejże zagranicy inna prukwa: “Nie deklaracji oczekuje lecz czynów żąda” (czy jakoś tak), wreszcie poseł Czarzasty Włodzimierz rozstrzyga, że “aborcja jest prawem” więc “to kobieta powinna móc decydować o swojej ciąży”. Na deser zaś (to już poza parlamentem) Hartman Jan, profesor, rozważa, zapewne w ramach zgniłej wisienki na torcie, czy “w wolnej Polsce” Kościół katolicki będzie legalny. Hartman Jan, profesor, albowiem głęboko wierzy: “Że etyczność zawsze w końcu zwycięża z tępym okrucieństwem i niewrażliwością”.

NIEGDYSIEJSZE ŚNIEGI

Supozycje (i bluzgi) Hartmana to ewenement także dlatego, że zawsze powie to, co chce, nie narażając się w sądach na lanie. Czy tam na bęcki prawne. Niedawno postanowił zaznaczyć, że Kościół katolicki w Polsce jest organizacją przestępczą i że zawsze taką był. Proszę posłuchać wypowiedzi tego kombinatora: “Od jakiegoś czasu zadaję pytanie, co mogłoby uzasadniać prawne tolerowanie działalności tej organizacji, i oto co słyszę w odpowiedzi…” – i tu pada inkryminowane zdanie. Kombinator i spryciarz? Prędzej krętacz i cwaniaczek zza śmietnika.

Ale profesorem Hartmanem (de facto nieskończenie nieetycznym profesorem od etyki czy profesorem skończonym etycznie?) zajmiemy się przy innej okazji, boć takie niewątpliwie zdarzą się wielokrotnie, teraz wróćmy jeszcze na ulicę Wiejską. Bo ani chybi szaleju się tam ponażerali, skoro pokiełbasiło się im wszystko na dobre i wciąż kiełbasi się bardziej. A przecież całkiem niedawno parlamentarzystki i parlamentarzyści swoje miejsca znali. Kaczor rządził, lew siedział, lisa słuchały miliony. Gdzie podziały się niegdysiejsze barany, można zapytać. Czy tam bałwany Czy bałwany i śniegi. Dokąd polazła tamta hierarchia? A może Polkom i Polakom ktoś tę precyzyjną hierarchię ukradł? Kto w takim razie? Komu ona przeszkadzała? W ogóle ktoś pamięta jeszcze tamte barwne czasy?

Mirabelki zbierane w kaszkiet zanosiło się posłowi Niesiołowskiemu, po drodze częstując Renatę Beger, przy okazji sycąc wzrok strzelającymi z jej oczu “kurwikami”. I tak dalej, i tak dalej. “Sic transit gloria mundi”, tak przemija splendor rodem z tego świata. Czy jakoś podobnie. Albo to: “Przemija uroda w nas, w zdumieniu i w oczach gwiazd” – i to jak szybko przemija. Zbyt szybko.

Zbyt szybko również, w każdym razie w mojej ocenia i jak na moje możliwości poznawcze, więc zbyt szybko dzieje się codzienność. By tak rzec. Parafrazując klasyka można nawet powiedzieć, że między ujściem Świny a szczytem Rozsypanca bardzo dużo musi się dziać, żeby nie działo się nic, a i tak cokolwiek by się nie działo, ludzkie charaktery, oczekiwania, dążenia (łącznie z “modus operandi” wspomnianych dążeń) pozostają te same.

USTA I WARGI

Teraz dygresja. Ludwik Pobożny, w 833 roku po Chrystusie wtrącany do lochu przez najstarszego ze swoich synów, wówczas już Świętego Cesarza Rzymskiego z dynastii Karolingów, Lotara Pierwszego, usłyszał odeń, iż: “Tempora mutantur, et nos mutamur in illis”, co w przekładzie na język współczesnych barbarzyńców znaczyło, że czasy zmieniają się, a ludzie zmieniają się wraz z nimi. I proszę: ledwie paru cesarzy i parę cesarzowych później, podobnie bez mrugnięcia powiekami powtórzyć się daje, że czasy się zmieniają. Jednakowoż powtórzyć, że wraz z czasami zmieniają się ludzie – nie, tego uczynić już nie sposób. Ludzie albowiem pozostali tacy sami. Tu umierają ci i owi, a tam rodzą się tamci i owamci, to znaczy nowi Jacquemierowie, czy tam Van Huevelowie, więc ich dekapitatory i kleszcze błyszczą równie ochoczo co przed stuleciem. W każdym razie na brak zajęć nie narzekają i do tego samego są używane, nawiasem mówiąc.

Jedyna dostrzegalna różnica polega na tym, że przed laty byle kmieć rozumiał, co dzieje się, gdy zaciskają się szczypce, a dekapitator wchodzi do gry odcinając od korpusu główkę nienarodzonego, natomiast dzisiejsze zbiegowiska niedoczuczeńców, nazywane “protestami przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego” czy tam “strajkami kobiet”, nic nie rozumieją ze skutków – bo nie ogarniają przyczyn. Związku między kremem do stóp czy olejkiem do uszu, czy tam z innym pudrem do paznokci, a wyssanymi z łona matki resztami ludzkiego ciała, mielonymi następnie w młynach nowoczesności na rzeczone produkty, nie zauważą. Mowy nie ma.

Ani to strajki, prawdę powiedziawszy, ani ze strajkujących kobiety. Tylko dramat zagłady ludzi niechcianych pozostał ten sam, co w epoce gazowych komór i pieców krematoryjnych Auschwitz. Konstytucja i wolność słowa, i znowu konstytucja, i że prawo wyboru kobieta mieć musi, i takie tam inne, i że w ogóle nauka, a nie ideologia, ideologia w żadnym razie, nauka owszem – tyle tego trzymają w ustach, że aż trudno uwierzyć, że jeszcze cokolwiek może się tam zmieścić. Przy czym usta ustami, boć co owe damy na wargach noszą, nikt nie ośmieli się dociekać. Może wenerolodzy, nie wiem. Na mieście mówią o takich: “nieogary”. Znaczy, że nie ogarniają. Nie ujawnię, jak o takich mówią na wsi. Na wsi nieczęsto używają eufemizmów.

CIOTY REWOLUCJI

Dla odmiany, co tam poupychano im w głowach, zidentyfikować daje się na pierwszy rzut oka: rozumności za grosz, bo zamiast mózgów tylko zlepki komórek. Najwyraźniej roi się im, że im głośniej wyją na swoich sabatach (to wiedźmy), czy tam na zlotach (to strzygi), im więcej “lubieżnych staruszek i dziewczynek” do siebie zwołają (Charles Baudelaire w “Sygnałach” pisze: “Sabat czarownic gra groteskę raju, a lubieżne staruszki i dziewczynki małe, aby skusić szatanów, pończochy wciągają”), im staną się wrzaskliwsze, tym prędzej zmądrzeją, a ich racje zyskają laur słuszności. Co za cioty. To znaczy “cioty rewolucji” oczywiście. Bez urazy.

Warto też zauważyć, że nawet najmądrzejsze z nich wydają się nie rozumieć terminów, którymi posługują się powszechnie. No nie przyswajają i co im człecze zrobisz? Weźmy “antykoncepcję awaryjną”. Że antykoncepcja nie może być awaryjna, skoro stało się już, co miało się stać? E, tam. Albo weźmy “początek człowieka”. Rozwój osobniczy? Ontogeneza? Encyklopedia? To na półce pod samym sufitem. Za wysoko sięgać. O ile w ogóle byłoby dokąd.

Na marginesie: z tą wolnością słowa i prawem wyboru strajkujących kobiet to naprawdę interesująca kwestia. Im bardziej drą się nieszczęsne na ten temat, tym bardziej widać w nich, palącą nieszczęsne trzewia, potrzebę ograniczenia wolności i prawa wyboru innym, niż one same. Koincydencja taka, zastanawiająca, a najbardziej przez to, że tego rodzaju postawy charakteryzowały dotąd lewicę, tę zjełczałą niemal do cna, więc można się było spodziewać, że nie wrócą.

Wszelako nic to, ponieważ będziemy budowali własną fabrykę szczepionek i będziemy fabrykowali własną szczepionkę w tej zbudowanej fabryce. Czy tam produkowali będziemy. Za miliardy, które się znajdą. Co z tymi, którzy z powodu braku środków w Narodowym Funduszu Zdrowia umierają w kolejkach do lekarzy – specjalistów? Nie od razu Kraków zbudowano.

***

W tym miejscu skończymy na dziś, przypominając: lew siedział, lisa słuchały miliony, a kaczor rządził. Pana Lwa aktualnie nie ma, zaszył się był w swoim raju (by the way: “Eden” to pseudonim Rywina z czasów jego tajnego współpracowania z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa). Pan Lis z kolei porządkuje własną norę, przez co należy rozumieć, że raz po raz brudną szmatą przeciera zawieszkę zdobiącą lisi wykrot (“Wieści z tygodnia”, czy jakoś tak). Natomiast nie można nie zauważać, że ze wspomnianej trójki jedynie Kaczyński Jarosław trwa na posterunku, dobrze robiąc nam. I naprawdę dobrze nam tak.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl