Jeszcze nie minęły patriotyczne uniesienia, jakim ulegliśmy z okazji 3 maja, a już następnego dnia odbyło się posiedzenie Sejmu, powięcone ratyfikacji Krajowego Planu Odbudowy. Wziął się on stąd, że Komisja Europejska w imieniu Unii Europejskiej – pożyczy – jeszcze nie wiadomo od kogo i na jakich warunkach, więc możliwe, że od lichwiarzy, którzy wykupią od niej “wieczyste obligacje”, których UE nie będzie musiała wykupować, tylko ten dług “obsługiwać”, to znaczy – płacić “wieczyste” procenty – 750 mld euro. Tak w każdym razie proponował stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy  Soros. Na Polskę miałoby przypaść 58 mld euro, z czego “większa połowa”, to byłaby “pożyczka”, a reszta – dotacje. W jaki sposób UE będzie to spłacała, jakie w związku z tym ustanowi “unijne” podatki – tego na razie do końca nie wiemy. Ważne, że po raz pierwszy UE samodzielnie we własny  imieniu zaciągnie zobowiązania i będzie mogła ustanawiać własne podatki.

        Te okoliczności są podnoszone na uzasadnienie zarzutu, iż przyjmując Krajowy Plan Odbudowy Sejm tak naprawdę ceduje kolejną część suwerenności państwowej na Unię Europejską. Na tym tle pojawiły się zgrzyty w koalicji “dobrej zmiany”, bo “Solidarna Polska” nie dała się przekabacić, by głosować za ratyfikacją, więc Naczelnik Państwa przekabacił Lewicę, która postawiła mu zbawienne dla Polski “warunki” a on się na nie skwapliwie zgodził – bo czegóż nie robi się dla Polski? Dzięki temu w Sejmie sklecona została większość wystarczająca do ratyfikowania Krajowego Planu odbudowy – ale tylko większością  bezwzględną. Ta okoliczność wzbudziła wątpliwości, czy uchwalanie takich ustaw bezwzględną większością głosów jest aby zgodne z konstytucją, a konkretnie – z art. 90 ust. 2, który stanowi, że “ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikowanie umowy międzynarodowej, o której mowa w ust. 1 (“Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach”) jest uchwalana przez Sejm większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością 2/3 głosów w obecności co najmniej polowy ustawowej liczby senatorów.

        Ale pani marszałek Elżbieta Witek, była nauczycielka i kierowniczka szkoły podstawowej przeszła nad nimi do porządku, powołując się aż na sześć opinii prawnych, według których kwalifikowana większość nie była potrzebna.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Wspominam o zawodowej przeszłości pani marszałek, bo nawet na tym stanowisku zachowała maniery pani wychowawczyni i niewiele brakuje, by krnąbrnym posłom wymierzała tzw. “łapy”, albo przynajmniej stawiała do kąta – co znakomicie usprawnia proces legislacyjny, podobnie jak to było za Adama Łodzi-Ponińskiego. W tej sytuacji rozpoczęła się debata, w której posłowie “dobrej zmiany” prześcigali się w panegirykach pod adresem pana premiera Morawieckiego, że tak zadbał o Polskę i jednocześnie sztorcowali oponentów, że “nie zależy im na Polsce”, już nie to, że w takim stopniu, jak panu premierowi, czy Naczelnikowi Państwa – ale w ogóle.

        Słowem – te wystąpienia miały charakter zebrania budującego, którego uczestnicy pragną utwierdzić się w przekonaniu o słuszności własnego stanowiska. Mówiąc bardziej dosadnie – posłowie “dobrej zmiany” próbowali naprędce uszyć dla siebie listek figowy. Niestety przemawiający w imieniu Lewicy pan Adrian Zandberg, bez specjalnej złej woli, tylko w przypływie szczerości, ten listek figowy porwał na strzępy oświadczając otwartym tekstem, że chodzi o milowy krok na drodze pogłębiania integracji Unii Europejskiej i jej federalizacji – co oczywiście leży w żywotnym interesie Polski, która dzięki temu będzie mogła prowadzić walkę ze złowrogim klimatem i innymi zagrożeniami dla “planety”.

        Bardzo go za tę szczerość pochwalił poseł Konfederacji Krzysztof Bosak, w rezultacie dalsza część debaty coraz bardziej przypominała te z sejmów rozbiorowych. Przemawiający z ramienia Koalicji Obywatelskiej Wielce Czcigodny poseł Pupka bardzo pana  Zandberga i Lewicę krytykował za “zdradę” – ale były to bezsilne złorzeczenia, zwłaszcza gdy w imieniu PSL przemówił poseł Władysław Kosiniak-Kamysz, stwarzając wrażenie, jakby PSL mogło głosować za ustawą. Nie wiem, jak taką podwójną “zdradę” przeżyłby Wielce Czcigodny poseł Pupka, na oczach całej Polski wydymany przez wirtuoza intrygi, Naczelnika Państwa. Bardzo możliwe, że ta sytuacja ostatecznie przekonała stare kiejkuty, że trzeba tę całą Platformę Obywatelską rozmontować.

        Świadczyć może o tym powrót na polityczną scenę faworyta starych kiejkutów, byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który już na samym wstępie zadeklarował zamiar wyprowadzenia z Platformy Obywatelskiej jej “skrzydła konserwatywnego”, które objawiło się po entuzjastycznym poparciu przez Wielce Czcigodnego posła Pupkę programu “rewolucji macic”.

        Starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji mawiali, że “cuius est condere, eius est tolere” – co się wykłada, że ten, kto ustanowił, ten może znieść. Pamiętając, jak to generał Gromosław Czempiński w niepojętym przypływie szczerości zdradził, ile to rozmów i bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć, by doszło do powstania PO, to co do autorstwa starych kiejkutów nie może być najmniejszych wątpliwości. Wygląda zatem na to, że już wkrótce dojdzie do zasadniczej przebudowy politycznej sceny, więc w tej sytuacji lepiej rozumiemy przyczyny, dla których Lewicy tak łatwo przyszła “zdrada” Wielce Czcigodnego posła Pupki, który w dodatku nieopatrznie wpadł w sidła własnej propagandy. W rezultacie 290 posłów głosowało za ratyfikacją, 33 – przeciwko, a 133 posłów, głównie z Koalicji Obywatelskiej, się wstrzymało.  Oznacza to, że Koalicja Obywatelska nie może już marzyć o przewodzeniu opozycji, więc prawdopodobieństwo jej rychłego rozmontowania nabiera rumieńców. Co prawda w Senacie KO ma jeszcze coś do powiedzenia, ale – jak przypomniał europoseł Liberadzki z Lewicy – ustawa zablokowana w Senacie wraca do Sejmu, w którym już czeka na nią większość 290 posłów.

   Tymczasem 3 maja też zdarzyły się ważne rzeczy, bo rząd ogłosił akcję masowego “wyszczepiania”, dzięki czemu telewizje, zarówno ta rządowa, jak i te nierządne pokazywały długie kolejki obywateli ustawiających się do “wyszczepienia”, które były podobne do kolejek, jakie w czasach Edwarda Gierka formowały się od samego rana do głosowania do Sejmu.

        Tym, co te obrazy łączy, to absolutny brak znaczenia tamtych głosowań – bo lista była jedna.

        Jeśli natomiast chodzi o “wyszczepianie”, to odwrotnie – ma ono być  dobre na wszystko, nawet “na ładną, niewinną panienkę” – a w każdym razie tak twierdzą niezależne media, które, według krążących po mieście fałszywych pogłosek, zostały w tym celu przekupione, podobnie jak “eksperci”. Oczywiście nie ma w tym  ani słowa prawdy, bo gdzieżby tam rządowa telewizja, czy na przykład pan red. Tomasz Sakiewicz wzięli od rządu jakieś pieniądze – chociaż z drugiej strony rzeczywiście w dniach ostatnich pojawili się “eksperci” dowodzący, że amantadyna jest szkodliwa i domagający się surowych kar dla doktora Włodzimierza Bodnara. Wprawdzie wyleczeni pacjenci próbują go bronić, ale wobec wyraźnego rozkazu o szkodliwości amantadyny głos jakichś pacjentów nie ma najmniejszego znaczenia, bo jeśli nawet pan Bodnar kogoś tam i wyleczył, to uczynił to niezgodnie z ustaleniami okupującej Polskę biurokratycznej szajki.

   Drugim ważnym wydarzeniem jakie miało miejsce 3 maja, było zaproszenie na rocznicowe uroczystości prezydentów Estonii, Łotwy, Litwy i Ukrainy, którzy z tej okazji też się radowali. W ten sposób Polska staje się liderem całej grupy państw, a więc bez żadnej przesady można powiedzieć, że powoli przekształca się w mocarstwo. A jak jeszcze dostanie z Unii Europejskiej obiecane pożyczki i dotacje, to już nic nie zatrzyma nas na tej drodze.

   Stanisław Michalkiewicz