Od dziecka jestem zakochany w przyrodzie jest piękna i urzekająca, zwłaszcza wiosną, kiedy budzi się, z zimowego snu.  Niby zawsze jest tak samo, a mimo to wciąż potrafi mnie czymś zaskoczyć, ująć do tego stopnia, że tracę dla niej głowę. Tym razem nie było inaczej, ale zacznę od czegoś, co mną wstrząsnęło, na co nie byłem przygotowany. Po spędzonym roku w czterech ścianach i patrzeniu na skrawek „świata” i zieleni, zza okna nie sądziłem, że wyjście na zewnątrz będzie stanowić problem. Już po wyjechaniu z pokoju na korytarz ścisnęło mnie w żołądku. Nie rozumiałem, co się dzieje, ale ta przestrzeń mnie wystraszyła. Z każdym metrem dalej od pokoju było mi coraz trudniej, czułem się słabo, a kiedy wyjechałem na główny hol wpadłem w panikę. To straszne, co robi z nami ta pandemia, nie wyjeżdżałem z pokoju przez ponad rok i dopiero, gdy na sobie samym odczułem właśnie taki (nie wiem nawet jak to nazwać ), może w jakimś obszarze skutkiem ubocznym krążących wokół nas informacji covidowych. Wiem, że ten „dotyk covidu” rani cały świat i zbiera swoje żniwo, ale wówczas pomyślałem o wszystkich tych, którzy nadal przebywają w „czterech ścianach”.  To jest straszne, koszmarne.

        Przekonałem się o szerokim spektrum pandemii, wirus zabija także tam gdzie go nie ma… Zabija izolacja, zabijają choroby, które przez utrudniony kontakt z lekarzami są zaniedbywane. Człowiek zaciska zęby dopóki jeszcze, jako tako funkcjonuje, ale ile na tych Tele-poradach da się leczyć. Do szpitala idzie się w skrajnej ostateczności z lawiną myśli „czy jeszcze wrócę?”. Nie wspomnę o innej pandemii, wywołanej przez pandemię, czyli o zabójczej depresji.

        Tak, więc ten, kto stworzył wirusa, pewnie sam niedowierza, że wystarczy tylko o nim mówić…, media świadomie czy nie, ale dokonują dywersji, której jesteśmy ofiarami. Zastraszeni medialnie, osłabieni mentalnie, fizycznie i psychicznie. Wyjechałem po roku z pokoju i co? Byłem w rozsypce, gdyby niebyło ze mną opiekuna to chyba bym dostał zawału. Próbowałem walczyć z tym nieznanym mi rodzajem fobii i lęku w obrębie przestrzeni.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Dopiero, kiedy pojechaliśmy do naszej Kaplicy, wyciszyłem się, a „sztorm” ucichł modlitwa w ciszy dodała mi odwagi i choć przestrzeń dalej mną targała to mówiłem sobie w duchu, „Jeśli Bóg jest ze mną to czegóż się obawiać”. Tamtego dnia odbyłem „pilotażowy” wyjazd. To było trudne doświadczenie nie sądziłem, że można tak mocno przeżywać wyjazd z pokoju po roku i bać się przestrzeni. Dzięki Bogu przełamałem strach i kolejny spacer to już inne i piękne mega przeżycie, które niebawem opiszę.

Pozdrawiam wszystkich.

Trzymajcie się ciepło i zdrowo.

Z  Bogiem Kochani.

Mariusz Rokicki