Z dużym zainteresowaniem przeczytałam w zeszłym numerze Gońca (10-16 czerwca 2021) odpowiedz Piotra Wawrzyka Sekretarza Stanu MSZ na interpelację nr 13777 w sprawie procedur zapobiegania próbom szkalowania dobrego imienia Polski i jej obywateli oraz szybkiego reagowania na takie próby. Jest to interpelacja posłów Grzegorz Brauna, Janusza Korwin-Mikke, Artura Dziambora, Roberta Winnickiego oraz Andrzej Szejny.

        Po szczegóły odsyłam do tego numeru Gońca, dostępnego także na portalu Goniec.net – naprawdę warto!. W tym miejscu natomiast chciałam zwrócić uwagę na kilka istotnych informacji zawartych w  odpowiedzi MSZ-to. Dlaczego?

        Bo dotyczy to nie tylko Andrzeja Kumora ale całej Polonii, ukazując sposób działania polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Kurtyna nieco się podniosła. Dla przypomnienia: interpelacja został złożona po kilkugodzinnym aresztowania wydawcy/naczelnego Gońca Andrzeja Kumora przez policję Peel. Został on na krótko aresztowany w 2019 roku, za szerzenie mowy nienawiści w postaci antysemityzmu na podstawie zażalenia złożonego przez żydowską lożę B’nai B’rith Canada i jej definicja antysemityzmu. Jest to międzynarodowe stowarzyszenie. Filia stowarzyszenia działała w Polsce międzywojennej od 1922 roku do 1938 roku kiedy to prezydent Ignacy Mościcki dekretem rozwiązał stowarzyszenie z uwagi na jej powiązania z masonerią. Stowarzyszenie zostało reaktywowane w roku 2004 w Polsce. W Kanadzie natomiast oddział kanadyjski działa od 1875 roku. Można sprawdzić i dowiedzieć się więcej googlując  B’nai B’rith Canada – też ciekawe.  Wiele można się i dowiedzieć i nauczyć jak się organizować. A wiadomo, najlepiej uczyć się od dobrych.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        To jak pracuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych powinno być transparentne dla obywateli, ale niestety nie jest, ani w Kanadzie, a jeszcze mniej w Polsce. Powiedziałabym, że praca MSZ-tu, szczególnie w wymiarze obrony obywateli, jest mniej transparentna niż działania byłego Ministerstwa Obrony Narodowej RP za czasów ministra Antoniego Macierewicza. Ten ostatni, to co kilka dni publicznie ogłaszał co się w MON-ie dzieje. Jednym słowem ułatwiał zdobywanie informacji wywiadowi obcemu.

        Kilka punktów, wartych podkreślenia w odpowiedzi MSZ.

        – MSZ nie interweniuje w sprawach obywateli polskich, jeśli ci mają także obywatelstwo innego kraju, a ‘przestępstwa’ dokonano nie na terenie Polski.

        – MSZ nie zajmuje się sprawą jeśli obywatel nie poprosi o pomoc. Wynika z tego, że poinformowanie o zdarzeniu nie jest równoznaczne z szukaniem pomocy (osobistej). Sprawa szkalowania Polski i Polaków w tym aspekcie przesuwa się do szarej strefy, bo przynajmniej to powinno znaleźć się w zakresie działań MSZ-tu.

        Ktoś broni Polski i prawdy historycznej, ale jest za to ukarany przez inną propagandę na terenie innego państwa, to jest to nawet większy antypolonizm, bo karze się człowieka za to, że broni Polski. I kto się ma tym zająć? Może Marsjanie?

        –  Zdziwiło mnie to, że jednak MSZ przyjmuje i analizuje listy z zażaleniami wysyłane z B’nai B’rith, dodatkowo żądające ostracyzmu wobec tygodnika Goniec, i osobiście wydawcy Gońca.

        Czyli jak to jest? I gdzie jest ta równowaga?

        Nie interweniuje się w sprawie obywateli polskich mieszkających w Kanadzie, ale analizuje się listy jakiegoś prywatnego zrzeszenia, i zapewne mu odpowiada? Jeśli tak, to polonijne organizacja centralne, takie jak Kongres Polonii, i Kanadyjskiej, i Amerykańskiej, Rada Polonii Świata, oraz inne organizacje polonijne o zasięgu ponadlokalnym powinny bezpośrednio zwracać się do MSZ-tu ze swoimi skargami zawierającymi sugestie (ba, żądania) jak ukarać delikwenta. Ach ten ostracyzm i wykluczenie! Skąd my to znamy? Uczyli nas dobrze tego komuniści i donosiciele – na terenie Kanady też.

        – Ciekawy jest punkt, że placówki dyplomatyczne (wszystkie), maja obowiązek składania raportów o publikacjach, akcjach, wydarzeniach wymierzonych w dobre imię Polski i Polaka. Raportów z takich wydarzeń?  A ja naiwnie oczekiwałam, że będą to raporty z akcji jakie podjęto w każdej  sprawie. Przecież to musi robić organizacja z budżetem (takie jak państwo polskie), z całą rzeszą specjalistów czekających na ‘stand-by’ i opłacanych za rzeczową, rzetelną,  historycznie udokumentowaną i natychmiastową ekspertyzę odpowiadającą po antypolonizmy. Tak to się robi. Przynajmniej tak to robią lepiej zorganizowani na wyższym poziomie dojrzałości organizacyjnej. Ach, jest jeszcze dodatek, że te akcje mogą się odbywać  w porozumieniu z organizacjami polonijnymi. Naprawdę? Z tymi biednymi zaharowanymi działaczami społecznymi, którzy po całym dniu pracy zarobkowej siadają wieczorem do napisania listu, e-mailu, wykonania telefonu. Toż te organizacje oparte na woluntaryzmie może były i sprawne, i dobre kiedyś, ale nie teraz.  Owszem prezes, czy dyrektor zarządu może być woluntariuszem, ale musi mieć dostęp do profesjonalnych wykonawców zarządzeń, czy to będzie sekretarka, czy historyk, czy lingwista bezbłędnie władający polskim i  angielskim. A ci muszą być za to godziwie opłacani, nawet za pracę w nocy, po godzinach, etc, żeby tylko odpowiedź uderzyła szybko (póki ludzie pamiętają) w dany antypolonizm.

        – Jest też jakiś program zapraszania do Polski dziennikarzy. Nie wiadomo natomiast z jakiego klucza? Chętnie bym się załapała, tylko pewnie znów to nie dla mnie.

        I tak to się kręci. Na płaszczyznach różnych, i państwowych i MSZ-tu, i naszych polonijnych.

        Kiedyś dawno temu, nie chciano mi wydać paszportu na wyjazd z mojego kraju PRL-u do  Kanady do męża. Nie chciano, i nie chciano. Zawsze zaznacząjąc powody ‘inne’ w świstku odmowy. Pisałam i pisałam,  do Laski Marszałkowskiej, do 1-szego Sekretarza KC PZPR, do 1-go Sekretarza w województwie, do Ministra Spraw Zagranicznych, do Ministra Spraw Wewnętrznych, i do wielu innych ministerstw i organizacji. Taka wytrwała byłam w młodości. Postanowiłam także złożyć interpelacje poselskie. Dwóch posłów do Sejmu z mojego miasta Bytomia (Górny Śląsk), miało urząd przy kąpielisku krytym – nie wiem dlaczego akurat tam? Śmialiśmy się, że tak symbolicznie zadekowali się pod krytym kąpieliskiem. Pani sekretarka powiedziała mi, że posłowie są bardzo zajęci, i z reguły ich nie ma, bo są w Warszawie. Nie ustępowałam, i po wielu próbach udało mi się umówić na spotkanie. Udało mi się umówić chyba tylko dlatego, że system już trzeszczał w szwach (rok 1980). Tak trzeszczał, że facet z urzędu paszportowego, który obiecał załatwić mi paszport (za kasę oczywiście) wycofał się ze strachu, bo zmiany i rozliczenia komuchów już się rozpoczęły, i jeszcze wtedy nie było wiadomo, że transformacja ich ocali. No cóż, ci biedni posłowie górnicy/hutnicy (a jakże) byli bardzo przestraszeni moimi odwiedzinami. Zgodzili się, że mną, że mam prawo wyjechać do męża, szczególnie po tym jak PRL podpisała pakt w Helsinkach o prawach człowieka. O tym pakcie nic nie słyszeli, ale się zgodzili interpelację złożyć. I tyle. Nigdy więcej od nich nie słyszałam. Nie wiem nawet czy mają interpelację zgłosili. Byli już niedostępni, za nic nie mogłam przekroczyć bariery sekretarki. Ta to na pewno była specjalnie szkolona jako bariera, i nie tylko. Po kilku latach wyjechałam. Dostałam paszport w jedną stronę, i żadnej odprawy na zasiedlenie jak ci którzy do dzisiaj leją łzy krokodyle, że musieli po 68’mym wyjeżdżać z PRL-u na Zachód. Panie na Zachód? A przecież mogli wybrać i wyjeżdżać na Wschód, dlaczegóż by nie?  To tam na wschodzie mogli podjąć próby reformowania komunizmu Rosjanom, i podjąć studia w języku rosyjskim, który zapewne też znali, podobnie jak i francuski i angielski. Przesadzam? Skądże znowu. Uogólniam tylko na podstawie doświadczeń osobistych i lektury przedmiotu.

Alicja Farmus

Toronto, 15-ty czerwca, 2021