Michalinka: Złodziejaszek

        Mówią, że najtrudniej jest złapać domowego złodzieja. Zawsze mnie to powiedzenie zastanawiało, bo co to znaczy ‘domowego’ złodzieja? Czy to znaczy takiego, który zakrada się do domu jak nikt nie widzi i kradnie, czy takiego, który mieszka w domu i okrada swoich?  A co to znaczy ‘w domu’?  Czy do domu zalicza się też ogród i pole, a może stawy rybne?

        Kiedyś jako dziecko dopytywałam o te sprawy. Ci, których nagabywałam byli zdziwieni, zdenerwowani, poirytowani. Dlaczego? Dowiedziałam się od pana Wichera. Był stróżem nocnym stawów rybnych. Co prawda stawy były już upaństwowione, ale stróż musiał stróżować, bo inaczej wszyscy by wzięli swoje, zgodnie z zasadą, że jak państwowe to wszystkich, czyli nasze też.

        Pan Wicher mi to wytłumaczył, że najtrudniej to by było złapać złodzieja, który mieszka i pilnuje domu, bo takiego to by nikt nie podejrzewał. No chyba, że to by nie było jego, bo wtedy okradałby kogoś innego. To tak jak się niektórym zdawało, że jak okradali państwo komunistyczne, to robili dobrze, bo przyczyniali się do upadku komunizmu. Znałam takiego, który cały chlewik miał zawalony różnościami. Wszystko  zabrane przez nieuwagę i kiedy nikt nie widział. Jego zdaniem nie kradzione, bo kradzież, to jest zabieranie cudzego, a on brał państwowe, czyli niczyje, albo i tak jego, bo wspólne.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        A mnie nauczono w domu, że kradzież, to zabieranie czegoś, co nie należy do mnie. Taka drobna różnica w interpretacji. I tak to doszłam, do sprawy domowego złodzieja, bo mi maliny znikały. Wieczorem różowieją, a z rana już ich nie ma. Ki czort? Czyżby sąsiad się w nocy podkradał i je zjadał?  Ale przecież nie musi, bo rok w rok częstuję go pokaźnym zbiorniczkiem świeżych i dojrzałych malin. Duża ilość dojrzałych owoców leżała na ziemi. Tak jakby ktoś otrząsywał i te dojrzałe spadały. Już myślałam o skierowaniu jednej z kamer z tylnych drzwi od werandy na krzaki malin.

        Pewnego ranka zbudził mnie telefon z Polski. Wiadomo, że u nich rano to u nas głęboka noc. Ledwo świtało. Na całe szczęście wiadomość była pogodna. Czlowiek taki rozbudzony, zaczął wyglądać przez okno. Nawet ładnie ogród wyglądał o świcie. Światło kładło się podłóżnie nadając mu tajemniczej głębi. Wyszłam na ganek. I w tym memencie cała chmara ptaków zerwała się z krzaków malin. O choroba! Mam. To one mi objadają świeże maliny, a że robią to nieuważnie to wiele obsypuje się na ziemię. Poleciałam po komórkę, żeby zrobić zdjęcie i mieć namacalny dowód złodziejaszków. Ale chmara już nie wróciła. Ostał się tylko jeden. Zblendował się umiejętnie z łodygami i liśćmi. Dostrzegłam go dopiero jak zaczął wydawać dwięki. Pewnie dawał swoim znać gdzie jest? Tego udało mi się uchwycić na komórkowej kamerze. Tyle tych malin w tym roku, że dla wszystkich wystarczy. A więcej ptaszków w ogrodzie to sama radość. Nawet się ostatnio blue jay (sójka amerykańska) pojawił. To dobry znak, że po wirusie west nile, który je w Toronto zdziesiątkował, blue jaye się znów pojawiły. Może i wrony wrócą? Jak będą mieć naturalny ogród z pożywienem to i w nim ptaki się zagnieżdżą i zostaną. Na razie postanowiłam złodziejaszkom nie przeszkadzać w ich pracy z rana. Będę smacznie spała dłużej.

MichalinkaToronto@gmail.com   

Toronto, 18-ty lipca, 2021