Na drugim brzegu tęczy

Cóż mogą robić polityczni ambicjonerzy, kiedy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane? Ano, muszą wynajdować sobie tematy zastępcze, które w dodatku powinny ułatwiać im prezentowanie „różnic”, chociaż wiadomo, że chodzi o to, by wypić i zakąsić. Toteż gdy emocje towarzyszące poprzednio katastrofie smoleńskiej już się wypaliły i – podobnie jak zgasłe lampy naftowe – wydzielają  tylko swąd, kiedy sprawa reparacji wojennych od Niemiec nie potrafi wprawić w euforię nawet klientów pana mecenasa Andrzeja Mularczyka, który na „dążeniu” do uzyskania tych reparacji ma nadzieję uzyskać mandat poselski na następne 4 lata, kiedy wreszcie nieprzejednana opozycja skwapliwie korzysta z okazji, by „siedzieć cicho” w sprawie amerykańskiej ustawy 447 i nawet nie komentuje buńczucznych deklaracji Naczelnika Państwa, premiera Morawieckiego i ministra Brudzińskiego, którzy na wiecach wykrzykują, że nie oddadzą „ani guzika” – w tej sytuacji nie ma rady, jak wrócić do starej recepty „gryzienia proboszcza” – jak to robili francuscy lewacy na przełomie XIX i XX wieku.

Przezorniej było nie ekscytować w ówczesnych „żółtych kamizelkach” jakichś pragnień finansowych, więc rzucono im na pożarcie właśnie proboszczów – i tak zaczęła się walka z Kościołem, prowadzona pod wodzą niejakiego Combesa, byłego księdza, z którego – podobnie jak w innych byłych duchownych – wstąpiło siedmiu diabłów, co to wcześniej błąkały się po „miejscach bezwodnych”.
[yop_poll id=”3″]
Wracając na chwilę do reparacji wojennych, to warto odnotować, że kiedy pan poseł Mularczyk dopiero „dąży” do ich uzyskania, dla Polski niedawno wygrał je w wysokości ponad 800 miliardów dolarów pan Jan Zbigniew hrabia Potocki, twierdzący, że jest prezydentem Polski. Te 800 miliardów tytułem reparacji wojennych od Niemiec zasądził na rzecz Polski Europejski Sąd Arbitrażowy, Sąd Polubowny w Ciechanowie, utworzony przez regionalne Stowarzyszenie Biznesu w Opinogórze.

Skoro tedy rozkaz „gryzienia proboszcza” nie jest sprzeczny z celami komunistycznej rewolucji, toteż niejaki pan Jażdżewski, który w cywilu jest redaktorem Magazynu Liberte, sponsorowanego przez korporację Lewiatan na fasadzie z panią Henryką Bochniarz, co to w rządzie tzw. „aferałów” sprawowała stanowisko ministra przemysłu i handlu, przez niemiecką Fundację Naumanna, która oprócz magazynu pana  Jażdżyńskiego futruje też partię „Nowoczesna” z pulchną panią Lubnauer na fasadzie. Co niemiecka fundacja z tego ma, to znaczy – co w zamian pani Lubnauer Niemcom świadczy – tego oczywiście nie wiem, bo takie sprawy osłania mgła tajemnicy i to w najlepszym gatunku, podobnie jak i korzyści, jakie z popierania idei „społeczeństwa otwartego” w mniej wartościowych narodach tubylczych, jaką stręczy im Fundacja Batorego, też sponsorująca pana Jażdzewskiego.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Warto zwrócić uwagę, że etniczny matecznik Fundacji Batorego, czyli bezcenny Izrael, żadną ideą „społeczeństwa otwartego” się nie przejmuje, a nawet chyba nią ostentacyjnie pogardza, skoro całkiem niedawno oświadczył słodszymi od malin ustami posłów do Knesetu, że Izrael jest „państwem żydowskim”, a nie żadnym „otwartym”. Tymczasem na hasło „Polska dla Polaków” oburzają się wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, podobnie jak pan Adam Bodnar, piastujący operetkową posadę „rzecznika praw obywatelskich”.


Pan Jażdżyński, przemawiając z okazji inauguracji kampanii prezydenckiej Donalda Tuska, zaprezentował się w charakterze tęgiego specjalisty od Chrystusa. Skrytykował bowiem Kościół w Polsce, że się Chrystusa „wyparł”, podobnie, jak „wyparł się” Ewangelii, którą pan Jażdżyński  oczywiście zna na wyrywki. Widać wyraźnie, że transformacja ustrojowa – transformacją, że odwrócenie sojuszy politycznych i wojskowych – swoją drogą – ale UB po staremu walczy z Kościołem, tak samo, jak za Stalina, którego musi dobrze pamiętać „stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem”, czyli pani profesorowa Magdalena Środzina.

Donald Tusk najwyraźniej takiego nadmiaru szczęścia i takiego poparcia  chyba się nie spodziewał, ale skoro ktoś nastręczył mu takiego impresaria i konsyliarza, to trudno – więc po namyśle stanął w obronie pana Jażdżyńskiego, który – kto wie – może już niedługo zastąpi go w charakterze faworyta Naszej Złotej Pani? Grzegorz Schetino, który chyba nie spodziewa się, że zostanie czyimś faworytem,  był wobec pana Jażdżyńskiego bardziej krytyczny,  ale prawdopodobnie dlatego, że – po pierwsze – nie wszystko mu mówią, a po drugie – taki on już jest.

[yop_poll id=”2″]
Jeszcze nie zdążyliśmy ochłonąć ze zdumienia po występie pana Jażdżyńskiego, a tu nowa sensacja. Oto w wielu miejscach w Płocku niewidzialna ręka poprzyklejała plakaty z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, na których złote aureole wokół głowy Madonny i Jezusa, zostały zastąpione aureolami w kolorach tęczy, która zarówno w naszym bantustanie, podobnie jak w innych bantustanach świata, uchodzi za barwę sodomitów i gomorytów, to znaczy  osób spółkujących z osobami tej samej płci. Kto te plakaty wydrukował i za czyje pieniądze – tego jeszcze nie wiadomo. Na razie policja zindentyfikowała tylko niewidzialną rękę. Okazało się, że jest ona częścią starzejącego się organizmu pani Elżbiety Podleśnej, „psycholożki, psychoterapeutki i aktywistki”. Pani Podleśna ma lat 51, co w przypadku kobiet stanowi wiek niebezpieczny, bo nie tylko krew, ale i inne rzeczy uderzają im do głowy, wskutek czego w panujących tam ciemnościach odbywa się burzliwa fermentacja, niczym u Kukuńka, który co i rusz puszcza bąbelki w postaci tzw. „koncepcji”.

Pani Podleśna była trochę zaskoczona, kiedy policja złożyła jej poranną wizytę, bo – jak twierdzi – nie mogła włożyć biustonosza, czy też może musiała go zdjąć, słowem – tak czy owak były tam jakieś niedyskrecje, chociaż ograniczone, bo o majtkach pani Podleśna nie wspomina – czy miała je na sobie, czy też nie.

Ta policyjna wizyta wywołała wstrząs nie tylko w środowisku „aktywistów”, czyli mówiąc entre nous – konfidentów, ale również wśród tak zwanych katolików postępowych, skupionych wokół dwóch czasopism: „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”. Myślałem,  że ta cała „Więź” już dawno przestała wychodzić, ale okazuje się, że „postawa służebna” z której zasłynął Tadeusz Mazowiecki, nadal jest w cenie. Kto na tę „Więź” daje pieniądze i co z tego ma – tajemnica to wielka, chociaż choćby na podstawie skwapliwego poparcia, jakie obydwa środowiska udzieliły pani Podleśnej, też niejedno można wydedukować. W tym towarzystwie nie mogło oczywiście zabraknąć pana Adama Bodnara, który musi sobie przecież zapewnić jakieś miękkie lądowanie, kiedy już skończy mu się okres dobrego fartu na operetkowej posadzie „rzecznika praw obywatelskich”, więc nic dziwnego, że się uwija.

Niestety „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”. Kiedy już protest podpisany przez mnogich sygnatariuszów został opublikowany, podobno zanim jeszcze trafił do Episkopatu, który był jego adresatem, zdarzyła się szalenie nieprzyjemna siurpryza.

Jak pamiętamy, król Stanisław August, kiedy tylko udało mu się uzyskać jakąś pożyczkę u lichwiarzy, z upodobaniem cytował św. Pawła, że „zbawienie przychodzi od Żydów”. Już mniejsza o to, czy od Żydów przychodzi „zbawienie”, czy coś zgoła innego – ale na pewno przychodzą też niespodzianki. Oto bowiem Komitet Żydów Polskich nie tylko nie stanął w obronie pani Podleśnej, ale nawet ją skrytykował i to na gruncie biblijnym. Takiego noża w plecy ani „Tygodnik Powszechny”, ani „Więź” pewnie się nie spodziewały. Co się stało, dlaczego właśnie tak? Tego oczywiście nie wiem, ale nie wykluczam, że nóż wbity w plecy „judeochrześcijan” też stanowił element tresury. „Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie” – powiada przysłowie, o którym sygnatariusze protestu w podnieceniu musieli zapomnieć. Tymczasem stanowisko Komitetu Żydów Polskich oznacza, że nie będzie on tolerował żadnych samowolek, żadnego wyskakiwania przed szereg. Owszem – możecie sobie protestować ile dusza zapragnie – ale dopiero wtedy, kiedy my wam pozwolimy. Oczywiście wprost czegoś takiego nie można było powiedzieć, ale od czego Biblia, w której można znaleźć wszystko i każdą okazję?  
Stanisław Michalkiewicz