Kto posługuje się prowokacją? Bandyta, bo któżby inny. A czemu służy prowokacja? Usprawiedliwianiu bandytów i ich bandyctwa, bo czemuż innemu?

Wniosek: najwyraźniej etykieta agresora to nadal wstyd. Co prawda nie wiadomo jak długo ów stan się utrzyma. Obawiam się, że teraz to już niedługo. Niemniej póki co, bandycie wciąż potrzebna jest prowokacja, gdyż zło potrzebuje uzasadnienia. Niechby i kłamliwego. W sumie zaryzykuję takie oto twierdzenie: to, że wróg układa nas w trumnie i zatrzaskuje wieko, poznajemy, kiedy zło przestaje dbać o uzasadnienia. Wtedy naprawdę będzie po nas. Ale.

        Ale skoro agresja hańbi, bandyci posługują się ochoczo techniką zwaną “false flag operation”. To zabieg propagandowy, adresowany do mediów oraz opinii publicznej, z założenia mający wprowadzić w błąd, zdyskredytować napadniętego, zarazem przedstawiając agresora w roli obrońcy czy wyzwoliciela.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

METODOLOGIA ZŁA

        Przy czym “false flag” nie dotyczy jedynie działań o charakterze militarnym. Wróg (nieprzyjaciel, agresor) może zaplanować i chcieć przedstawić w negatywnym świetle (obarczyć winą za działania własne) państwo, naród, organizację, człowieka – i tak dalej. Często dopiero historycy, wiele dziesięcioleci później, wydobywają z archiwów rzeczywisty obraz niegdysiejszych wydarzeń, a my poznajemy faktycznych sprawców mordów, napaści, potwarzy.

        Ludzie dawno przestali zachowywać się przyzwoicie i postępować właściwe, więc w odwecie Pan Świat zdecydował, by wyrzucić ze swego słownika termin “normalność”. Z kolei Pani Rzeczywistość zgłupiała na to doszczętnie, zapowiadając rozwód, prawo do aborcji, niechęć do mycia zębów po pierogach z kapustą oraz barwienie czarnych parasolek w granatowe błyskawice. Czy tam jakoś tak. By to samo ująć w trzech słowach: będzie się działo w 2022.

        Gdzie i co konkretnie miałoby się dziać, nikt nie wie tego z całą pewnością. Pytają, dla przykładu, czy będzie wojna z Rosją. Ależ nie ma pytań łatwiejszych co do swojej istoty. To znaczy z perspektywy prostych odpowiedzi. Oto ona: doczekamy, zobaczymy.

        Jak donoszą media (jako pierwsze CNN), na Ukrainie przebywają już dywersanci rosyjscy, przygotowujący operację “false flag”. To jest prowokację czy nawet serię prowokacji, mających posłużyć za pretekst do najazdu. To samo źródło wskazuje, że “agenci wpływu” w rosyjskojęzycznych mediach społecznościowych nasilili narrację dotyczącą “radykalizmu ukraińskich władz, skutkującego pogorszenia stanu praw człowieka na Ukrainie”.

        W mojej opinii mamy okazję obserwować typową rosyjską “patgatowkę”, przygotowującą rosyjskie społeczeństwo do zaplanowanych już wydarzeń, przy czym finał tej operacji – oskarżenie o sprowokowanie wojny i wskazanie winnego – okaże się dopiero początkiem ciągu dalszego. I w tym kontekście proszę posłuchać poniższej opowieści.

        26. listopada 1939 roku, na terenie wsi Mainila, położonej w SSRR, niecały kilometr od granicy sowiecko-fińskiej, eksplodowało siedem pocisków artyleryjskich. Armia Czerwona podała, że strzelała artyleria fińska, a eksplozje zabiły czterech żołnierzy, raniąc dziewięciu. Finowie, wiedząc na pewno, że ostrzał nastąpił z terytorium wroga, zaproponowali wspólne dochodzenie w sprawie incydentu. Sowieci odmówili, trzy dni później zerwali pakt o nieagresji oraz stosunki dyplomatyczne z Finlandią, a kolejnego dnia rozpoczęli bombardowanie miast fińskich i atak na całej długości granicy sowiecko-fińskiej. Tak rozpoczęła się tzw. “wojna zimowa”.

ZAMIAST LIŚCI

        Chociaż część historyków rosyjskich do dziś podważa autentyczność dokumentów (materiały z prywatnego archiwum sekretarza partii komunistycznej Andrieja Żdanowa), świat uznał “Incydent w Mainila” za wzorcowy przykład “operacji fałszywa flaga”, mający światowej opinii publicznej przedstawić Finlandię jako agresora.

        Ale skoro tyle powiedzieliśmy dziś o Rosji, przejdźmy do pytań z gatunku trudniejszych i spróbujmy odpowiedzieć, dlaczego po 1944 komuniści zniewolili Polskę i dlaczego zniewolenie to nadal trwa? Proszę bardzo, wymieńmy to i owo spośród doprawdy bardzo, bardzo wielu przyczyn – z fundamentalnych w charakterze, osobiście dostrzegam trzy. Pierwsza: po 1944 komuniści zniewolili Polskę, ponieważ w 1944 roku Polacy postanowiliśmy wysłać na śmierć tysiące najwaleczniejszych. Myślę nie tylko o Powstaniu i zagładzie Warszawy, mam na myśli akcję “Burza” generalnie – przedsięwzięcie wymierzone przeciwko niemieckiemu okupantowi bezpośrednio przed wkroczeniem Armii Czerwonej na ziemie polskie powieść się nie mogło.

        Druga przyczyna: po 1944 komuniści zniewolili Polskę, ponieważ mordowali nas masowo, Nas, to jest przeciwników ocalałych z rzezi wojennej, sprzeciwiających się narzucanemu reżimowi i władzy przywiezionej na sowieckich czołgach. Co więcej, komuniści mordowali także niekoniecznie tych sprzeciwiających się czynnie. Konieczne uzupełnienie: mordy w skali masowej trwały niemal do 1956 roku, lecz w wymiarze jednostek nie ustały nigdy.

        Trzecia przyczyna: komuniści zniewolili Polskę, a zniewolenie to w dalszym ciągu trwa, ponieważ w grudniu 1981 roku pozwoliliśmy wybić sobie zęby, a po 1989 roku ograniczyliśmy do chciejstwa, polegającego na skandowaniu haseł w rodzaju: “A na drzewach zamiast liści…”, w miejsce działania. Innymi słowami, postanowiliśmy komunistów i post-komunistów uczłowieczyć, a ci odwdzięczyli się nam Magdalenką i Okrągłym Stołem. Meblem, z wyglądu okrągłym, a mimo to pełnym kantów, umożliwiających im przerobienie nas na kwadratowo.

        Czemuż ziemia nadwiślańska tylu zdrajców toleruje, nosząc (i znosząc) tak wielu nikczemników? Warto wiedzieć takie rzeczy, naprawdę. Dla zdrowia psychicznego. Dla możliwości wyjścia raz na zawsze z poznawczego dysonansu. Dla konieczności skatalogowania potrzeb nie cierpiących zwłoki – bez czego mowy przecież nie ma o próbach tworzenia recept, ważeniu lekarstw i wdrażania skutecznych terapii. I tak dalej, i tak dalej. Więc.

SKLEP Z ROZUMEM

        Więc, moja odpowiedź brzmi: ziemia nadwiślańska toleruje zdrajców, a nikczemników znosi (i nosi), ponieważ nie chciała wieszać ich ojców oraz batożyć ich matek i dzieci. Połamaliśmy strzały, mówiąc językiem Winnetou, gdyż wmówiono nam, że dobro brzydzi się przemocą. Tymczasem zło przemocą stoi, co ludzkość wie od czasów jaskiń. I dlatego jedynej nadzieja winniśmy upatrywać w tym, że złu wciąż potrzebna jest prowokacja. Że, jak dotąd, zło potrzebuje jednak uzasadnienia. Niechby i kłamliwego, niemniej jednak. Powtórzę: fakt, że wróg układa nas w trumnie i zatrzaskuje wieko, poznajemy, gdy zło przestaje dbać o uzasadnienia. Wtedy naprawdę jest po nas.

        Konkludując: w mojej opinii, bez krzyżowców i bez idei “odwojowania” zawłaszczonego terenu – w każdym znaczeniu słowa “teren” oraz w niektórych znaczeniach słowa “odwojować” – nie pozbieramy się. O ile już nie jest po nas. Warto albowiem mieć na uwadze, pamiętać, czego w książce “Królewicz i minstrel” uczy nas Waldemar Łysiak: “Ten, co zdradził, nigdy swojej zdrady nie wybacza zdradzonemu”. Taki mamy klimat, mówiąc klasykiem z niższej półki niż Łysiak.

        Klimat, lepiej wszak powiedzieć: taką mamy teraźniejszość. A czegokolwiek o teraźniejszości nie sądzimy, czy też przeciwnie: cokolwiek o niej sądzimy, i jakkolwiek też, dobrze bądź źle, traktujemy – teraźniejszość, tak czy owak, przez którą akurat przebiegamy, to jedyna teraźniejszość, jaką posiadamy na własność. Serio, serio. Inne teraźniejszości nie istnieją. Co oznacza, że drugiej szansy nie otrzymamy. Świadomość owa niekoniecznie musi formować fundament właściwej człowiekowi rozumnemu metody poznawczej, wszelako nie pamiętać o powyższym, to jak ryzykować zapadnięcie w sen bez perspektywy przebudzenia. Nie powtórzymy przebiegu na tej oponie, używając języka wulkanizatora, i nic na to poradzić się nie daje. I nie da się. I proszę nawet nie próbować, żal byłoby upływającego czasu. Bo nasza teraźniejszość… i tak dalej, i tak dalej.

        Tymczasem jednostki, przestrzegające przed krzesaniem iskier na społecznej beczce prochu nie mają lekko, gdyż wychodzi na to, że ludzi złej woli jest więcej. Przestrzegają i przestrzegają, ci dobrzy, bez widocznego efektu. Zaś ci źli popadają w amok. Proszę tylko spojrzeć: profesor Horban, szef zespołu ekspertów rządowych, przesłuchiwany przez Mazurka Roberta w kwestii obowiązkowych szczepień, pozwolił sobie na taki oto lapsus, cytuję: “Wymuszenie jest formą przekonywania”. Proszę to sobie tylko wyobrazić.

        Jak rzecz ujmował bodaj Kubuś Puchatek: “Myślenie nie jest łatwe, ale można się do niego przyzwyczaić”. Pan profesor, z całym szacunkiem, nie powinien jeszcze rezygnować z planów otwarcia sklepu. Sklep z rozumem mam na myśli. Ewidentnie nie wychodzi panu profesorowi inwestycja, bo rozumu na sprzedaż nie posiada za grosz.

DOBRZE JUŻ BYŁO

        Warto zauważyć, że z rozumami “dobrej zmiany” to i owo kiełbasi się na dobre od dłuższego czasu. Dwa najnowsze przykłady: posłanka Dziuk Barbara podpisała projekt ustawy, dopuszczający wprowadzenie obowiązku “szczepień” dla pewnych grup zawodowych oraz dający pracodawcom możliwość zaglądania pracownikom w spodnie, czy tam w “szczepienia”, by zaraz potem zagłosować przeciwko obowiązkowym “szczepieniom” parlamentarzystów. Natomiast poseł Piecha Bolesław, zagłosowawszy podobnie jak klubowa koleżanka, zadeklarował namawianie posłów – niezależnie od ich przynależności partyjnej – by scedowali prawo nakładania obowiązku “szczepień” na “inne grupy społeczno-zawodowe”. Wspomniane fikołki Pan Internet podsumował po swojemu: “Szczepić to my, ale nie nas”. Ale wesoło w środowisku “niedobrej przemiany” nie jest i prawdopodobnie już być nie może, skoro “dobrze już było”.

        W ubiegłym tygodniu sporo zamieszania medialnego wywołało też stanowisko większości (13/17) członkiń i członków utytułowanego gremium, doradzającego rządowi w sprawie strategii i konkretnych działań podejmowanych w związku z pandemią w ramach tzw. “Rady Medycznej”.

        Rada Medyczna do spraw COVID-19 była (jest nadal?) “organem pomocniczym premiera” – jakkolwiek dziwacznie to nie brzmi – a została powołana zarządzeniem Prezesa Rady Ministrów w listopadzie 2020 roku. Dotąd zadaniem Rady było (jest? będzie?) analiza i ocena bieżącej sytuacji w kraju, opracowywanie propozycji działań oraz opiniowanie aktów prawnych. Szefował jej (szefuje nadal?) znany prof. Andrzej Horban.

        Do 14. stycznia Rada opublikowała 36 opinii. Ostatnia mówi między innymi o “dramatycznej sytuacji epidemiologicznej wywołanej bardzo zaraźliwym wariantem wirusa”, a także o “grożącej niewydolności służby zdrowia”, o konieczności zwiększenia “odsetka szczepionych, zwłaszcza wśród osób powyżej 60. roku życia” oraz niezbędności pilnego podania “trzeciej dawki przypominającej”.

        Dowiedzieliśmy się też, że decyzja zapadła z uwagi na brak wpływu rekomendacji Rady na “realne działania” – działania rządu, jak należy domniemywać – oraz ze względu na “brak możliwości wprowadzania optymalnych rozwiązań w walce z pandemią”, i to “pomimo przewidywanej olbrzymiej liczby zgonów”. Czternaście miesięcy musiało upłynąć, nim szydło opuściło worek. Pewnie nie dało się dłużej przytrzymywać pokrywki na kotle. Z treści oświadczenia wynika, że impulsem bezpośrednim dla decyzji większości członkiń i członków Rady stała się wypowiedź małopolskiej kurator oświaty na temat “szczepień” jako “eksperymentu medycznego”.

        Z kronikarskiego obowiązku dopowiedzmy, że mówiąc: “To nie my, to lwy” (Mrożek), przy premierze zostali, nie rezygnując z działalności w Radzie i nie akceptując oświadczenia odchodzących: szef Rady, prof. Andrzej Horban, prof. Tomasz Laskus, prof. Piotr Czauderna oraz dr Artur Zaczyński.

***

        Podsumowując: orkiestra wciąż rżnie na wesoło, a ludzie nadal tańczą. Precyzyjniej: tak tańczą, jak im grają. I to pomimo widocznej na horyzoncie białej chmury. Czy tam góry. A przecież ziąb też jakby coraz większy. Nie, ten świat przestał być moim dawno temu.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl