Michalinka: Zapachy wiosny, zapachy życia

        Każda para roku ma swój zapach. Dla mnie zapachem wiosny są konwalie i kojarzą mi się one z Paryżem, kiedy to z początkiem maja cały Paryż pokrywa się konwaliami, a ich aromatyczne bukiety sprzedawane się na każdym rogu, i znajdują się w wazonikach wszystkich paryskich pomieszczeń: domów, biur, sklepów.  Nie? Tak po prawdzie to nie wiem, bo nigdy nie byłam w Paryżu wiosną, ale…

        Opowiadał o tym mój dziadek w swoim przedwojennym pamiętniku pisanym w Paryżu. Opowiadał mi o tym także zaprzyjaźniony Rumun z pracy, który w Paryżu spędził wiele lat, i bardzo za nim tęsknił.  A to czego mu było brak każdej wiosny to właśnie aromatu majowych konwalii. Potwierdził, że na początku maja Paryż pachnie konwaliami. Jako emigrantka rozumiałam tęsknoty za miejscami, osobami, zapachami, emocjami zostawionymi, więc przynosiłam mu codziennie bukiecik pachnących konwalii z mojego ogródeczka. Najbardziej była nimi wzruszona jego żona, niegdyś słynna aktorka w Bukareszcie i Paryżu.  U nas w Toronto, konwalie zazwyczaj kwitną po zimnej Zośce, czyli po 15 maja. Wiosna tego roku późna, więc pewnie konwalie i ich cudownie odurzający i intensywny zapach będzie nas upajał dopiero pod koniec maja?

        Na następne spotkanie Klubu Seniora przy Gminie 1-szej Związku Narodowego Polskiego w Kanadzie zaproponuję, aby podzielić się swoimi wiosennymi kwiatami i się nimi wymienić, a także obdarzyć tych bez wiosennego ogródeczka.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Nazwa konwalii pochodzi od łacińskiego ‘convallis, convallaria’, co znaczy dolina. Stąd już łatwe zrozumienie dlaczego po angielsku to ‘lily of the valley’, podobnie jak i po francusku ‘lys de la valee’.  Konwalia uznawana jest za kwiat szczęścia, zgody i pomyślności.  Ale przecież wiele innych wiosennych kwiatów ma swój zapach, a każdy z tych zapachów niesie jakieś wspomnienia. Dobre, bo złych nie pamiętamy. Dodatkowo każda pora roku inaczej pachnie, szczególnie z rana. Jedynie ładnie  nie pachnie sześciomiesięczna zima i połączona z nią plucha. Ale to na razie mamy za sobą.

        Zapachy są nieodłączną częścią naszego życia. Moim zapachem spokoju i bezpieczeństwa jest rosół z kury gotowany na piecu węglowym, którego aromat rozchodził się po całym domu po powrocie z kościoła w niedzielę. Przez wiele lat, jak było mi bardzo źle i smutno (niestety zbyt często) to pomagało mi gotowanie rosołu z kury. Jakoś tak dziwnie koi mnie i moje nerwy do dzisiaj. Jest dobry nie tylko na zaziębienia, ale tak w ogóle wyciąga mnie z dołka, przywołując bezpieczeństwo domu rodzinnego.

        A ludzie? Też mają swoje zapachy, choćby jak najskrzętniej chowane pod kosmetykami. I pomyśleć, że do niedawna ludzie się nie myli, i po prostu śmierdzieli. Król francuski Ludwik XIV, nazywany Słoneczko, uważał, że woda mu szkodzi, zatyka pory i powoduje choroby. Piszą, że bardzo śmierdział. Jak to? Król i śmierdział?  Widać taki śmierdzący król był wtedy w modzie. Nota bene w swoim osobistym zespole królewskim miał takiego, którego jedyną rolą było dobre podcieranie mu pupy.  Ja tam już wolę dzisiejsze czasy gustujące w naturalnych zapachach. A od konwaliowej wody toaletowej i mydełka, jeszcze lepsze są same konwalie kojące skołataną duszę i nadszarpnięte covidem zdrowie. Późne w tym roku, bo w połowie maja ledwo, ledwo pączkują. Ale już niedługo…

MichalinkaToronto@gmail.com