Kiedy na skutek obsztorcowania go za samowolkę przez pana ambasadora Marka Brzezińskiego, pan prezydent Andrzej Duda zawetował swój podpis pod ustawą o powołaniu komisji badającej ruskie wpływy w naszej – pożal się Boże – “polityce”, a w dodatku wypichcił własny projekt, zainteresowanie tą sprawą ze strony parlamentarzystów znacznie spadło. Przyjęta bowiem przez Sejm nowelizacja wniesiona przez pana prezydenta stanowiła, że do komisji będą mogli wejść pierwszorzędni fachowcy od demaskowania ruskich wpływów – ale spoza parlamentu. Skoro tedy żadnemu parlamentarzyście nie będzie wolno nikogo wytarzać w smole i w pierzu, to ta forma poświęcenia się dla Polski z dnia na dzień przestała ich interesować.
Wtedy wigoru nabrał Donald Tusk, który, wraz ze swymi kolaborantami, zaczął się naigrawać, że PiS “stchórzył” i tak dalej. Takiej zniewagi Naczelnik Państwa najwyraźniej nie mógł ścierpieć i nakazał pani kierowniczce Sejmu Elżbiecie Witek umieszczenie sprawy komisji na posiedzeniu Sejmu wyznaczonym na 30 sierpnia. W chwili, gdy piszę ten felieton, lista kandydatów nie została jeszcze zgłoszona, chociaż pojawiły się już fałszywe pogłoski, jakoby jednym z nich miał być pan dr Sławomir Cenckiewicz. Pan doktor Cenckiewicz, jak wiadomo, wraz z panem redaktorem Rachoniem z TVP, jest współautorem programu “Reset”, w którym nie tylko Donald Tusk, ale i Książę-Małżonek zostali zdemaskowani nie tyle może jako ruscy agenci, ale nawet gorzej – bo jako bezinteresowne sługusy Putina. Tak czy owak komisja wprawdzie powstanie, ale zacznie działać dopiero po wyborach – o ile oczywiście wygra je ekipa “dobrej zmiany”.
Tymczasem kampania wyborcza rozwija się niezwykle dynamicznie, chociaż listy poszczególnych komitetów wyborczych nie zostały jeszcze zarejestrowane, a nawet – ogłoszone – jak np. lista wyborcza Zjednoczonej Prawicy. Pojawiły sie tylko fałszywe pogłoski, że Naczelnik Państwa nie będzie kandydował w Warszawie, tylko w okręgu świętokrzyskim. Kiedy tylko Donald Tusk to usłyszał, natychmiast w to uwierzył, kazał w tym okręgu, na eksponowanym, ostatnim miejscu listy Koalicji Obywatelskiej umieścić pana mecenasa Romana Giertycha, który kilka dni wcześniej poniechał zamiaru ubiegania się o mandat senatora, jako, że sygnatariusze “paktu senackiego” (“róbmy sobie na rękę”), a w szczególności moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, nie uwierzyła w autentyczność jego metamorfozy, że z faszysty i antysemity z czarnym podniebieniem, przepoczwarzył się w jasnego idola.
Toteż pan Siemoniak twierdzi, że pan mecenas Giertych został umieszczony na tej liście za pokutę za 15 lat dokazywania – ale z szansą wniebowstąpienia – bo Judenrat “Gazety Wyborczej” twierdzi, że należy “dać mu szansę”, a z czasem może nawet dojdzie do zaakceptowania jednopłciowych małżeństw. Na razie będzie chyba musiał opowiedzieć się za aborcją, którą Donald Tusk, gwoli podlizania się “kobietonom”, wysunął na listę swoich politycznych priorytetów – oczywiście obok pogrążenia Jarosława Kaczyńskiego.
Rozpisuję się o tych wszystkich sprawach, bo o żadnych innych pisać nie można z tego powodu, że w ogóle w kampanii nie są i pewnie nie będą poruszane. Po raz kolejny widać jak na dłoni, że zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk, robią wszystko, by – wzorem lat ubiegłych – również tegorocznym wyborom nadać charakter plebiscytowy: albo za Volksdeutsche Partei, albo za “dobrą zmianą”. Jest to jeszcze jeden dowód na to, że przy pozorach walki na śmierć i życie, obydwa ugrupowania realizują ten sam polityczny interes – żeby ani z jednej, ani z drugiej strony nie pojawiła się żadna alternatywa, zwłaszcza prawicowa, dzięki czemu scena polityczna – jak przez 30 ostatnich lat – będzie zdominowana przez dwie formacje socjalistyczne: socjalistów bezbożnych, którym przewodzi Volksdeutsche Partei, realizująca zadania na odcinku komunistycznej rewolucji oraz socjalistów pobożnych, którym przewodzi Naczelnik Państwa.
Jest to sytuacja przedstawiona jeszcze w latach 90-tych przez pana red. Stefana Bratkowskiego. Odpowiadając w “Gazecie Wyborczej” na list otwarty dawnych AK-owców, m.in. Stanisława Jankowskiego “Agatona” ujawnił, że takie właśnie ustalenia zapadły w Magdalence – żeby pod żadnym pozorem nie dopuścić w Polsce do władzy jakiejkolwiek formacji prawicowej.
Toteż widzimy, że chociaż Volksdeutsche Partei i “dobra zmiana” sprawiają wrażnie, jakby miały utopić się nawzajem w łyżce wody, zadziwiająco zgodnie atakują Konfederację, która w rankingach wychodzi na trzecie miejsce. Sekunduje im w tych atakach Judenrat “Gazety Wyborczej”, który radzi, że jeśli nawet ktoś nie chce głosować ani na Volksdeutsche Partei, ani na PiS, to niech w ostateczności głosuje na “Trzecią Drogę” – byle nie na Konfederację. Ta bowiem jest oskarżana o zamiar wejścia w koalicję z PiS-em i chociaż liderzy temu zaprzeczają, to oskarżyciele wiedzą swoje. Tymczasem w “Trzeciej Drodze” jest PSL, które tradycyjnie ma stuprocentową zdolność koalicyjną, a w patriotycznych porywach nawet większą – ale wiadomo, że “Trzecia Droga” prochu nie wymyśli, podczas gdy Konfederacja rozmaite pomysły lansuje. Wprawdzie pan Ryszard Petru, którego jakaś Mocna Ręka wyciągnęła z naftaliny żeby został senatorem, strasznie się z tych pomysłów Konfederacji natrząsa, ale myślę, że nie ma co tego brać na serio, jak i w ogóle – samego pana Ryszarda. Podobnie jak pan Mateusz Morawiecki, ostrogi zdobył on w sektorze bankowym, który i wtedy i teraz pozostaje pod kontrolą starych kiejkutów. W roku 2015 stare kiejkuty, widząc, że Polska ponownie trafiła i to już na dobre, pod kuratelę amerykańską, urządziły 18 czerwca Międzynarodową Konferencję Naukową “Most”, której celem było wciągnięcie ich na amerykańską listę “naszych sukinsynów”, Amerykanie chyba się wahali, mimo poręczeń ważnych ubeków z Izraela. Wtedy stare kiejkuty, żeby pokazać, co potrafią, utworzyły partię polityczną “Nowoczesna” z panem Ryszardem na fasadzie. Występował on tam w towarzystwie dwóch Joann, m.in. mojej faworyty, jako trójbuńczuczny basza – ale nie o to chodzi, tylko o to, że chociaż pan Ryszard jeszcze nie zdążył otworzyć ust, żeby nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba – naród obdarzył Nowoczesną aż 11 procentami zaufania – podobnie jak wcześniej biłgorajskiego filozofa Janusza Palikota. Wyjaśnienie tego fenomenu jest możliwe jedynie na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej: konfidenci starych kiejkutów dostali rozkaz: w prawo zwrot – do pana Ryszarda marsz! – i z dnia na dzień powstała partia oraz pojawiło się 11 procent zaufania. Potem z obydwiema Joannami zakładał inne formacje, ale w końcu wrócił do punktu wyjścia, chociaż moja faworyta najwyraźniej się do niego zniechęciła, zainteresowała się życiem płciowym i obecnie jest w Nowej Lewicy, która wcześniej zlała się z panem Biedroniem. Takie to ci mamy życie polityczne.

Stanisław Michalkiewicz