Kamil Wons omawia najnowszą książkę Janisa Warufakisa, wybitnego greckiego ekonomisty
Jesteśmy chłopami pańszczyźnianymi. Kapitalizm się skończył, świat zaś znalazł się w momencie narodzin nowego feudalizmu spod znaku cyfrowej rewolucji i algorytmów. Brzmi jak teoria spiskowa? Janis Warufakis w książce Technofeudalizm pokazuje, że niestety jest to smutna rzeczywistość. Na czym polega technofeudalizm? Kto w nim jest arystokracją, a kto chłopem pańszczyźnianym? Czym jest kapitał w chmurze, a kim chmuraliści?
„Wieczny powrót” renty i narodziny nowej arystokracji
Żeby zrozumieć obecne przemiany i to, co się dzieje z kapitalizmem, musimy się cofnąć do początków tego systemu oraz poznać historię jego przekształceń. Tylko wtedy uchwycimy subtelną różnicę pomiędzy adaptacjami wewnątrz zastanego systemu a powstawaniem czegoś całkiem nowego.
Kluczowym zjawiskiem umożliwiającym powstanie kapitalizmu było utowarowienie ziemi i pracy. Wcześniej w ramach systemu feudalnego arystokracja posiadała ziemię jako swoje dziedziczne prawo i czerpała korzyści z udostępniania jej chłopom. Z kolei chłopi utrzymywali się z pracy własnych rąk, płacili arystokracji rentę za udostępnienie ziemi.
Posiadacze ziemscy czerpali dochód z renty, zaś pozostałe grupy społeczne z zysku będącego wynikiem ich pracy lub obrotu kapitałem. Renta, czyli pasywny dochód z własności, dominowała nad zyskiem, ponieważ dostęp do ziemi był reglamentowany. Wbrew modnym obecnie wyobrażeniom chłopi nie byli w systemie feudalnym niewolnikami, czyli bezwolnymi narzędziami pracy, ale podmiotami lokalnej ekonomii.
Przy całym ich prawnym upośledzeniu gospodarowali na wyznaczonym im kawałku ziemi, a następnie owoce tej pracy wymieniali na lokalnym rynku. Za prawo użytkowania pola musieli feudałowi płacić rentę, w różnym czasie i miejscu miała ona inny wymiar.
Sęk w tym, że system był statyczny. Chłop nie miał wpływu na to, ile i jaką ziemię dostanie, nie mógł też łatwo zwiększyć użytkowanego areału, w efekcie czego w pewnym momencie nawet przedsiębiorczy chłop napotykał szklany sufit. Możliwości reinwestowania zysków były ograniczone.
Liczba bezrolnych chłopów do najęcia była ograniczona podobnie jak dostęp do ziemi. Dochód feudała z kolei zależał od jego chłopów. Efekt był taki, że w skali całej gospodarki renta rosła relatywnie do zysków chłopów, cały czas je wyprzedzała. Możliwość zwiększania dochodów przez mieszczan była ograniczona dostępem do ziemi i pracy.
Rewolucję w tym zakresie spowodowało grodzenie ziemi w XVIII w. W wyniku zmian w handlu światowym brytyjscy posiadacze ziemscy zdali sobie sprawę, że wypas owiec na ich ziemi daje większy dochód niż udostępnianie jej chłopom.
W związku z tym zaczęli wypychać chłopów z ziemi i organizować hodowlę owiec na wełnę lub sprzedawać dostęp do ziemi w przeliczeniu na dochód z wypasu, jednocześnie zawłaszczali przeznaczone do wspólnego użytkowania przez chłopów tereny (ang. commons), takie jak lasy czy jeziora. Powstała więc z jednej strony grupa byłych chłopów mających „wybór” i mogących oferować swoją pracę za pieniądze, z drugiej zaś strony dostęp do ziemi się rozluźnił.
Na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło. Właściciele ziemscy pobierali rentę z ziemi, a masy dalej żyły z własnej pracy. Ot, powstał rynek obrotu ziemią i pracą. Czemu nie nazwać tego feudalizmem rynkowym? Wszak tuż po wojnach napoleońskich w Wielkiej Brytanii dochód z renty dalej trzymał się mocno, a właściciele ziemscy mogli wymusić na rządzie wprowadzenie ceł broniących ich interesów.
Był to już jednak łabędzi śpiew renty. Uwolnienie dostępu do pracy i ziemi wywołało efekt, którego kumulacja zmieniła układ sił gospodarczych. Hasła klucze dla tych procesów to inwestycja i reinwestycja. Posiadając kapitał, można było nabyć również ziemię i pracę. Bogaty mieszczanin mógł kupić kawałek ziemi, a następnie postawić na niej fabrykę, w której za pieniądze otrzymywał pracę rzesz ludzi pozbawionych środków do utrzymania.
Jego dochód oparty był o zysk wynikający z zainwestowanych środków. Zwrot z dóbr włożonych w dane przedsięwzięcie z kolei można wykorzystać celem reinwestowania, aby w przyszłości uzyskać jeszcze więcej. Efekt ten się nakłada i kumuluje w czasie. Posiadacz kapitału może nabyć pracę i ziemię celem zwiększenia ilości kapitału.
Z kolei dla rentiera inwestycja jest kwestią opcjonalną, zwiększającą jego dochód, ale nie stanowiącą clou jego działalności. Kiedy dostęp do dóbr posiadanych przez rentiera jest ograniczony, ten zawsze będzie wyprzedzał przedsiębiorcę. Im bardziej przedsiębiorcze jednostki, tym większą rentę generują dla rentiera.
Obrót ziemią spowodował możliwość wykupienia się z tego mechanizmu. Zamiast pchać wózek z rentierem z przodu, można było go zostawić na poboczu. Posiadający pasywny dochód rentierzy stali w miejscu, podczas gdy reinwestowanie napędzało zyski.
Janis Warufakis w książce Technofeudalizm przekonuje, że cały ten proces dziś zatacza koło. Ekonomista opisuje, jak dzięki zmianom technologicznym i powiązanym z nimi zmianom społecznym przekształcał się kapitalizm. Warufakis wskazuje krok po kroku, co doprowadziło do przejścia ideału kapitalisty jako oszczędnego purytańskiego drobnego przedsiębiorcy do ekscentrycznych postaci rodem z filmu Wilk z Wall Street czy serialu Mad Man.
Warufakis pokazuje, jak wyścig, w którym każdy z graczy walczył o to, by produkować lepiej, szybciej i taniej, przepoczwarzył się w gonitwę za wyceną rynkową czy też tworzeniem sentymentu i przywiązania do marki.
Pasywne formy dochodu zaczęły gonić zysk, ostatecznie ponownie go wyprzedzały i pętały. Wskutek tego powstała i ciągle powstaje warstwa nowych arystokratów żyjących z przedsiębiorczości innych. Kapitalizm dziś de facto przestaje istnieć.
Powojenna hegemonia Wuja Sama
W Technofeudalizmie Warufakis pokazuje, jak niebagatelną rolę w światowej gospodarce odegrała amerykańska machina gospodarczo-polityczna zwana technostrukturą, którą w ruch wprowadził prezydent Franklin Delano Roosevelt. Była to potęga, która wygrała II wojnę światową, odbudowała Europę i Japonię oraz zaczęła niemalże całkowicie kontrolować światową ekonomię.
Sukces wojennego zarządzania poprzez technostrukturę był bezsprzeczny. Amerykańska gospodarka nie tylko wygrała wojnę. Zrobiła to, zwiększając produkcję czterokrotnie, unikając inflacji i likwidując bezrobocie. Skutkiem ubocznym tego procesu było powstanie gigantycznej machinerii nastawionej na masową produkcję dóbr.
Kiedy zapotrzebowanie na lotniskowce, samoloty i naboje spadło, gdzieś trzeba było tę wydajność skierować. W tym celu zdecydowano się obrać dwa kierunki. Po pierwsze, należało pobudzić konsumpcję w samych Stanach. W ten sposób nastała kolejna zmiana w ramach kapitalizmu.
Za jej kulturowy emblemat niech posłuży fikcyjna postać Dona Drapera z serialu Mad Man, pracownika agencji reklamowej, bawidamka pijącego w biurze nieprzyzwoite ilości burbonu. Draper otrzymywał bajeczne gaże za kreowanie idei i pragnień.
Istotną rolę w tej transformacji kapitalizmu odegrały nowinki techniczne – telewizja i radio. Dość szybko zdano sobie sprawę, że bardziej efektywne od sprzedaży dostępu do seriali czy słuchowisk jest udostępnianie ich za darmo.
W zamian otrzymywano dostęp do ludzi, a ten można było sprzedać reklamodawcom. Stworzono w ten sposób ekonomię uwagi. Zajmowała się ona korygowaniem zachowań ludzkich, kreacją pragnień oraz utowarowieniem czasu wolnego.
Drugim kierunkiem było stworzenie systemu z Breton Woods oraz plan Marshalla, które miały zapewnić dla USA rynki zbytu w odbudowujących się po wojnie Europie i Japonii. W ramach nowego ładu powojennego Ameryka udzielała Europie i Japonii pożyczek oraz pomocy w dolarach, które następnie w ramach zapłaty za dobra produkowane w USA wracały nad Potomak.
Stworzoną u siebie technostrukturę eksportowano, co zapewniało rosnący dobrobyt i pokój w „pierwszym świecie”. Wszystko to stabilizował dolar wymienny na złoto i sztywno powiązany z walutami świata.
Narodziny Minotaura
Cała układanka zaczęła jednak trzeszczeć w latach 60. Wojna w Wietnamie generowała miliardowe koszty, jednocześnie rosło niezadowolenie w kraju. Żeby uspokoić Amerykanów, wprowadzono program Wielkiego Społeczeństwa autorstwa prezydenta Lyndona Johnsona. Projekt okazał się sukcesem, zaś wyciąganie obywateli USA z biedy oznaczało również zyski dla japońskich i niemieckich firm, które pilnie uczyły się w amerykańskiej szkole technostruktury.
W pewnym momencie okazało się, że liczba dolarów wypływających ze Stanów przewyższyła tę do nich wpływającą. Powstał problem deficytu stwarzający ryzyko, że zagraniczni posiadacze rosnących pieniędzy postanowią wymienić je na złoto będące w rezerwach USA, co zachwiałoby walutą.
Rozwiązanie, choć błyskotliwe, posiadało daleko idące, wręcz rewolucyjne skutki. 15 sierpnia 1971 r. zniesiono wymienialność dolara na złoto. Dwa lata później ostatecznie umarł system z Breton Woods, a dolar stał się walutą fiducjalną, czyli taką, której wartość jest nie jest oparta o ilość zgromadzonego kruszcu, ale zaufanie do danego pieniądza.
Z dnia na dzień dolar stał się zamiennikiem złota w skarbcach banków centralnych państw kapitalistycznych. Nie stracił swojej roli głównego środka wymiennego w światowym handlu. W ten sposób powstało to, co Warufakis nazywa Minotaurem.
Podobnie jak w mitycznej historii, zgodnie z którą król Krety musiał w swoim sekretnym labiryncie składać ludzi w ofierze bestii, żeby utrzymać dobrobyt i handel, tak w „podziemiach” Wall Street system pochłaniał gigantyczne pieniądze. Przedsiębiorstwa z Niemiec, Japonii oraz włączonych do systemu Chin generowały zyski z handlu światowego, te zaś wyrażane były w dolarach i trzeba było je gdzieś zainwestować.
Najłatwiej było to zrobić w Stanach Zjednoczonych. Nie inwestowano jednak w produkcję, która w USA była droższa, lecz w sektory określane akronimem FIRE (z ang. ogień), czyli finanse, ubezpieczenia i nieruchomości (ang. Finances, Insurances, Real Estates). Ten nieprzebrany strumień pieniędzy stał się paliwem finansjalizacji gospodarki, czyli dominacji rynków finansowych nad realną ekonomią.
Proces ten wzmacniany był dwoma innymi zjawiskami. Po pierwsze, zbiegł się w czasie z neoliberalizmem spod znaku Ronalda Regana i Margaret Thatcher. Polegał on na deregulacji mechanizmów nadzoru finansowego oraz demontażu państwa dobrobytu poprzez prywatyzację jego usług.
Po drugie, proces ten został wzmocniony przez postęp techniczny, a konkretnie informatyzację. Upowszechnienie się komputerów pozwoliło na tworzenie niewyobrażalnie skomplikowanych narzędzi finansowych składających się z wielu instrumentów pochodnych. Dawały one złudne poczucie bezpieczeństwa i prowadziły do nieograniczonej spekulacji.
Efekt był taki, że w 2002 r. suma dochodów ludzkości wynosiła 50 bln dolarów, podczas gdy obroty funduszy finansowych wyniosły 75 bln. To jednak nic, pięć lat później, czyli w 2007 r., ta pierwsza liczba wzrosła do 75 bln, a druga do zatrważających 750 bln (sic!).
Koniec kapitalizmu zysku i inwestycji
Jak doskonale wiemy, bańka pękła w 2008 r. i spowodowała ogromny kryzys finansowy. Wówczas wydarzyło się coś, co zaczęło zaprzeczać dotychczasowym mechanizmom funkcjonowania kapitalizmu, a jednocześnie stało się zalążkiem dla systemu mającym tenże kapitalizm zastąpić.
Banki centralne grupy G7 oraz ich rządy uznały, że nie mogą dopuścić do upadku banków, tak jak to się stało w 1929 r., w związku z czym na fali hasła too big to fail rozpoczęto masowy druk pieniądza celem ratowania systemów finansowych. Jednocześnie wprowadzono drakońskie oszczędności w wydatkach publicznych, żeby uniknąć inflacji.
Efekt tych działań prowadził do podważenia podstaw funkcjonowania kapitalizmu. W jaki sposób? Banki centralne zapewniały ciągły dopływ funduszy na rynki finansowe. Jednocześnie cięcia w wydatkach prowadziły do spadku konsumpcji. W efekcie rosła ilość pieniądza, ale nie było sensu inwestowania tychże funduszy w zwiększanie produkcji.
Skutkowało to przekierowaniem ogromnego strumienia kreowanych sztucznie pieniędzy w kupno nieruchomości oraz wykupywanie akcji przez akcjonariuszy. Mechanizm, w którym wypracowane zyski reinwestowane są celem zwiększenia zysków, stał się, jak pisze Warufakis, opcjonalny. Pieniądz był tak absurdalnie tani, że stopy procentowe momentami osiągały ujemne wskaźniki.
Z kolei wykupywanie własnych akcji przez aktorów rynku finansowego powodowało wzrost cen wszystkich akcji. W efekcie to nie zysk, ale wycena rynkowa była kluczowa. Operacje na instrumentach finansowych stały się bardziej dochodowe niż kreowanie nowych usług i towarów. Znacznie bardziej dochodowa stała się renta kapitałowa, czyli dochód wynikający z posiadanych aktywów.
Na tej fali darmowego kapitału surfowali twórcy przyszłej potęgi firm technologicznych. W 2021 r. Goldman Sachs opublikował Indeks nierentownych spółek technologicznych, z którego wynikało, że przynoszące straty firmy z tej branży pomiędzy 2017 r. a początkiem pandemii zwiększyły wartość swoich akcji o 200%.
Tanie pieniądze z kolei były inwestowane w budowanie infrastruktury teleinformatycznej, tworzenie algorytmów, finansowanie start-upów, a następnie ich wykupywanie, a więc budowanie pozycji w świecie nowych technologii.
Narodziny kapitału w chmurze i nowa klasa chłopów pańszczyźnianych
Na co zostały wydane te ogromne pieniądze uzyskane przez firmy technologiczne? Gdy big techy nie musiały przejmować się zyskiem, zaczęły dostarczać nam usługi za darmo lub za opłaty znajdujące się na granicy opłacalności lub wręcz poniżej.
Co otrzymywały w zamian? Ogromną liczbę danych. Nasze zdjęcia, strony internetowe, które tworzymy, filmiki, jakie nagrywamy, wpisy na Twitterze, a nawet pozycja naszego samochodu, kiedy stoimy w korku, są informacjami przetwarzanymi i udostępnianymi innym użytkownikom.
Początkowo algorytmy po prostu zapewniały dostęp do danych im przekazywanych. Wyszukiwarka prowadziła do stron z informacjami, jakich potrzebowaliśmy, media społeczne do zdjęć i wiadomości naszych znajomych, a nawigacja samochodowa pokazywała zagęszczenie ruchu.Wraz z rozwojem hardware’u i software’u oraz wzrostem liczby danych algorytmy zaczęły prowadzić nie tylko w konkretne miejsca, ale i w ich nieco alternatywne odpowiedniki. To niejako urozmaicało usługę. Ostatecznie okazało się to krokiem w kierunku całkowitej modyfikacji dostępu do treści.
Wprowadzenie uczenia poprzez wzmocnienie (ang. reinforcement learning) spowodowało, że algorytmy zaczęły usprawniać się same oraz uczyć się nas. Funkcjonując w internecie, udostępniając dane oraz korzystając z narzędzi big tech, ułatwiamy ulepszanie ich funkcji.
Żeby zoptymalizować ten proces oraz zapewnić dostęp do nas reklamodawcom, zaczęto rozwijać mechanizmy ekonomii uwagi, które zostały wypracowane za czasów telewizji i radia. Zamiast Dona Drapera, człowieka z krwi i kości, który wykorzystuje naszą nostalgię i sprzedaje nam marzenia, mamy do czynienia z samouczącymi się algorytmami znającymi nas lepiej niż my sami i dostarczającymi nam dokładnie takie treści, na jakich nam – jak się zdaje – zależy.
Za dostęp do spersonalizowanych usług płacimy naszą uwagą, danymi, czasem i tożsamością. Algorytmy, dane i nasza uwaga są tym, co Warufakis określa mianem kapitału w chmurze (ang. cloud capital). Tym, co różni go od klasycznego kapitału, jest sposób jego reprodukcji.
Klasyczny kapitał mnożył się dzięki udziałowi wszystkich środków produkcji: ziemi, pracy i kapitału. Surowce, maszyny i praca najemna były do tego niezbędne. W przypadku kapitału w chmurze kapitał reprodukuje się sam. Potrzeba, co prawda, serwerów, przewodów i pracowników, jednak ich liczba jest nieporównywalnie mniejsza.
Jak pokazuje Warufakis, „jest to sytuacja bez precedensu. Pensje pracowników zatrudnionych przez General Electric, ExxonMobil, General Motors czy inny gigantyczny konglomerat pochłaniają 80 procent dochodów firm. Odsetek ten rośnie w przypadku mniejszych firm.
Z kolei zarobki pracowników największych firm technologicznych nie przekraczają 1 procenta dochodów przedsiębiorstw. Wynika to z faktu, że pracownicy etatowi stanowią ułamek całej siły roboczej, na której wspierają się technologiczne giganty. Większość pracy spoczywa na barkach miliardów ludzi, którzy nie pobierają za nią ani grosza”.
Z tego powodu określa nas mianem chłopów pańszczyznach w chmurze (ang. cloud serfs). W zamian za dostęp do kapitału w chmurze nieodpłatnie go generujemy. Warufakis w tym punkcie odwołuje się do koncepcji dwoistej natury pracy. Mowa bowiem o pracy z doświadczenia (ang. expieriential labour) i pracy jako towaru (ang. comodity labour).
W przypadku tej pierwszej pracownik wkłada w pracę, a więc i w jej efekt, swoje człowieczeństwo. Emocje, doświadczenie, umiejętności, uważność, pasję i wszystko inne, co jest niepoliczalne, a ostatecznie stanowi o efekcie końcowym. Ta druga zaś podlega wycenie rynkowej jako policzalnego efektu pracowania (wielość wytworzonych dóbr, czas pracy itd.).
W przypadku generowania kapitału w chmurze „oglądania piesków, kotków i reklam” nie identyfikujemy jako pracy, ponieważ nie możemy tego sprowadzić do „odbijania karty w fabryce”. Bez naszej wiedzy następuje przechwycenie doświadczalnej wartości tego, co robimy.
Nasz czas, emocje, zaangażowanie i tożsamość zostają w niemal magicznym procesie przemienione w strumień pieniędzy płynących na konta chmuralistów. To, czy nazwiemy to pracą, jest wtórne wobec faktu bezpłatnego oddawania części siebie dla generowania czyjegoś dochodu.
Chmuraliści, czyli nowa arystokracja
To jednak nie wszystko. Chmuraliści (ang. cloudalists), jak ich nazywa Warufakis, żerują nie tylko na nas, maluczkich, ale i na klasycznych kapitalistach. Jak to działa, pokazuje historia Apple Store i to, jak ten pomysł ten rozwinął Google ze swoim Androidem.
Do czasów wprowadzenia iPhona firma Steve’a Jobsa była klasyczną firmą kapitalistyczną, która rywalizowała na rynku jakością swoich produktów oraz nimbem marki, jaką jest Apple. Wszystko zmienił Apple Store. Pomysł był prosty i niezwykle skuteczny. Udostępniono zewnętrznym twórcom oprogramowania narzędzia do tworzenia aplikacji dla iPhone’a.
W zamian za niewielką opłatę i po weryfikacji mogli oni udostępniać swoje produkty w Apple Store. Nagle okazało się, że wartość smartphona Apple nie zależy już od samych jego technicznych parametrów, a od dostępu do aplikacji.
W ten sposób Steve Jobs stał się beneficjentem darmowej działalności setek firm informatycznych w pocie czoła pracujących na użyteczność jego urządzeń. Twórcy oprogramowania bowiem nie dostają pieniędzy od Apple. To, jak będą lub nie monetyzować swoje dzieła, jest ich problemem.
Im więcej było aplikacji, tym więcej ludzi okazywało zainteresowanie iPhonem. Im więcej przybywało użytkowników, tym bardziej atrakcyjny dla kolejnych twórców oprogramowania okazywał się dający do nich dostęp Apple Store.
O krok dalej poszedł Google, który całkowicie darował sobie zajmowanie się hardware’em. Tworząc system operacyjny Android wraz z całym środowiskiem do tworzenia aplikacji, zaczął zarabiać podwójnie. Twórcy oprogramowania dbali o atrakcyjność software’u, a producenci telefonów o atrakcyjność urządzeń, co prowadziło do poszerzania bazy użytkowników.
Mniej więcej w tym samym okresie, kiedy Google i Apple tworzyły swoje lenna w chmurze (ang. clodud fiefs), Amazon rozwinął własne lenno pod postacią Amazon.com i stworzył sieć sprzedaży internetowej, w której algorytmy zastępują rynek, łączą klientów ze sprzedawcami i pobierając za to rentę.
Podobnie, choć na mniejszą skalę, działa to w przypadku twórców na YouTubie czy drobnych biznesów, których sprzedaż i reklama są uzależnione od platform społecznościowych.
Weberowscy drobni przedsiębiorcy w pocie czoła wytwarzają zysk, od którego rentę płacą chmuralistom, tak jak feudalni chłopi osadzeni na ziemi landlorda czy rzemieślnicy w mieście lokowanym na jego włościach.
Żyjemy w technofeudalizmie
Mimo że może nam się wydawać, że to nadal klasyczny zysk i kapitalizm rządzi światem, sytuacja wygląda zgoła inaczej. Nad systemem wisi nowa klasa chmuralistów wysysających rentę z gospodarki. Pukająca do drzwi rewolucja AI tylko wzmocni te mechanizmy, ponieważ rządzi się dokładnie tą samą logiką.
To my nieświadomie w ramach nieodpłatnej pracy szkolimy algorytmy uczenia maszynowego tylko po to, aby w przyszłości zarządzały kolejnymi obszarami naszego życia i gospodarki. Podobnie rzecz ma się z rozwijającą się gospodarką opartą na wiedzy z jej rewolucją przemysłową 4.0 czy też Internetem Rzeczy. Wszystkie połączenia w ramach tego systemu są w rękach chmuralistów.
Pod koniec zeszłego roku świat obiegła wiadomość, że wyciekły dane lokalizacyjne samochodów Volkswagena. Jestem ciekaw, jak wiele osób zauważyło drobną wzmiankę o tym, iż znajdowały się one w chmurze Amazona.
Chmuraliści zgromadzili tak dużą przewagę w zakresie jakości oraz ilości dostarczanych usług internetowych, że zasadniczo uzależnili od siebie klasyczny kapitał. Niewiele w tym wypadku zmienia rywalizacja amerykańsko-chińska i polityka sankcyjna po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny na Ukrainie.
Nie mamy tutaj do czynienia z konkurencją w klasycznym kapitalistycznym rozumieniu, dzięki której możemy lawirować pomiędzy chmuralistami i znaleźć dla siebie przestrzeń wolności.
Jesteśmy świadkami tworzenia się dwóch niezależnych systemów lennych. Cały nasz wybór sprowadzi się do tego, czy podlegać pod chmuralistów kontrolowanych przez Komunistyczną Partię Chin czy przez amerykańskich technogigantów z Doliny Krzemowej.
W tym świetle wsparcie Donalda Trumpa idące od Elona Muska czy „nawrócenie” się na trumpizm Marka Zuckerberga nie mogą dziwić. Oni już wiedzą, w którą stronę wieje wiatr zmian i jak ustawić żagle. Co więcej, może się okazać, że w wizji amerykańskiego prezydenta chmuraliści mają stworzyć nową technostrukturę, która w ostatecznym starciu pokona Chiny.
Kamil Wons
za Klub Jagielloński
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.