Jesteśmy: ja, moja żona, pani Bożena Tarnawska i jej mąż Leszek, właśnie po wakacjach na Kubie. No może nie do końca wakacjach, bo właściwie te nasze wakacje stały się wakacjami „przy okazji”. Pojechaliśmy zawieźć różne rzeczy (dary) dla ośrodka sióstr salezjanek, w mieście Manzanillo. Ośrodek jest prowadzony przez trzy siostry. Przełożoną jest siostra Olga, która jest Czeszką, drugą siostrą jest siostra Hilda, która pochodzi z Wenezueli, i jest tam też nasza polska siostra, siostra Anna Łukasińska.

W tej chwili, z czego może nie zdaje sobie sprawy wielu turystów przyjeżdżających na Kubę, państwo to przeżywa duże trudności gospodarcze związane z niedoborem towarów. Te trudności są spowodowane pośrednio naciskiem USA na inne kraje Ameryki Południowej, ale również i Kanadę, by te zaprzestały pomagać czy też nawet handlować z Kubą. Na przykład, niedawno Brazylia wydaliła cały kubański personel medyczny pracujący w tym kraju. Co jest bardziej dotkliwe to to że Wenezuela sprzedaje Kubie połowę tej ilości ropy naftowej, którą sprzedawała wcześniej po zaniżonych cenach. W konsekwencji cukrownie na Kubie pracują nie na pełnej mocy. 

        Kiedy rozmawia się z niektórymi Kubańczykami (z tymi którzy są na tyle odważni, by rozmawiać) to przyznają, że mają dylemat. Ten dylemat polega na tym czy Kuba powinna wycofać się z komunizmu, czy też przy tym łagodniejszym dzisiaj komunizmie pozostać. Kubańczycy wiedzą, że wiele krajów Ameryki Południowej dzisiaj, mimo demokracji, wpadło w pułapkę korupcji, bandytyzmu, złodziejstwa, a właściwie politycznej anarchii. Kubańczycy, może nie wszyscy, ale pewna ich część zadaje sobie pytanie, to co wybrać? Co się z nimi stanie jak przyjdą Amerykanie? 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Tymczasem na Kubie panuje bieda, bieda do tego stopnia, że nie ma nawet produktów i żywności na kartki, które dostaje każdy Kubańczyk, i które to mają zapewnić że Kubańczykowi nie zabraknie podstawowych rzeczy na przeżycie. Ba, nie ma też niektórych produktów w kubańskich sklepach na tak zwane bony towarowe. Sklepy za  bony towarowe (Convertible Peso) to sklepy, które są odpowiednikami naszych Pewexów z czasów PRL-u. 

        Nasze dowiezienie siostrom Salezjankom, rzeczy, o które prosiły to była prawdziwa eskapada, o której napiszę w przyszłości. Podobne eskapady z zakupami i przywożeniem towarów pamiętają zapewne ci, którzy przeżyli w Polsce stan wojenny. Powiem tak, mimo nerwów i strachu wszystko dobrze się skończyło. Zachęcam do przeczytania tekstu siostry Anny Łukasinskiej o jej pracy na Kubie, i o samej Kubie widzianej jej oczami. Proszę czytać tekst uważnie, wiele rzeczy trzeba sobie dopowiedzieć, domyśleć się…

Janusz Niemczyk

Misje i ewangelizacja na zablokowanej wyspie czyli Salezjanka na Kubie

        „Gdy zbliżamy się do innych z zamiarem szukania w nich dobra, przygotujmy się duchowo do przyjęcia najpiękniejszych darów Pana. Za każdym razem, gdy spotykamy się z drugim człowiekiem z miłością, znajdujemy się w sytuacji odkrycia czegoś nowego w odniesieniu do Boga. Za każdym razem, gdy otwieramy oczy, by rozpoznać drugiego, bardziej zostaje oświecona wiara, by rozpoznać Boga. Wynika z tego, że jeśli chcemy wzrastać w życiu duchowym, nie możemy przestać być misjonarzami.” EG 272

        Niejeden raz spotkałam się z pytaniem: Kobieto, co ty tu robisz? Bez własnej rodziny, ładna inteligentna i w kolejce po chleb na kartki? Stąd wszyscy uciekają, to smutny i odizolowany świat, wyspa zablokowana przes system komunistyczny na wszelką pomoc, dobro, wymianę kultur czy rozwój. Co ty tu robisz? O nas Bóg zapomniał.

        Nie zapomniał! Właśnie jestem tu by wam przypomnieć, że On jest i szuka metod, by odblokować łaską to co po ludzku jest jedynie ruiną, bo zamknięte mentalnie na miłość, czułość, wolność i prawdę.

        Misja w sercu ludu nie jest częścią mojego życia ani ozdobą, którą mogę zdjąć; nie jest dodatkiem ani jeszcze jedną chwilą w życiu. Jest czymś, czego nie mogę z siebie wykorzenić… Ja jestem misją na tym świecie, i dlatego jestem w tym świecie. Trzeba uznać, że jesteśmy naznaczeni ogniem przez tę misję oświecania, błogosławienia, ożywiania, podnoszenia, uzdrawiania, wyzwalania. W tym objawia się lekarz dusz, nauczyciel dusz, polityk dla dusz, ten, który zdecydował w głębi serca być z innymi oraz dla innych.” EG 273

        Tak, właśnie z powołania i Bożego posłania, które jest dla mnie ogromnym darem jestem dziś misjonarką i jestem na Kubie… perle Karaibów, pięknej, słonecznej wyspie z cudownymi plażami i krystaliczną, ciepłą wodą atlantyku, która przyciąga tysiące turystów. Wyspie marzeń dla wielu… także dla misyjnych zdobywców dusz, którzy pragną pokochać to co mniej egzotyczne, ale godne miłości, poznania Boga i troski o zbawienie wieczne. Godne, bo umiłowane od wieków przez serce samego Boga, który stwarzając Kubę piękną, pokochał też naród, który choć umęczony tokiem własnej historii jest panem tej ziemi.

        Na Kubę przyleciałam 13 sierpnia 2015 roku, zupełnie nieświadoma że to dzień urodzin Fidela… Po dwugodzinnym oczekiwaniu na walizkę i zatwierdzeniu specjalnej wizy religijnej, usłyszałam pierwsze: Witamy na Kubie!

        „Moje życie jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie”. Ga 2,21 – odnowiłam modlitewnie moje motto ślubne sprzed wielu lat i z wielką ufnością wyruszyłam na poszukiwanie śladów Zmarwychwstałego, który uprzedza każdy mój krok. Żyję tu i pracuję apostolsko już 3 lata i doświadczyłam już, że dla misjonarza, który dzieli trud Kubańczyków i dla nich słowem i czynem głosi Chrystusa, Kuba to wielki nieład, trud i nędza ludzka na każdym poziomie. Zakłamane statystyki powiedzą, że to kraj katolicki, gdzie wolność religijna jest zapisana w konstytucji. Niestety żadna ze statystyk nie wykaże, że od 60 lat wmawia się tu ludziom, że jedynym bogiem jest Socjalizm ogłoszony tu w 1959 przez Fidela Castro i jego przyjaciół i że bogom, których tworem jest ten domniemamy „Raj na ziemi” udaje się niszczyć mentalnie i psychicznie już trzecie pokolenie tego pięknego zakątka świata .

        Co robi misjonarz na Kubie? Proste pytanie, na które nie znajduję łatwej odpowiedzi.  Wdzięczna za miłość i wiarę otrzymaną w Polsce świadomie proszę w modlitwie by darów tych nie zatracić, ale pogłębić je i dzielić z innymi. Modlę się, by spotkania, które są centrum każdego dnia były dobre, piekne, pełne ludzkiej i Bożej miłości i prowadziły do miłości i wiary jeszcze pełniejszej.

        O Kubie mówi się i pisze bardzo trudno.  Tu wszystko jest podwójne, zaszyfrowane, kontrolowane, niejasne, nielogiczne… komunistyczne. 

        „Proszę was bracia, przez miłosierdzie Boże abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej”. Rz 12,1

        Budzę się rano, medytuję słowa Apostoła Narodów i w drodze do kościoła parafialnego mijam domy, na których widnieją napisy: Socjalizm albo śmieć., Niech żyje Wolna Kuba., Niech żyje Fidel i Raul., Wszystko dla Rewolucji, Ojczyzna albo śmierć., CDR (Komitet Obrony Rewolucji) – jedyna organizacja, która narodziła się by być wieczną. Spotykam ludzi, piękny naród odarty z godności i możliwości samodzielnego myślenia i decydowania. Naród, który uwierzył w te hasła i powtarza je przy każdej okazji, bo przesłanie Jezusowe o służbie Bogu i mamonie nie jest jeszcze w stanie przedrzeć się przez ciemności, które panują w sercach i umysłach także młodych ludzi.

        Podwójna moneta – peso niewymienne, narodowe – CUP i peso wymienne CUC – dla turystów  (1CUC = 25 cup = 0,9 $USA)… sklepy, w których niewiele można znaleźć… ludzie stojący w sztucznie tworzonych kolejkach, pchający się bo przyszły jajka bez kartek, bo przywieźli mydło, bo obiecali, że będą tabletki od bólu w aptece. To wszystko wydaje się koszmarem nocnym, który chciałoby się przerwać jak najszybciej.

        Owszem jest jedna partia, jeden kanał telewizyjny, jedna gazeta…. Które zakłamane drążą od 60 lat umysły i serca zmęczonych tą sytuacją Kubańczyków. Niestety blokują też skutecznie wszelką pomoc z zewnątrz, informacje ze świata i prawdy Ewangelii, które są niebezpieczne, bo stają po stronie osoby, a nie systemu.

        Jestem szczęśliwa na Kubie i chcę tu być pomimo trudności, bo jak napisał papież Franciszek w EG 272: „Zadanie ewangelizacji wzbogaca umysł i serce, otwiera przed nami duchowe horyzonty, czyni nas wrażliwymi, by rozpoznać działanie Ducha Świętego, pozwala nam wyjść z naszych ograniczonych schematów duchowych. Jednocześnie misjonarz w pełni oddany swojej pracy doświadcza przyjemności bycia źródłem, które rozlewa się i orzeźwia innych. Misjonarzem może być tylko ten, kto czuje się dobrze, kiedy dąży do dobra bliźniego, kto pragnie szczęścia innych. To otwarcie serca jest źródłem szczęścia, ponieważ «więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu» (Dz 20, 35)”.

        Każdy temat jest problematyczny i nie o każdym chcę napisać, może tym razem krótko choć niektóre migawki:

        WIARA: to temat kluczowy dla misjonarza… niełatwy do konfrontacji. Misjonarz na Kubie z całą pewnością doświadcza wdzięczności i radości za dar wiary otrzymany i pogłębiony w warunkach polskich. Modli się codziennie by wiary nie stracić i stać się dla innych przynajmniej punktem odniesienia do pytania o wiarę i istnienie prawdziwego Boga.

        Misjonarz na Kubie… ewangeli zator wśród ludu, niestety nie znajduje na początku swojej pracy żadnych wzorców kubańskich (nie istnieją ani święci ani męczennicy kubańscy, zaledwie jeden błogosławiony brat zakonny), kapłanów, sióstr, świeckich, którzy mogliby mu pomóc w odnalezieniu metod ewangelizacyjnych, które poskutkują w tej rzeczywistości. Wiele inicjatyw rozpoczyna się na własną rękę  i ze świadomością, że  tu przede wszystkim trzeba BYĆ i być człowiekiem modlitwy i ogromnej cierpliwości. Ufając bardziej w Bożą łaskę niż we własne energie i pomysły.

        Nawet, jeśli Kubańczyków określimy mianem wierzących, oni wiarę praktykują na sposób indywidualny, spontaniczny, synkretyczny i według osobistego gustu. Materializm sprowokował ogromną pustkę wewnętrzną, która dziś powoli przeradza się w poszukiwania tego co duchowe, ale idea Boga według Jezusa Chrystusa jest tu jeszcze odległa.

        Kroki, które podejmuje się w wielu miejscach to: pierwsze wizyty i zaproszenie ludzi do słuchania Ewangelii, nauka modlitwy i prośba o udostępnienie ich domów prywatnych na czas spotkań. Następnie w małej grupie szuka się liderów, którzy mogliby być odpowiedzialni za przygotowanie spotkań i rozprowadzenie materiałów. Kolejnym etapem jest zawsze propozycja spotkań katechumenalnych dla dorosłych i młodzieży (w wielu miejscach istnieje najpierw katecheza dzieci, ale nie zawsze daje ona rezultaty w otwarciu serc dorosłych, którzy są konieczni dla zbudowania wspólnoty). Gdy istnieje już grupa chrześcijan, ochrzczonych, którzy mogą przyjmować Komunię św, proponuje się im uczestnictwo w Eucharystii, w nabożeństwach sprawowanych na miejscu. Szuka się rodzin, które mogłyby uregulować swoje związki sakramentalnym małżeństwem, skorzystać z kursu przygotowującego nowych katechistów i w miarę możliwości proponuje się zobowiązanie charytatywne w postaci służby na rzecz ubogich – odwiedziny chorych, wieźniów, rozprowadzanie darów Caritas – jedzenia i ubrań – jakaś forma służby bliźnim, która jest wyraźnym znakiem życia chrześcijańskiego.

        Rz 10, 14 – „Jakże będą wzywać Tego, w którego nie wierzą? Jak mogą uwierzyć, jeśli nie słyszeli o Nim? I jak mogli słyszeć, jeśli nikt im nie głosił?”

        Przechodząc ulicami Hawany spotykam ludzi ubranych na biało: od chustki na głowie i białego parasola w ręku po podkolanówki i buty również białe… kobiety, meżczyźni w sile wieku, czasami i dzieci… kim są? To santerzy. Jedna z grup religijnych obecnych na Kubie, wyraz religijności popularnej i przykład typowego dla tego kraju synkretyzmu religijnego. Mieszanka wyznań afrokubańskich z katolicyzmem narzuconym siłą w czasach Kolumba. Wynik niepoprawnej ewangelizacji niewolników afrykańskich, których sprowadzono na Kubę, ochrzczono masowo bez instrukcji do życia chrześcijańskiego i zmuszono niejako wierzyć i modlić się do bóstw z przeszłości pod przykrywką zewnętrzną znaków, symboli i figur świętych Kościoła Katolickiego. Nie jest to jedyna grupa, istnieją inne: palerzy, abakuasi czy spirytyści. Każda ze swoją specyfiką i punktami wspólnymi z katolicyzmem:

        – proszą o chrzest w naszych kościołach; 

        – proszą o Mszę za zmarłych (siadają w pierwszych ławkach w kościele ze zdjęciem bliskiego zmarłego, niestety nie wiedzą czym jest Msza św. i co się robi w czasie modlitw);

        – proszą o wodę święconą, którą później używają do swoich rytuałów; 

        – przychodzą do Kościoła w czasie uroczystości, bo przyciąga ich tłum, muzyka, światło, często także jedzenie;

        – dołączają się do procesji, szczególnie Maryjnych (choć w Dziewicy Miłości z Kobre, czczą swoje bóstwo nazywane Ochun… i ofiarowują jej żółte słoneczniki, składając różnorakie obietnice, by uzyskać dla siebie i najbliższych oczekiwaną pomoc).

        Osobiście na wschodzie wyspy nie spotykam wielu santerów, ignorancja religijna jest tu bardzo wielka. Ludziom wmawiano, że Bóg nie isnieje, a przynależność do Kościoła Katolickiego to najgorsze przestępstwo. Więc strach przed utratą książeczki na jedzenie i pracy był zawsze większy niż potrzeby poszukiwania Boga Prawdy i Wolności. Tak, tu rzeczywiście rewolucja wygrała, wyjałowiła umysły i duchowe pragnienia narodu. Odebrała ludziom prawo do życia duchowego i wiecznego. Wmówiono im, że żyją w Raju na ziemi, którego cały świat im zazdrości i którego jedynym słusznym hasłem jest: SOCJALIZM ALBO ŚMIERĆ!

        Wizerunek nieżyjącego już dziś przywódcy rewolucyjnego Fidela Castro podtrzymywany jest na siłę w umysłach i sercach Kubańczyków poprzez hasła prawie biblijne (Ja jestem Fidel… Fidel zawsze wśród nas… Jesteśmy połączeni przez historię). Obowiązkowe bycie pionierem- zuchem, już od najmłodszych lat, czy także przynależność do Młodzieżowej organizacji komunistycznej, to jedyna szansa na ukończenie szkoły, na otrzymanie w przydziale kariery zawodowej, której oczekujesz, na bezpieczne planowanie przyszłości.

        RODZINA:  dziś rodzina kubańska prawie nie istnieje lub jest niszczona z premedytacją przez styl życia narzucony systemowo. Wolne związki, matki samotne z dziećmi, dzieci porzucone i zostawione dziadkom, wujkom, komukolwiek. Ojcowie, którzy nie akceptują dzieci, matki, które po 3-4 aborcjach zostają w końcu z 2-3 dzieci i jakimś ojczymem. Nie istnieje żaden system alimentacyjny, pomocy socjalnej… ale i nie ma sierocińców, rodzin zastępczych, bo przecież nie potrzeba, wszystko jest idealnie i cały świat nam zazdrości.  

        Co druga rodzina ma kogoś w więzieniu (za kradzieże, rozboje, niepoprawność polityczną), i co druga ma krewnych zagranicą, którzy w sposób systematyczny przesyłają pieniądze na utrzymanie tych, którym jeszcze nie udało się wyjechać. Rodzice większość czasu spędzają na trosce o to, by znaleźć coś do jedzenia. Książeczka rodzinna – coś w rodzaju  dawnych polskich kartek, gwarantuje miesięcznie na każdą osobę: 2,5 kg ryżu, 1 kg cukru ciemnego i 40 dkg białego, 40 dkg czarnej fasoli lub zamiennie grochu niełuskanego, 1 szklankę oleju, 5 jajek, 12 dkg kawy, 40 dkg kurczaka i 20 dkg mielonego mięsa… co 2 miesiące 1 kg soli, paczkę zapałek, paczkę makaronu… dzieciom do 6 roku życia litr mleka i dla każdego członka rodziny 1 mała bułka dziennie. Reszta na własną rękę, w zależności od finansów, potrzeb i zapobiegliwości dorosłych. Wołowina jest zakazana, mleko tylko w proszku i to bardzo drogie, ser dostępny tylko w porze deszczowej. Owoce i warzywa mocno ograniczane w sprzedaży i wszystko ukazuje się tylko w ograniczonym czasie. Np. jeden miesiąc jest marchewka, potem znika, drugi jest tylko kapusta, jak ta znika na chwilę pojawiają się banany i juka, a po nich dynia. Nigdy nie ma wszystkiego razem i w ilościach dostatecznych, stąd kolejki i frustracja, że nie wystarczy dla wszystkich. Głód jest panem, który dyktuje prawo silniejszego i jedynie nasila agresję. Np. my na wschodzie wyspy w tym roku widzieliśmy ziemniaki tylko dwa razy przed Bożym Narodzeniem… Wszystko zatrzymuje się w Hawanie i kurortach turystycznych… nam zostaje ryż importowany z Wietnamu i „kurczak zamiast ryby”, bo ryb i owoców morza w sklepach też nie kupimy czasem udaje się coś „załatwić” od znajomych rybaków, ale w tajemnicy by do więzienia nie trafili razem z kupującymi towar.

        MŁODZI: smutni, bez nadziei na przyszłość, nie mogą się ani ubrać tak jakby chcieli, ani wybrać szkoły takiej, która by ich interesowała. W miastach wielu topi swoje trudy w zbyt głośnej muzyce, która zagłusza sumienia i myślenie. Przeważnie jest to regeton, w tle z rozebranymi panienkami, promującymi kulturę: „użyj i wyrzuć”.  

        Wielu doświadczyło emigracji, która zniszczyła ich rodziny pozbawiając ich matki lub ojca, którzy żyją po drugiej stronie oceanu. Marzeniem wielu jest wyjechać i to gdziekolwiek. Choć od najmłodszych lat słyszą, że kto opuszcza Kubę to zdrajca ojczyzny i przez 8 lat nie uzyska zgody na powrót. Dzięki bliskim zza granicy dziś już wielu ma komórkę, dostęp do internetu – oczywiście wszystko jest mocno kontrolowane (w ciągu dwóch lat, jak tu jestem spadła cena z 2 CUC do 1 CUC za godzinę, w każdym większym miasteczku są 1-2 place z Wi-fi i w tym roku rozpoczęto ograniczone pozwolenia na internet domowy do 30 godzin na miesiąc). 

        Młodzi są spragnieni zmian, ale sami w sobie nie znajdują siły na chcenie zmienienia czegokolwiek. Szkoła zajmuje im większość czasu od godziny 8-12 i od 14-18, potem zadania domowe, obowiązkowe powtórki nocami, zajęte soboty i niektóre niedziele. 

        Obowiązkowa przynależność do Grup Młodzieży Komunistycznej, obecność na zebraniach partyjnych… i ciągły strach, że przynależność do Kościoła Katolickiego poskutkuje nieotrzymaniem wejścia na upragnione studia. Sami często mówią: boimy się, w domach rodzice niewierzący nie są żadnym wsparciem dla nas, wybieramy to co łatwe i wygodne bo tak nas wychowują, wolimy nie proponować nic, bo nie chcemy decydować i odpowiadać za konsekwencje, wolimy, że misjonarze obcokrajowcy nam przygotują wszystko, bo my nie mamy nawet pieniędzy na kanapkę, loda, nie mówiąc już o transporcie.

        KOŚCIÓŁ: kubańskie struktury Kościoła są bardzo słabe, mizerne rzec można. Niewielka liczba kleru i zakonników rodzimych nie ułatwia ewangelizacji. Wydaje się, że wizyty trzech ostatnich Papieży utorowały pewną drogę i w ostatnich latach nie ma wielkich limitów na przyjazd nowych misjonarzy. 

Wciąż pojawiają się nowe zgromadzenia i kapłani diecezjalni gotowi do służby misyjnej, ale wielu pozostaje na kontrakcie 3-6 lat i wyjeżdża. Nowi muszą zaczynać pracę od początku. Istnieje program duszpasterski, ale jego realizacja jest bardzo powolna i trudna, poza Hawaną i większymi miastami, życie wspólnot chrześcijańskich trzeba dopiero organizować, jak za czasów św. Pawła. 

        Szuka się domów misyjnych i osób świeckich, które zechcą współpracować, otwierając centra katechetyczne dla dzieci, młodych i katechumenat dorosłych. O kaplicach czy kościołach nie ma w wielu miejscach jeszcze co marzyć, choć państwo już oddaje niektóre budynki bardzo zniszczone, które zagrabiono w dobie rewolucji. Biskupi są bardzo ostrożni, w diecezjach brakuje sal, domów rekolekcyjnych, miejsca na zorganizowanie spotkań dla dużych grup… pozostają łąki, pola, gospodarstwa, które trzeba wynajmować na konkretne okazje. To pociąga kolejny kłopot braku toalet, wody bieżącej, jedzenia, które zdobywa się z ogromnym trudem. Ewangelizację utrudnia też brak materiałów, książek, broszur, obrazków. 

        Ja sama przy każdej okazji proszę o dewocjonalia z Polski, bo z ich pomocą łatwiej prowadzić katechezę.

        SŁUŻBA ZDROWIA: Niestety trzeba zacząć od tego, że Kubańczycy to naród głodny i niedożywiony, cierpiący na wiele chorób: astma, cukrzyca i jej konsekwencje, kamienie w nerkach, alkoholizm i wiele chorób psychicznych. 

        Naród, który topi problemy w rumie i przy świętach zadowala się pieczonym prosiakiem i kilkoma litrami piwa z cysterny, którą gwarantuje rząd. 

        Szpitale są w opłakanym stanie, często bez wody i podstawowych leków, z karaluchami, które spacerują pod łóżkami w salach, gdzie miesza się kobiety z mężczyznami i prosi, by każdy pacjent miał przy sobie opiekuna z rodziny, który przyniesie obiad, pomoże we wstawaniu i zawoła pielęgniarkę gdy skończy się kroplówka. 

        Apteki zbyt często są puste. Ludzie pukają do naszych drzwi prosząc o leki przeciwbólowe i przeciwgrypowe. Sami lekarze odsyłają wielu pacjentów do naszego warsztatu Medycyny naturalnej, gdzie produkuje się syropy z ziół i czyści uszy metodą naturalną. 

        Lekarze choć cieszą się famą światową, studiują tu wciąż z ołówkiem w ręku i z książek 30-40 letnich. Wielu młodych prosi o studia medyczne nie ze względu na powołanie czy znajomości (mówi się, że studia są darmowe – ale po ich zakończeniu trzeba odpracować 2-3 lata społecznie w wyznaczonym szpitalu lub na jakiejś odległej wiosce w konsultorium, inaczej odbiera dyplom) lecz bo to jedyna droga, by uniknąć służby wojskowej i zapisać się na listę na wyjazd „misyjny” (niestety komuniści często używają zwrotów religijnych). Czyli zwyczajnie na podpisanie kontraktu pracy w Wenezueli czy Angoli, gdzie po 2-3 latach otrzymana pensja pozwala im na kupno wymarzonej pralki, lodówki i telewizora. Wielu korzysta wówczas z okazji i emigruje. Są i tacy, którzy wyjazd przypłacają zdrowiem psychicznym lub śmiercią.

        EDUKACJA: zachwalana i darmowa. Bazowana na haśle systemowym; odebrać dzieci rodzicom i w internatach wprowadzić jedyne prawo: seks wolny i aborcja za darmo!

To nie przesada. Każde dziecko otrzymuje mundurek, zeszyt tylko w linie i ołówek. Wmawia się wszystkim, że długopis i pióro to zło niekonieczne, to jedynie prezent dla bogaczy.  Przeciętne dziecko spędza w szkole czas od 8.00 do 12.00 i po przerwie obiadowej od 14.00 do 17.30. Często muszą zostać na przymusowe korepetycje, czasem w soboty uczestniczą w jakimś wymyślonym święcie, któregoś z bohaterów narodowych i w niedziele raz w miesiącu, ćwiczą się w obronie na wypadek, gdyby ktoś chciał zaatakować wyspę. Licealiści obowiązkowo mają zajętą co drugą sobotę, studenci medycyny co 5 dni mają obowiązkową praktykę 24 godz. w szpitalu. Większość dzieci nie posiada własnych kredek czy dodatkowego zeszytu, kolorowanki, papieru gdzie mogłoby rysować. Szkoły w każdej wiosce gromadzą dzieci ze wszystkich 6 poziomów i nawet najświętszy nauczyciel nie jest w stanie zapanować nad dyscypliną.

        Wszyscy zdają w rezultacie te same materie na egzaminach: hiszpański, matematykę i historię rewolucji kubańskiej. Na podstawie rezultatów państwowe komisje przydzielają szkoły, kariery, studia… co ci przypadnie to studiujesz, albo kończysz edukację nawet na poziomie 6 klasy. Ponoć istnieje obowiązek szkolny do 9 klasy, ale w rzeczywistości nikt nie zajmuje się dziećmi, które ze strachu przed dużym miastem nie zjawiły się w klasie 7-ej, w internacie i właściwie skazane są na analfabetyzm i pomoc jedynie przy uprawach rolnych. 

        Młodzież, która ma rodziny na emigracji, posiada już dziś komórki, laptopy czy tablety, korzysta z internetu kilka godzin tygodniowo, więc otwiera sobie furtki na świat ryzukując i marząc o ucieczce i życiu w lepszym świecie. 

        Sami nauczyciele to zawód najgorszy jaki może przypaść komuś do studiowania, na niskich pensjach i doceniani tylko przez uczestnictwo w zebraniach partyjnych i realizowaniu haseł socjalistycznych w czasie nauczania – nieważne czy matematyki czy wf-u. Wszyscy tu pamiętają okres specjalny w latach 90-tych, gdzie w ciągu 3-4 miesięcy każdy kto chciał – mechanik czy hydraulik mógł przejść kurs pedagogiczny i zostać nauczycielem więc do dziś poziom edukacji bazuje na owych herosach wychowania.

        Reasumując sytuacje i możliwości: Salezjanka na Kubie: wierzy, kocha, modli się i ufna w pomoc Wspomożycielki z nadzieją ewangelizuje wychowując i wychowuje; ewangelizując w oratoriach, grupach formacyjnych dla dzieci, młodzieży i studentów; odwiedzając najbardziej odległe wioski i spotykając ludzi w mieście. Z odwagą rozpoczyna każdy nowy dzień i zamyka go w Bożym miłosierdziu, świadoma, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.

        Przykłady z życia: 

        1. Angelica, 15 lat, ładna dziewczyna, mądra i aktywna w kościele, uczestniczyła w wielu spotkaniach dla nastolatków i warsztatach modlitewnych i dla animatorów, w soboty wolne od szkoły jeździła ze mną na jedną z wiosek… po 6 latach rozłąki z ojcem,  który jako lekarz nielegalnie zatrzymał się w Hiszpanii wreszcie doczekała się z mamą dokumentów koniecznych do połączenia rodziny i wyjechała. Dołączyła do ogromnej rzeszy emigrantów kubańskich, którzy wolą „przejść do lepszego życia” i własny kraj oglądać jedynie na pięknych, ofertowych widokówkach biur podróży. Mnie pozostawiła pustkę i zmartwienie, czy uda się znaleźć kolejną osobę, która znajdzie czas na formację i wolontariat.

        2. Krystian, 18 lat, ojca nigdy nie znał, mama – „kobieta radosnego życia”, chora na serce i niepracująca, z młodszym bratem,  przychodzi któregoś dnia błagając o 100 peso kubańskiego (4 dolary), bo nie było leków cały miesiąc w aptece, a teraz jak przyszły mama nie ma pieniędzy. Oczywiście ani prostytucja ani eutanazja w tym kraju nie istnieją… więc pozostaje pytanie czy medycyna też jest na światowym poziomie skoro tak o niej głośno?

        3. Kevin, 7 lat, co drugi wieczór wbiega szczęśliwy do kościoła, by przytulić się do mnie i pokazać swoje zniszczone klapki, w których trudno już biegać… matka zmarła przy jego porodzie, został z ojcem, nieco opóźnionym w rozwoju, który jest stróżem nocnym w przylegającej do kościoła restauracji… dzieciak spędza te nocki śpiąc na krześle, lub pod stołem.  

        Zawsze mi mówi: Masz dla mnie cukierka? Bo dziś stróżuję! Gdy wyciągam cukierka, przytula się mocniej, pozdrawia i biegnie szczęśliwy, podzielić się z ojcem…         

        Dziś w prezencie otrzymał tenisówki i małą gumową piłkę. Podziękował szczerym uśmiechem i wybiegł. W takich sytuacjach bardziej uczę się być matką, choć sieroty na Kubie też przecież nie istnieją…

        4. Barbara, 22 lata, wieczorowym kursem w zeszłym roku ukończyła 12 klasę, ojca nie zna, mieszka z matką, której pensja nie przekracza 250 peso kubańskiego – 10 dol.  W rozmowie na jednym ze spotkań wyznaje: … ach Siostro… pilnuję dzieci u jednej sąsiadki od 8.00-12.00, płacą mi 150 peso kub. na miesiąc (6 dolarów), nie wiem co chcę robić w życiu. Chłopaka nie mam, bo lepsi już zajęci, a reszta to homoseksualiści… Mam za dużo kompleksów, nie mogę studiować medycyny, jestem ciemna (problem rasizmu też jest ukryty), jedyne o czym marzę to uciec z tej wyspy. 

        Przynależność do Kościoła Katolickiego to wielki problem, koledzy protestanci śmieją się z nas, my w grupie na wpół martwi sami nie chcemy wyjść z żadną inicjatywą, nauczono nas, kłamać, kraść, kombinować i szukać tego co łatwe w życiu. 

        Odpowiedzialność, samodzielność, uczciwość to nie dla Kubańczyka, my wolimy moralność podwójną i zadowalamy się tym, że nic nie mamy.

        5. Adam 14 lat, na odległej wiosce Remate, w domu rodzice biedni ignoranci i analfabeci, którzy żyją z pracy na roli między juką, fasolą i bakłażanami. Nie chodzi do szkoły, inteligentny chłopak, dobry, obecny na każdej niedzielnej katechezie, z cechami lidera. 

        Wysłany do beki – internatu w mieście doświadczył czegoś, o czym mówić nie chce, po dwóch tygodniach wrócił do domu z decyzją że nigdy do szkoły nie wróci, że woli odebrać sobie życie. Rodzice bezradni, moje 2 interwencje w biurze odpowiedzialnym za edukację zakończyły się fiaskiem: ach proszę pani, tam trudno dojechać, nie wiemy gdzie to jest, nie mamy samochodu, obowiązek szkolny istnieje, ale… 

        Już drugi rok dziecko bez szkoły i ma koleżankę, która poszła w jego ślady… Katechetka, z którą współpracuję, uśmiecha się i mówi ze spokojem: Siostro, takich dzieci jest sporo na wioskach. 

        Więc mity o super edukacji kubańskiej też są jedynie mitami. Młodzież powiedziała mi, że otrzymują na początku semestru zeszyt w linie do każdego przedmiotu, książki i 2 ołówki na miesiąc… o resztę trzeba walczyć samemu. Załatwiać, kombinować i przetrwać.

        6. Elena i Rodolfo, starsze małżeństwo, na odległej wiosce, do której docieram po godzinnym marszu od miejsca gdzie zostawiłam samochód, bo dalej dojechać się nie dało. Siedzą zmartwieni przed domem, on – niewidomy od 14 lat, ona, chora na raka, bez leków i możliwości dojazdu do miasta na konsultacje.

        Smutni bo syn, który był ich jedyną podporą odebrał sobie życie przed tygodniem, zostawiając żonę, troje dzieci i jakąś kobietę w ciąży. W rozmowie wyznają, że córka też kilka lat temu podpaliła się z beznadziei… że nie mają żadnych pieniędzy i nie wiedzą jak żyć dalej.

        Rozmawiamy, zostawiam im trochę jedzenia, potrzebne prześcieradła, środki higieny i modlę się wspólnie z katechetką, która mi towarzyszy i grupą dzieci, które zaciekawione kim jest siostra zakonna zbliżyły się, by porozmawiać…  

        Jedno spotkanie to niewiele i żadna pomoc, przy rozstaniu zawsze pozostaje ból serca. W tym kraju nikt nie szuka rozwiązań i wyjścia z sytuacji, a moją misją jest być tu człowiekiem i być dla innych.

        7. Kolejna wioska, EL SITIO, nie ma tam wspólnoty chrześcijan, grupa 20 dzieci i 15 nastolatków przybiega w niedzielę na boso na katechezę. Starsi – 14-15-letni, ochrzczeni 3 lata temu, pod drzewem na podwórku domu misyjnego, czasem z nostalgią pytają, czemu nie przyjeżdża tu żaden ksiądz, czemu nie mogą przygotować się do I-szej Komunii św. i mieć własnej wspólnoty. 

        Odpowiedzi nie ma… brak kapłanów, odległe miejsca, brak transportu, brak liderów wśród dorosłych, nędza duchowa. 

        Tym razem po trzech konkursowych katechezach o Mojżeszu obiecałam wszystkim nagrodę i wręczyłam każdemu cukierki i parę dobrych butów, tenisówek, które tu kosztują 12-18 dolarów (cała pensja tych ludzi). 

        Dzieci szczęśliwe, kilka mam ze łzami w oczach dziękuje mi i wszystkim, którzy w Polsce zebrali ofiary na ten cel. „Siostro, – mówią – pierwszy raz w życiu ktoś nam ofiaruje tak wiele, wybawiła nas siostra z wielkiego kłopotu, bo buty kryte są konieczne do szkoły, a nas nie stać na taki wydatek. Przy domu dzieci zawsze biegają na boso, to dla nas naprawdę wielki dar.” 

        Zachowuję spotkanie w sercu jak Maryja, błogosławię dzieci i wyruszam na kolejną wioskę…

Siostra Anna Łukasińska FMA