Od redakcji: Szanowni Państwo przedstawiamy Państwu nieautoryzowane tłumaczenie z języka angielskiego tekstu prof. Ryszarda Legutki zamieszczonego w sierpniowym numerze periodyku First Things,  dotyczącego fatalnego skundlenia amerykańskiego (i nie tylko) życia akademickiego opanowanego przez ideologów politycznej poprawności. Źle to wróży przyszłości “Zachodu”.


Zaproszenie od Middlebury College do wygłoszenia wykładu na temat mojej książki The Demon in Democracy otrzymałem w ubiegłym roku. Ucieszyłem się ponieważ wydawało się to wskazywać, że książka wywołała oddźwięk w amerykańskich kręgach uniwersyteckich. Middlebury był 6. lub 7. uniwersytetem w Ameryce, który wystosował takie zaproszenie od czasu ukazania się mojej książki w 2016 roku.

The Demon in Democracy stawia raczej mocną tezę, że w wielu ważnych aspektach liberalna demokracja coraz bardziej przypomina komunizm. Argument jest skomplikowany, ale można go mniej więcej przedstawić następująco: zarówno komunizm jaki liberalna demokracja zmierzają do upolitycznienia całości społeczeństwa; interpretacji każdego aspektu życia społecznego, kultury, sztuki, badań naukowych, religii, rodziny, (a w liberalnej demokracji nawet seksu i ubikacji) w świetle walki o władzę, i uznają, że ta walka powinna być rozstrzygnięta w zgodzie z daną ideologią polityczną. W systemie komunistycznym wszystko musiało być komunistyczne; w liberalnej demokracji wszystko musi być liberalne i demokratyczne.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Middlebury College wydawał się być dobrym miejscem do dyskutowania takiej tezy. 2 lata wcześniej Charles Murray, który został zaproszony tam na wykład na temat swojej książki Coming Apart był zakrzyczany przez studenckich aktywistów, a towarzyszącą mu profesor Allison Stanger fizycznie zaatakowano i zraniono. Niektórzy ze sprawców zostali upomnieni, innych łagodnie ukarano, nikogo nie wydalono z uczelni

Incydent ten, niestety nie odosobniony na amerykańskich kampusach, przypomina podobne praktyki stosowane we wczesnych latach komunizmu przez studentów komunistów, oni również zakrzykiwali “burżuazyjnych” profesorów oskarżając ich o rozpowszechnianie “reakcyjnych” poglądów i bycie wrogami postępu. Ten szczególny paralelizm mógł być – sądziłem – dobrym punktem wyjścia do debaty na temat tez zawartych w mojej książce.

Niestety nie doszło do tego. Kilka dni przed moim przyjazdem grupa studentów oraz profesorów zaczęła zbierać podpisy pod petycją w celu zorganizowania protestu. W petycji zostałem nazwany wszelkimi możliwymi wyzwiskami: homofob (na facebooku pier..y homofob), rasista, mizoginista, seksista, bigot. Jeden z profesorów Middlebury powiedział mi, że protestujący prawdopodobnie nie zakłócą mojego wykładu, ale wyrażą swoje niezadowolenie przed budynkiem organizując “taniec protestacyjny” (nie miałem pojęcia, co to takiego) nazywając mnie “tak, jak według nich zasługuję być nazwany” oraz ubierając obraźliwe koszulki, “aby wstrząsnąć moim sumieniem”. Niezbyt przejąłem się tą informacją,ponieważ – jak mi powiedziano – spowoduje to zwielokrotnienie liczby studentów na wykładzie, pozwalając mi dotrzeć do większej liczby ludzi z argumentami.

Kiedy jednak przybyłem do Middlebury zostałem poinformowany, że wykład został odwołany przez prezydenta college’u Laurie L. Patton, która nie pokwapiła się poinformować mnie o swojej decyzji, wyjaśnić lub przeprosić. Można wszak sądzić, że profesor uniwersytetu, parlamentarzysta parlamentu europejskiego który przyjeżdża z dalekiej Polski zasługuje na jakąś grzeczność; coś w rodzaju wyjaśnienia można było odnaleźć w liście który później został wysłany do studentów a podpisany przez Provosta Jeffa Casona i wiceprezydenta Baishakhi Taylor. List stwierdzał, że wykład został odwołany ponieważ college nie był w stanie efektywnie zareagować na potencjalne zagrożenie bezpieczeństwa czy to podczas samego wykładu czy podczas demonstracji przeciwko wykładowi.

Odwołanie mojego wykładu zostało ogłoszone zaledwie na kilka godzin przed terminem. Jakiś czas później do hotelu przyszło do mnie dwóch studentów którzy powiedzieli, że są niezadowoleni z decyzji prezydenta i wraz z innymi kolegami zamierzają ją obejść; poprosili mnie abym wygłosił wykład w “podziemnym” formacie. Natychmiast się zgodziłem i zostałem przewieziony na kampus wielkim amerykańskim samochodem. Studenci powiedzieli mi, że profesor nauk politycznych zaprosił mnie na swoje seminarium; weszliśmy tylnymi drzwiami i dołączyłem do seminarzystów

Kiedy zacząłem mówić, na sali było około 20 studentów, ale wkrótce zaczęli przychodzić inni; gdy kończyłem było ponad 40. Po wykładzie nastąpiły pytania, z których wszystkie były sensowne i do rzeczy. Odpowiadałem szczerze i tak jasno, jak tylko potrafiłem.Spotkanie przypominało standardową uniwersytecką debatę, jakich niezliczona liczba odbywa się na całym świecie. Za wyjątkiem tego że pod koniec doszły do nas informacje, że radykałowie odkryli nasze potajemne spotkanie i nie jest jasne co zamierzają zrobić. Szczęśliwie nic się nie wydarzyło. Wieczorem około 40 studentów i 2 lub 3 profesorów spotkało się na kolacji, podczas której w przyjaznej atmosferze kontynuowaliśmy naszą konwersację…. To – jak sądzę – jest wierna relacja z wydarzeń.

Był to pierwszy raz w całej mojej karierze akademickiej kiedy zabroniono mi wygłoszenia wykładu z uwagi na moje poglądy i pierwszy raz kiedy byłem otwarcie obrażany przez studentów przy biernej aprobacie, a przynajmniej wyrażeniu désintéressement przez władze uczelni.

Oczywiście, jest w tym rodzaj komedii, że przemycono mnie do budynku college’u tylnymi drzwiami, przypominało mi moją młodość w czasach komunistycznych, a były również przesłanki dla optymizmu, ponieważ część studentów wsparta przez niektórych profesorów przeciwstawiła się zarówno tchórzostwu administracji jak i agresji agitatorów. Szczęśliwie oszczędzono mi bezpośredniego kontaktu ze studenckim aktywem, na co narażeni byli Charles Murray i Allison Stanger czytanie wyzwisk pod własnym adresem to nie to samo, co słuchanie ich wykrzykiwanych w twarz czy znajdowanie się w sytuacji fizycznego zagrożenia i ataku.

Cały incydent był bardzo pouczający; pozwolił mi wedrzeć się do umysłów tych, którzy dziś reprezentuje siły akademickiego konformizmu. Uderzyło mnie to, co napisał Provost i wiceprezydent, mianowicie, że college nie mógł “odpowiedzieć skutecznie na ryzyko bezpieczeństwa czy to podczas wykładu czy kontrprotestu” – a to z jednej przyczyny. Fakt że gdy w szkole wyższej profesor pragnący wygłosić wykład narażony jest na niebezpieczeństwo sam w sobie jest skandalicznym pogwałceniem zasad, na których uniwersytet został zbudowany. Ostatni raz miałem do czynienia z takim ryzykiem na uniwersytecie w czasie stanu wojennego w komunistycznej Polsce…

Plus ratio quam vis – rozum znaczy więcej niż siła – ta stara rzymska maksyma jest mottem mojej Alma Mater Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie; administracja Middlebury pozwoliła aby siła odgrywała jakąś rolę na kampusie legitymizując ją tym samym jako część życia akademickiego – potwierdza to list Casona i Taylor. Prowost i wiceprezydent uważali że mają do czynienia z dwoma niejako “komplementującymi się” wydarzeniami – pierwszym, wykładem autora teoretycznego traktatu o schorzeniach współczesnego społeczeństwa i drugim, “tańcem protestacyjnym”, inwektywami wykrzykiwanymi pod adresem zaproszonego gościa, pokazem obraźliwych koszulek. Ratio zostało postawione na jednej płaszczyźnie z vis; dyskutowanie, argumentowanie zostało zrównane z wrzaskami i zakrzykiwaniem

Doładne odczytanie listu ujawnia jednak coś gorszego; władze uczelni nie tylko akceptują siłę, jako coś normalnego w życiu college’u, ale mają nawet pewną sympatię wobec tych, którzy ją stosują pisząc: przyznajemy, że studenci ciężko pracowali odpowiedzialnie i otwarcie by zaplanować wydarzenie, które nie byłoby zakłócające i pozostawało w ramach zasad naszej polityki protestu, uznajemy również, że studenci, nasz personel i wykładowcy planujący krytycznie angażować się podczas wykładu Ryszarda Legutki stracili możliwość aby to uczynić.

Protestujący zostali więc pochwaleni za “ciężką pracę” przy planowaniu protestu, który nie zakłócałby wydarzenia, co w tłumaczeniu na normalny język oznacza, że studenci zostali pochwaleni za to, że nie zachowali się jak całkowici chuligani i bandyci, co implikuje, że aby na Middlebury nie zachowywać się jak bandyta i chuligan trzeba mocno się starać. Powiedzmy, że jest to niezbyt przekonujące. Administracja musiała się obawiać, że protestujący jednak nie starali się wystarczająco i potraktowaliby mnie tak, jak Murraya – w przeciwnym razie odwołanie nie miało sensu.

Prowost i wiceprezydent żałowali również, że ponieważ wykład nie odbył się, uczniowie i profesorowie nie mogli „krytycznie angażować się” w to, co miałem do powiedzenia. W języku angielskim oznacza to, że prowost i wiceprezydent żałowali, że homofobiczny, rasistowski, seksistowski bigot nie został postawiony publicznie pod pręgierzem. Prowost i wiceprezydent nie żałowali, że odwołano wydarzenie intelektualne, a uczniowie stracili okazję, by się czegoś nauczyć. Ta sprawa jest całkowicie pominięta w liście i muszę przyznać, że jest to dla mnie szokujące. Prowost i wiceprezydent, tak chętni do umizgiwania się do protestujących, nie przyznali, że ktoś, mógł chcieć uczestniczyć w wykładzie i nie mógł tego uczynić z powodu ideologicznych chuliganów.

Pogarda dla intelektu i lekceważenie ciekawości intelektualnej były widoczne w wypowiedziach przed i po zdarzeniu. Wychodząca na kampusie publikacja zauważa, że jednym z inicjatorów protestu był Kevin Moss, „rosyjski profesor. . . który bada dżender w Europie Wschodniej”. (Prof. Moss teaches Introduction to Gay and Lesbian Studies in the Women and Gender Studies Program) Cytowany Moss miał powiedzieć: “Dzięki moim kolegom w Polsce uświadomiłem sobie, co jeszcze powiedział [Legutko] i jakie są jego poglądy, i okazało się, że ów „demon” w demokracji, który ma na myśli to tolerancja”.

Teraz jasne jest, że „rosyjski profesor zajmujący się problematyką dżender w Europie Wschodniej” nigdy nie przeczytał mojej książki. Nie powstrzymało go to od potępienia jej i zmobilizowania studentów przeciwko niej. Stwierdzenie, że „demon” w tytule odnosi się do tolerancji, jest tak samo prawdziwe, jak stwierdzenie, że odnosi się do grawitacji lub wysokiego ciśnienia krwi. Pierwsze dwie strony wprowadzenia są wystarczające, aby dać ogólne pojęcie o tym, o czym jest książka. Nawet ten niewielki wysiłek intelektualny był zbyt duży dla owego eksperta od płci w Europie Wschodniej. Co do protestujących studentów, dlaczego mieliby czytać książkę, kiedy ich profesor potępił jej autora?
To tyle, jeśli chodzi o „krytyczne angażowanie się” w Middlebury.

Ignorancja zabija umysł. Ale ignorancja jest tylko objawem tego, co trapi Middlebury, a nie samą chorobą. Uderzająca jest liczba – używając orwellowskiego wyrażenia – „zbrodnio-myśli”, które miałem popełnić, tych samych, które prześladują współczesne sumienie polityczne i moralne. Homofob, mizoginista, ksenofob, islamofob, seksista: to tylko niektóre z tytułów, którymi uraczyli mnie studenci i profesorowie z Middlebury. A lista jest daleko niekompletna. Współczesny dyskurs ma ich o wiele więcej: transfob, binarysta, eurocentryk, logocentrysta, biały supremacjonista i wiele innych, które dawno zapomniałem.

Wprawdzie system komunistyczny generował myślo-zbrodnie, ale demokracja liberalna wytworzyła ich znacznie więcej i tworzy kolejne każdego roku. W rezultacie czego przestrzeń, po której ludzki umysł może bezpiecznie wędrować, staje się coraz mniejsza; zawsze istnieje niebezpieczeństwo przekroczenia czerwonej linii. Coraz więcej tematów to niebezpieczny teren. Refleksja, wgląd, wyjaśnienie lub argument mogą być brane za krytykę – co jest niedozwolone. Nie można wyrazić nawet najłagodniejszych wątpliwości dotyczących – powiedzmy – feminizmu lub homoseksualizmu, bez bycia oskarżonym o poważne wykroczenia przeciwko moralności politycznej, tak poważne, że najbardziej upokarzające przeprosiny nie będą stanowić zadośćuczynienia.

Ściganie myślo-zbrodni jest również zabójcze dla intelektu, choć w inny sposób: korumpuje język, w którym komunikujemy się ze sobą o rzeczywistości. Weźmy oświadczenie wydane przez protestujących z Middlebury po incydencie:

Our intention for the protest was to create an affirming, nonviolent space for marginalized people (particularly those impacted by Ryszard Legutko’s hateful rhetoric) to celebrate themselves and each other. . . . We planned to create a non-disruptive, respectful counter-space to create a place of healing and inclusivity in the face of prejudice.

(Celem naszego protestu było stworzenie afirmującej, pozbawionej przemocy przestrzeni dla ludzi marginalizowanych (szczególnie tych, dotkniętych nienawistną retoryką Ryszarda Legutki), aby celebrować ich i siebie nawzajem. . . . Planowaliśmy stworzyć niezakłóconą, pełną szacunku kontr-przestrzeń, aby stworzyć miejsce uzdrowienia i inkluzywności w obliczu uprzedzeń.)

Nie trzeba wielkiej inteligencji, aby dostrzec bełkot, cytowanego fragmentu,  złożonego wyłącznie z klisz, które dziś zaśmiecają nasz język polityczny. Ktokolwiek używa zwrotów w rodzaju – „szanującej się kontr-przestrzeni”, „celebruje ich i siebie nawzajem”, „miejsce uzdrowienia i inkluzywności” – skazuje się na intelektualną impotencję.

Jednak w tym bełkocie jest metoda. Porównując stereotypy z realiami, które rzekomo opisują, stwierdzamy, że celem tego języka jest odwrócenie znaczenia słów. „Osoby marginalizowane” to nie ludzie zmarginalizowani, ale ludzie, którzy ustalają program uczelni, i którym może ujść na sucho cokolwiek, w tym fizyczne ataki na swoich profesorów. „Poszanowanie i niezakłócająca kontr-przestrzeń” oznacza poddawanie wykładowcy obelgom i poniżeniom. „Inkluzywność” to systemowa cenzura ludzi i idei. Nie wiem, co ma oznaczać „uzdrawianie”, ale podejrzewam, że może to odnosić się do radości, jaką chuligan odczuwa popełniając akty wandalizmu.

Czy przesadzam? Czy jestem niesprawiedliwy wobec studentów i ich mentorów, ludzi, którzy mogą być omylni, ale szczerze pragną lepszego świata? Zobaczmy, jak ma wyglądać ich lepszy świat. Oto jedno z żądań, jakie SGA (Student Government Association) w Middlebury wysunęło po incydencie:

Każda organizacja lub wydział akademicki, który zaprasza mówcę na kampus, musi wypełnić kwestionariusz opracowany przez Biuro Różnorodności Instytucjonalnej, Równości i Inkluzywności w koordynacji z Komitetem ds. Różnorodności Instytucjonalnej SGA. Pytania te powinny być tak postawione, aby ustalić, czy przekonania mówcy są zgodne ze standardami społeczności Middlebury, usuwając konieczność badania przekonań mówców przez studentów.

Dowiedziałem się z tego stwierdzenia, że ​​Middlebury ma dwa biura (przynajmniej) do monitorowania różnorodności, sprawiedliwości i inkluzywności uczelni. Wydaje się, że aktywiści studenccy uważają, że nadzorowanie zaproszonych gości to nadmierne obciążenie. Twierdzą, że instytucja powinna za nich wykonywać tę pracę.

Middlebury nie jest wyjątkiem. Podobne gremia są wszędzie, na każdym uniwersytecie, i korporacji w USA i wielu krajach europejskich, wszystkie badają słowa i działania swoich członków i wdrażają dyrektywy ideologiczne z biurokratyczną bezwzględnością.

Rosnąca siła tych urzędów nie byłaby możliwa bez zepsucia języka. Różnorodność, sprawiedliwość i integracja przestały oznaczać to, co zawsze, teraz oznaczają przeciwieństwo. Teraz oznaczają sztywność, dogmatyzm, konformizm, zastraszanie, kontrolę, arbitralność i cenzurę. Biura różnorodności, sprawiedliwości i integracji są w rzeczywistości strażnikami panującej ideologii – „standardów społeczności Middlebury” – a ich zadaniem jest cenzurowanie wszystkich „przekonań”, które nie „zgadzają się” z tymi standardami. W świecie Orwella wojna była pokojem, wolnością niewolnictwa i siłą ignorancji. W Middlebury różnorodność to monopol, równość uprzedzeniem,a inkluzywność cenzurą.

Pars pro toto ; Middlebury to tylko przykład. Zepsucie języka, wszechobecność opresyjnej ideologii i triumf siły nad rozumem nie są ograniczone do tego skądinąd uroczego miasteczka w Vermont, ale przeniknęły przestrzeń publiczną na całym Zachodzie.
Ale nie chciałbym kończyć pesymistycznie tej notatki. Doświadczywszy życia pod totalitaryzmem, wiem, że zmiana zaczyna się, gdy ludzie przestają obawiać się systemu. Fakt, że znalazła się grupa studentów w Middlebury, która nie chciała zaakceptować oportunizmu, tchórzostwa, zastraszania i dogmatyzmu uczelnianych ideologów, i miała odwagę powiedzieć „nie” i trzymać się swoich zasad, jest znakiem nadziei. Być może ich stanowisko oznacza początek końca naszej obecnej Mrocznej Ery, która zbyt długo i zbyt wielu utrzymuje w intelektualnych i moralnych okowach.

Ryszard Legutko jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.