Tak to już jest, że od pewnego czasu, Canada Day, czyli urodziny Kanady są obchodzone 1-go lipca, bez względu na to w jaki dzień tygodnia wypadają. Jeśli w środku tygodnia, tak jak w tym roku (2020) w środę, to z reguły zapraszam rodzinę na wieś w poprzedzający weekend.

Tak też zrobiłam w tym roku. Właściwie to nie jest ‘na wsi’, tylko w miejscu co ze wsi zostało. Kiedyś były tu dwa hotele, dwa sklepy, poczta, kościół, szkoła. Stacja kolejowa po drugiej (przemysłowej) stronie drogi. To było wtedy, kiedy jeszcze był wyrąb lasu, a potem czynne kopalnie różnych metali. Na głównie kamienistej ziemi niewiele urosło, więc trudno było utrzymać się z rolnictwa, pomimo olbrzymich nadań gruntu. Koniec społeczności wioskowej przyniosły samochody. Wszyscy woleli zakupy robić w odległym o 25 km miasteczku, tam chodzić do kościoła, i posyłać dzieci do szkoły. Praca w pobliżu się skończyła, pociąg przestał jeździć. Pozostało kilka chatynek, głównie zamieszkałych przez tych, którzy jeszcze mieli pracę w pobliżu, albo też z różnych względów nie mogli wyjechać.

I teraz to jest moja wieś. Turystyczna atrakcja określana jako wymarła wioska (ghost town).

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Zazwyczaj w weekend związany z urodzinami Kanady zapraszam gości. Po obfitym śniadaniu, w południe śpiewamy  ‘O! Canada ‘– nasz piękny hymn o Kanadzie, naszym domu, i patriotach, którzy Kanadę kochają. I prosimy Boga aby utrzymał nasz kraj, którego będziemy strzec, aby dalej był wspaniały i wolny. Zdarza się, że moje polskie towarzystwo z rozpędu odśpiewa nasz polski hymn. Jakże jest on inny od kanadyjskiego.

Cieszymy się w nim, że Polska jeszcze nie zginęła bo my żyjemy. Nie odnosimy się w nim do Boga, tylko do obcych mocarstw.

Te hymny mają na nas wpływ. Kształtują nas jako Kanadyjczyków, i jako Polaków.  Na wsi od kilku lat nie mam problemów z połączeniami komórkowymi. Jeszcze kilkanaście lat temu musiałam mieć osobną linię telefoniczną. Potem telefony komórkowe działały tylko z jednej wysokiej skały. Kilka lat temu postawiono nową wieżę telefoniczną  (call tower) i skończyły się problemy z łącznością. Tak się złożyło, że akurat w weekend przed Canada Day wieża wysiadła. Komórka działała ledwo, ledwo na dużej skale i tylko jak nie było chmur. Psia kość!

A tu zjeżdża się cały dom, rodziny z młodzieżą nastawioną na gry komputerowe, texting, telefony – bo nic innego nie potrafią. A tu nic! Nawet telefon nie działa. Sprawdziliśmy – fale są kilka kilometrów dalej w stronę miasteczka. Można stamtąd zadzwonić, czy wysłać sms-a, ale trudno siedzieć przy drodze i grać w gry komputerowe. Powyciągałam więc jakieś zakurzone i nadjedzone przez myszy gry planszowe, lotki, piłki, freesbee i puzzle. Zaczęli grać. Kiepsko im to szło, bo nie wprawieni. Ale się rozkręcili i zabawa była przednia. Po kolacji przy ognisku z kiełbaskami na patyku, do późna siedzieli i układali puzzle. Nawet nie narzekali na natarczywe komary.  I tak to, bez mojego specjalnego wysiłku, a jedynie za sprawą awarii najbliższej wieży telefonicznej, wizytujące mnie na zapadłej wsi współczesne dzieci, będą wspominać ten weekendowy pobyt jako jeden z najprzyjemniejszych w życiu. Odkryły, że nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu. To tylko mała rodzinna grupa z mojego bezpośredniego kręgu, ale już pytali czy mogą przyjechać ze swoimi koleżankami i kolegami.

– Owszem – odpowiedziałam – jak restrykcje COVID-19 zostaną zniesione.

A w duchu zastanawiałam się jak ja tę pobliską wieżę telefoniczną wyłączę?

Michalinka