Aneta Rucińska-Woźnowski: Opowieści kaszubskie 2020: “Na jeziorze wielka burza”

Nasz pierwszy dzień upragnionych wakacji na ontaryjskich Kaszubach. Siedzę w samochodzie Ś. P. Taty Jurka i czytam lipcowy Twój Styl. Deszcz wali o przednie szyby. Rozłożyłam fotel kierowcy i odsłoniłam górne okno, aby podziwiać konary drzew i wielkie krople deszczu. Przed chwilą była cudowna burza sprawiająca, że ten przepiękny kawałek Polski w Kanadzie wyglądał jeszcze ciekawiej. Niebo stawało się z minuty na minutę ciemniejsze, groźne, tajemnicze. Spotykało się w całej swej okazałości z horyzontem Jeziora Wadsworth. Takiego widoku nie uchwyci nawet najlepsza kamera. Ludzkie oko przetwarza go na swój własny, niepowtarzalny sposób na klisze wspomnień i wywoła z pamięci w stosownym momencie. Muzyki kropel deszczu bijących o szyby nie napisze żaden kompozytor. To symfonia natury, w która nie wedrze się nawet największy geniusz muzyczny. I to jest piękne. “Chwilo trwaj”. Na taka pogodę trzeba czekać czasem całe życie. Znaleźć się tu i teraz.

To chyba nie przypadek, że Twój Styl otworzył mi się na artykuł pt. “Cudowne Arcydzieło” – o najpiękniejszym materialnie i duchowo mieście świata” -Wenecji. Tak się złożyło, że kilka lat temu przeżyliśmy podobna burze właśnie tam. Tuz po przybyciu na ten piękny zakątek świata, w drodze do naszego miejsca zakwaterowania lunął ostry deszcz, a za nim przyszła cudowna burza. Gondolierzy ubrani w biało-granatowe i biało- czerwone koszulki w paski i marynarskie weneckie czapki, w pospiechu cumowali swe unikalne lodzie przy brzegu. Krzyczeli przy tym niesamowicie, ukazując swój włoski temperament. Woda wlewała się na przybrzeżne chodniki i romantyczne mosty. Właściciele restauracji i kawiarenek zwijali parasole przeciwsłoneczne na stolikach, zamykali drzwi, zaciągali okiennice. Mimo posiadania kilku aparatów fotograficznych, nikt nie odważył się wyjąc ich w obawie przed zniszczeniem. Może to i lepiej. Najpiękniejsze zdjęcia to przecież te, których nie udało się uchwycić. Warto było znaleźć się w tej niezwykłej scenerii, choć tylko ja z całej naszej podróżującej razem paczki byłam tym widokiem zachwycona. Mąż schronił się przed deszczem w jakiejś przybrzeżnej pizzerii, jakby był stworzony z cukru i za chwile miał się rozpuścić. Zrozumiałam Go jednak po czasie. Gdzie ja bym taka słodycz później znalazła? Nasza młodzież też szukała schronienia, gdzie się dało. A ja stałam w niebieskiej przeciwdeszczowej pelerynie przywiezionej ze Światowych Dni Młodzieży prosto z Krakowa i nie mogłam się nacieszyć tym niecodziennym widokiem.

Od dziecka miałam niesamowite poczucie upływającego czasu i wiedziałam, że pewnie już nigdy czegoś takiego nie zobaczę. Trzeba mieć niesamowite szczęście, zęby znaleźć się w Wenecji i widzieć ja tonąca w deszczu na tle burzy i błyskawic.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Trzeba mieć też szczęście, aby w latach licealnych uczestniczyć w spływie kajakowym na Mazurach i na środku jeziora Śniardwy doświadczyć nagłej zmiany cudownej pogody w potworna burze. Nad słoneczne niebo nadciągnęły czarne chmury, z których lała się do naszych kajaków woda, a my pokonywaliśmy siły natury, aby wreszcie dopłynąć do szuwarów, chwycić się wysokich trzcin i modląc przeczekać burze. To było piękne wspomnienie, choć dopiero po wszystkim mogę użyć tego określenia.

Nie sposób też zapomnieć o ulewie i burzy w Katedrze pod Sosnami w czasie Mszy Świętej wynoszącej na ołtarze Błogosławionego Ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego – Patrona Harcerstwa Polskiego. Było nas tam dużo. Mszę Św. odprawiał śp. Ksiądz Dariusz Dembkowski, którego nam bardzo brak.

Kto miał wyciągał parasole, peleryny przeciwdeszczowe lub stał na deszczu moknąc. Moja uwagę w czasie ulewy pod sosnami przykul jeden wzruszający szczegół: opieka instruktorek i opiekunek harcerskich nad najmłodszymi dziećmi. Wciąż widzę, jak chronią maluchy przed deszczem oddają im swe płaszcze, łamiące się pod wiatrem parasole, a same mokną uśmiechając się przy tym. A Ich Patron śmieje się razem z nimi. On wie, że po burzy zawsze świeci słonce. Wie też, że nic nie jest na zawsze. Piękna pogoda nie trwa wiecznie.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że nasz Święty Jan Paweł II – specjalista od rozpędzania wszelkiego rodzaju burz w pokojowy sposób – przybył po raz pierwszy do Kanady w 1969 roku na 25-cio lecie Kongresu Polonii Kanadyjskiej. W drodze z Toronto do Ottawy Odwiedził Katedrę pod Sosnami i nocował w pokoiku pod dzwonnica. Wierze, że modlitwa poprzez wstawiennictwo Świętego Jana Pawła II i bł. Ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego ma ogromna moc i wkrótce burza związana z COVID-19 ustanie, a skrzaty, zuchy, harcerze i wędrownicy przybędą tu na Kaszuby cieszyć się dzieciństwem i młodością. Wierze też w moc modlitwy o ustanie sporów na naszym polskim i polonijnym podwórku.” Obyśmy byli jedno-podajmy sobie ręce” …

Kocham deszcz i burze. Można wtedy zebrać myśli, wyciszyć się i zastanowić głębiej nad sensem życia, odnaleźć siebie, stworzyć opowiadanie.

I znów tylko ja siedzę w samochodzie wpatrując w cudny widok jeziora, wsłuchuję w muzykę kropel deszczu spadających na samochód ś. p. Taty Jurka. I myślę sobie: “Mam chyba te wrażliwość po Tobie Tatku”. Szkoda, że Cię tu nie ma.

Ale to nieprawda. Ty żyjesz we mnie. Byliśmy do siebie bardzo podobni. Takie dwa wrażliwce kłócące się ze sobą czasem. Bądź naszym Aniołem Stróżem.

Ustala burza. Przestał padać deszcz. Atmosfera się oczyściła. Otworzyłam drzwi samochodu. Z domu wyszła Juleńka z tonikiem, a zaraz za nią Michasia z pytaniem: “Co piszesz? Bocian czy Kaczka- cześć 2-ga?”

Odeszły wreszcie od swych laptopów, pracy online i cieszą się, że nie pada. Wyszedł tez Piotrek. “Rozjaśnia się“- mruknął. Nie wiedzą co stracili siedząc w domku – pomyślałam. Nie wszyscy mają taka sama wrażliwość.  Ale czy to nie wspaniale, że jesteśmy inni?

Zaczynamy wakacje na Kaszubach. „Już nie pada, chodźmy się kąpać” – krzyczy Juleńka do Michasi. Za chwile przyjadą Victoria z Karolem. „Chwilo trwaj.” Idę przygotowywać imieniny Piotra i Pawła.

Aneta Rucińska-Woźnowski

Napisane 27 czerwca 2020 roku nad brzegiem Jeziora Wadsworth na ontaryjskich Kaszubach

P.S. A w Katedrze pod Sosnami codzienna Msza Św. Ksiądz Jan mówi nam o naszych życiowych burzach przywołując Słowa Ewangelii według świętego Mateusza (Mt 14, 22-33):

„Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!”. A On rzekł: „Przyjdź!”. Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, podszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie!”. Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?”. Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”