Moja koleżanka zachwyca się Wrocławiem. Mówi, że nie wyobraża sobie mieszkania gdzie indziej. A ja w stolicy Dolnego Śląska do tej pory byłam albo przejazdem, albo krótko gdzieś na obrzeżach. Dopiero dwa tygodnie temu dotarłam na wrocławską starówkę.

W ciągu trzech dni udało nam się:

  • przejść kilka razy przez wrocławskie wyspy i Ostrów Tumski,
  • zwiedzić centrum wiedzy o wodzie “Hydropolis”, zlokalizowane w zabytkowym XIX-wiecznym zbiorniku wody czystej,
  • pójść do Zoo i nowoczesnego pawilonu Afrykarium,
  • wejść do hali dworca głównego i na perony (o, to miejsce pamiętam właśnie z perspektywy pociągu, z wyjazdów na kolonie, gdy pociąg stał we Wrocławiu w środku nocy, a w dali majaczył dworcowy neon z nazwą miasta)
  • wejść na wieżę katedry św. Marii Magdaleny i na Mostek Czarownic, i podziwiać panoramę miasta o zachodzie słońca,
  • wejść na wieżę gotyckiej bazyliki św. Elżbiety i podziwiać panoramę miasta w południe,
  • zjeść obiad z jednorazowego pojemnika na ławce na wrocławskim rynku (dwa razy),
  • znaleźć kilkdziesiąt krasnali (tylu podobno doliczył się Jacek).

Panoramy Racławickiej nie widzieliśmy – jest tymczasowo zamknięta. Dzieciaki chciały się jeszcze przejechać kolejką linową Polinką, która kursuje nad Odrą na wysokości Politechniki Wrocławskiej, ale akurat trafiliśmy na półgodzinną przerwę na dezynfekcję. Na następną wizytę we Wrocławiu została nam jeszcze Hala Targowa, Hala Stulecia, taras widokowy na Wieży Matematycznej na Uniwersytecie Wrocławskim, a także ogród botaniczny Uniwersytetu Wrocławskiego. Ale następnym razem przyjedziemy pociągiem – z Airbnb na Nadodrzu wszędzie jest blisko, a jedna pamiątkowa rysa biegnąca w poprzek maski naszego forda zdecydowanie mi wystarczy.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak