Pandemia nie przyniosła wzrostu popularności liderom konserwatystów. Konserwatywni premierzy, którzy jeszcze dwa lata temu jednoczyli się pod hasłem walki z podatkiem węglowym, teraz jakoś nie mają wspólnych tematów. Do tego Doug Ford i Jason Kenney w oczach opinii publicznej są uznawani za liderów, którzy niezbyt dobrze poradzili sobie z kierowaniem gospodarką w czasie pandemii.

Gdyby wybory federalne miały się odbyć jesienią, Erin O’Toole niespecjalnie mógłby liczyć na poparcie prowincyjnych kolegów. Wydaje się, że konserwatyści są zmęczeni pandemią i mają niewiele do zaoferowania. Jeśli w jakimś temacie mówią jednym głosem, to chodzi o zwiększenie federalnych dotacji na służbę zdrowia. Premierzy podkreślają, że obecne subwencje pozwalają na pokrycie 22 proc. kosztów, a chcieliby otrzymywać 35 proc. Alberta ponadto domaga się zrównania wypłat wyrównawczych z innymi prowincjami. Ma to być tematem referendum planowanego jeszcze na ten rok. Ale już na przykład w kwestii otwierania granic zgody nie ma. Kenney jest za otwarciem, Ford woli zachowac ostrożność.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Zwraca przy tym uwagę zmiana retoryki premiera Justina Trudeau, który ostatnio przestał bezpośrednio krytykować O’Toole’a, a o swoich przeciwnikach mówi ogólnie jako o “konserwatystach”. Ma to budzić skojarzenia nie tylko z O’Toole’em, ale także – a może przede wszystkim – z premierami prowincji, zwłaszcza z Fordem i Kenneyem.

Pozostaje więc pytanie, kto mógłby zyskać na jesiennych wyborach i kogo być może boi się Trudeau. Zyskać może NDP albo właśnie liberałowie. Społeczeństwo obawia się Forda i Kenneya, z którymi jest kojarzona partia O’Toole’a.

Jeśli któryś prowincyjny lider mógłby stanowić zagrożenie dla Trudeau, to jest to premier Quebecu Francois Legault. Legault jest popularny w swojej prowincji, a to oznacza, że liberałom nie byłoby łatwo wygrać w quebeckich okręgach.