• Daria Chibner pisze o trudnym balansie pomiędzy rozumem a emocjami oraz wolnością a bezpieczeństwem  

• Wrażliwość stała się dziś wytrychem, który ma zamknąć usta tym, którzy nie zgadzają się z naszymi opiniami.

• Dzisiaj jakikolwiek problem społeczny lub polityczny zamiata się pod dywan dzięki odwoływaniu się do naszego „dobrego serca”.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

• Nie odwracanie wzroku od krzywdy innych to z pewnością pozytywna cecha. Jednakże również pomoc potrzebującym nie może być bezrozumna.

• Kryzys związany z migrantami pokazał jaskrawo, że od merytorycznej dyskusji wolimy łzawe apele, wyzwiska i sprzeczki.

• „Wrażliwcy” mają Polaków za bezmyślny motłoch, do którego można dotrzeć tylko emocjonalnymi obrazkami, a nie rozumną argumentacją.

        Niedawno na Twitterze Sławomir Mentzen napisał: „Czyli mówicie, że powinienem się legitymować paszportem covidowym, żeby kupić sobie kawę, ale każdy Azjata może bez jakiegokolwiek paszportu przejść przesz naszą granicę z Białorusią?”. Można się uśmiechnąć, można się oburzyć. Jednakże zarysowany w tej wypowiedzi problem pozostaje realny i wykracza daleko poza bieżące polityczne utarczki.

        Chodzi oczywiście o napięcie między wolnością a bezpieczeństwem, które definiujemy oraz używamy zgodnie z aktualnymi potrzebami. Nie mamy żadnej spójnej narracji dotyczącej tych dwóch pojęć, a środowiska liberalno-lewicowe smagają nas jedynie po głowie apelem „o większą dozę wrażliwości”. W ostatnich latach wrażliwość wydaje się odpowiedzią idealną, mającą rozwiewać wszelkie wątpliwości.

        Jakikolwiek problem społeczny lub polityczny zamiata się pod dywan dzięki odwoływaniu się do naszego „dobrego serca”. Media za pomocą wzruszających obrazków walczą o nasze emocje, aby wykorzystać je w „słusznej sprawie”. Szkoda, że tak naprawdę za szlachetnymi pobudkami często kryję się tylko manipulacja. Tym groźniejsza, że w rzeczywistości nie służy żadnemu pozytywnemu, bardziej ogólnemu celowi, lecz ma za zadanie „na szybko” rozwiązać kwestie wymagające szczególnej rozwagi.

„Wrażliwcy” na froncie walki z Polakiem-cebulakiem, który nienawidzi uchodźców

        Kryzys związany z migrantami na granicy polsko-białoruskiej w wyraźny sposób udowodnił, że od merytorycznej dyskusji wolimy łzawe apele, wyzwiska i sprzeczki. Szybko podzieliśmy się na dobrych wrażliwców oraz tych złych, nieludzkich, pozbawionych skrupułów przeciwników otwarcia granic. Zostaliśmy przytłoczeni wyciskającymi łzy z oczu zdjęciami, a media społecznościowe zalała kolejna fala postów napchanych pięknymi frazesami, walczących z klasycznym fantazmatycznym wrogiem – Polakiem-cebulakiem, bojącym się każdego Azjaty o trochę ciemniejsze karnacji. W emocjonalnym szale trudno było się dowiedzieć, o co właściwie chodzi i kim są główni aktorzy dramatu.

        Nie chodzi w tym momencie o odpowiedź na pytanie, co powinniśmy zrobić w obecnej sytuacji. Możliwe, że przyjęcie migrantów jest konieczne, a taka decyzja słusznie powinna zostać uznaną za właściwą. Warto jednak spojrzeć w jaki sposób naprowadza się nas na takie wnioski. Nie ma mowy o żadnej dyskusji czy debacie. Mamy wyłączyć głowy i nastroić nasze emocje. Bez względu na koszty. I przy okazji za wszelką cenę umiejscowić się po „właściwej stronie”.

        Ludzie wrażliwi, czyli ci dobrzy, nie zastanawiają się ani chwili. Automatycznie wiedzą, jak należy postąpić. I kogo obarczyć winą za obecny stan rzeczy. Gorzej, że mają również świadomość siły  przekazu opartego na emocjach oraz jak łatwo za jego pomocą przeciągnąć opinię na swoją stronę. Oczywiście, wrażliwość to ważna i pożądana cecha charakteru. Niestety obecnie stała się wymówką do forsowania określonych opinii, a także przybrała formę narzędzia nacisku. Dzięki temu nie musimy się martwić o rzetelną ocenę sytuacji. Gra toczy się o to, kto mocniej zaangażuje odbiorców za pomocą chwytliwych obrazów.

        Trudna sytuacja na granicy została przedstawiona za pomocą ckliwych klisz przemieszanych z pogardą dla przestrzegania prawa i pełnymi nienawiści atakami na Straż Graniczną. Nie trzeba nawet przypominać skandalicznej wypowiedzi Władysława Frasyniuka, aby zdać sobie sprawę z czym musieli się mierzyć funkcjonariusze. Jeszcze chwila, a ktoś porówna ich do strażników obozów koncentracyjnych, no bo w końcu „też mogą nie wykonywać rozkazów”.

        Warto to ponownie podkreślić – nie rozważamy w tym momencie, czy ludzi tych należy, czy też nie należy wpuścić na terytorium Polski. Interesuje nas sposób w jaki kształtuje się dyskurs na temat tego konfliktu. Zarówno politycy, jak i media myślą, że ludzie czekają na interesujące zwroty akcji, pragną emocjonalnych wzruszeń, a zatem takich podstawach trzeba oprzeć kierowaną do nich relację. I zdaje się, że coraz częściej właśnie taki przekaz jest o wiele ciekawszy, niż suche informacje. W końcu zaangażowanie emocjonalne dostarcza zawsze wiele różnorodnych wrażeń.

        Artykuły rozważające konsekwencje wycofania się Amerykanów z Afganistanu są o wiele mniej chętniej klikalne od zdjęć zapłakanych dzieci. Taki obraz trafi do każdego. Prosty i czytelny, odwołuje się do tego, co jest ważne dla większości. W rzeczywistości nie wymaga żadnej realnej aktywności. Ot, przykuję naszą uwagę na chwilę, a my poczujemy się lepiej – wszak troszczymy się o los maluczkich, nie jesteśmy obojętni na cierpienia niewinnych, jeszcze nas to porusza. Naszą wrażliwą postawę potwierdzimy za pomocą twitta o tym, jak ci biedni ludzie uciekają przed wojną, a nikt nie chce im pomóc. Dla większego efektu można się jeszcze wyżyć na Straży Granicznej i politykach. Spełniliśmy swój moralny obowiązek, mamy czyste ręce.

        Meandry prawa międzynarodowego wcale nas przecież nie zajmują. Tak jak to, że na samym początku na naszej granicy nie koczowali przybysze z Afganistanu, lecz Iraku, co było wynikiem świadomego planu Łukaszenki. Owe działania nabrały wymiaru szantażu politycznego, z czym rząd białoruski wcale się nie krył. Nie pozwalając na pomoc migrantom (np. konwój humanitarny nie otrzymał zgody na wjazd do Mińska), zrzucając odpowiedzialność na inne państwa lub instytucje unijne, jasno dawał do zrozumienia, jakie ma intencje. Niedawno Paweł Musiałek pisał o destrukcyjnym dla Unii Europejskiej potencjale Białorusi. Ponadto słusznie zwrócił uwagę na potencjalne negatywne skutki pochopnego wpuszczania migrantów na nasze terytorium.

        Jeżeli koczujący na granicy są tak naprawdę migrantami ekonomicznymi, mamionymi obietnicami białoruskich służb, to kolejne osoby będą tracić oszczędności życia, wierząc w możliwość przedostania się do Niemiec. I tak przyczynimy się do cierpienia kolejnych ludzi. Jednakże taki przekaz nie ma szans wygrać ze zdjęciami płaczących dzieci. A my w dzisiejszym świecie chyba zdecydowanie bardziej wolimy ulegać wpływom emocji, a nie rozumu. W końcu podjęte pochopne, pod wpływem chwili, działanie nie tylko nic nas nie kosztuje, lecz także zwalnia nas z odpowiedzialności.

        O ile sprawdziłby się najczarniejszy scenariusz, w którym wielkie mrowie ludzi znalazłoby się na naszej granicy (Unia Europejska pewnie podtrzymałaby swoją decyzję o ograniczeniu się do pomocy humanitarnej), to niezwykle łatwo byłoby wrażliwcom zmyć z siebie poczucie winy. W końcu chcieli dobrze, dali się ponieść i przez to ruszyli do akcji pod wpływem emocji. Tak jakby nie wynikały z nich żadne konsekwencje, a szlachetne pobudki usprawiedliwiały każdy czyn.

        Kilka dni temu przez internet przewinęło się zdjęcie afgańskiej dziewczynki, skaczącej radośnie na lotnisku w Belgii. Wiele osób przekazywało je dalej wraz z konstatacją, że właśnie tak powinna wyglądać pomoc dla migrantów. Przemilczano jednak to, dlaczego mogła w ogóle znaleźć się na terytorium Belgii. Jej rodzina współpracowała z belgijską placówką w Afganistanie, więc objęła ją ewakuacja. W podobny sposób postąpiło większość europejskich państw, w tym również Polska. Niemniej to zdjęcie wspaniale nadawało się do wywołania odpowiedniego emocjonalnego nastawienia. Nikt rozsądny przecież nie przeciwstawi się dziecięcemu szczęściu. Opornych zawsze można oskarżyć o uprawianie realpolitik, a nawet o brak ludzkich odruchów.

        Przed takimi oskarżeniami nie jesteśmy w stanie się bronić. Fali emocji nie powstrzyma żadna logiczna argumentacja. Zresztą w jaki sposób możemy zgłosić jakąkolwiek wątpliwość, skoro od razu wrzuca się do nas do worka z napisem „barbarzyńcy”? Z perspektywy wrażliwców z tymi, którzy nie chcą pomagać ludziom, za nic mają cierpienie bliźnich, gdyż nie zgadzają się na otwarcie granic, nie należy godzić się na żaden dialog. Należy im się jedynie śmiech, a nierzadko i odraza. Nawet jeśli nie mamy w tej kwestii wyrobionego zdania, to i tak nie ominie nas stosowna negatywna ocena. Nie ma żadnych pośrednich opcji albo jesteśmy wrażliwi, albo nie. A bezuczuciowców należy zwalczać za wszelką cenę.

Polski bezrozumny motłoch, którego przekonają tylko wzruszające obrazki?

        Zaskakuje jak łatwo zmieniamy nasze zdanie na temat właściwego balansu pomiędzy wolnością a bezpieczeństwem w państwie. W czasie pandemii wrażliwcy nawoływali do siedzenia w domu, ponieważ ten, kto łamie obostrzenia ma za nic życie innych. Należy się szczepić, gdyż inaczej będziemy roznosić śmierć. Kto sprzeciwia się paszportom covidowym, ten jest wstrętnym egoistą, który nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. Ludzi należy kontrolować, sprawdzać, badać, ograniczać zakres ich wolności w imię wyższego celu – ratowania milionów istnień.

        Nie było niczego ważniejszego od bezpieczeństwa i ochrony naszego zdrowia. Wrażliwi na każdym kroku podkreślali konieczność ograniczenia obywatelskiej wolności na rzecz szczytnego celu. Tutaj również posługiwano się wzruszającymi obrazami oraz opowieściami. W podobny sposób apelowano do naszych emocji, starano się je „przeciągnąć” na właściwą stronę. Nic innego przecież nie może zadziałać.

        Za tym mechanizmem stało założenie, że zwykłego człowieka nie przekonują racjonalne dowody, lecz głównym motorem jego działań jest sfera emocjonalna. Skoro tak wielu powtarza nieprawdziwe informacje na temat COVID-19, angażuje się w ruch antyszczepionkowy, to przekonać ich może tylko odpowiednio spreparowany przekaz. Ponadto należało szczególnie podkreślić nierozumne zachowania tych, którzy z niechęcią podchodzili do covidowych regulacji. Nikt rozsądny przecież nie chce uchodzić za foliarza, którego nic nie przekona. Tymczasem Magdalena Góralska z Uniwersytetu Warszawskiego zwróciła uwagę, że osoby, które nie chcą się szczepić, mają ku temu inne powody, niż wiara w teorie spiskowe.

        Opór wobec szczepień można przełamać dzięki jeszcze szerzej zakrojonej kampanii informacyjnej skierowanej do grup społecznych różniących się zasobami kulturowymi. Może wydawać się to dziwne – w końcu było dość czasu, aby znaleźć wszystkie potrzebne wiadomości w tym temacie. Jednakże Magdalena Góralska podkreśliła, że ludzie mimo wszystko nie czują się dostatecznie poinformowani. W natłoku codziennych obowiązków nie mają czasu, ani chęci zagłębiać się w naukowe rozprawy. Nie jest wcale tak, że nie docierają do nich logiczne argumenty, lecz filtrują je przez posiadaną wiedzę, która nie zawsze jest pełna. Dodatkowo nie czują, aby ich podstawowe potrzeby indywidualnego traktowania zostały zaspokojone. Dlatego zamiast rządowego przekazu „Szczepmy się” dotrze do nich dyskusja na prywatnej grupie na Facebooku, gdzie moderatorzy chętnie rozwieją wszelkie wątpliwości.

        Czyli należałoby postawić na tłumaczenie i informowanie. Niestety jest to proces trudny, mozolny i nie zawsze zakończony sukcesem. O wiele prościej jest posłużyć się zdjęciem odwołującym się do naszej wrażliwości. Szybciej wtedy osiągniemy pozytywne skutki. O ile pojmujemy ludzi jako bezmyślny i bezrozumny motłoch, który nie da się wykształcić, ponieważ jest oporny na wszelką wiedzę. Za takich właśnie członków społeczeństwa uważają nas wrażliwcy – dotrzeć mają do nas kolorowe obrazki, a nie sensowne argumentacje.

        Być może wcale nie jest tak, że lubujemy się w emocjonalnym przekazie. Prawdopodobnie jedynie się do niego przyzwyczailiśmy, a przez łatwość w odbiorze bardzo szybko się do niego dostosowaliśmy. Skoro nic innego nie otrzymujemy, to zapomnieliśmy, że możemy wymagać czegoś więcej bowiem nie tylko czujemy, lecz także potrafimy rozumować.

        Jednak manipulacja za pomocą emocji posiada jeszcze jedną zaletę – łatwo za jej pomocą zmieniać nastroje społeczne, przy okazji nie przejmując się wiarygodnością stosowanych przez nas pojęć. Nie trzeba analizować stosunku między wolnością a bezpieczeństwem, kiedy odwołujemy się do uczuć i doznań. Osoby przekonane do ograniczenia swojej wolności z powodu COVID-19 logicznym wywodem, prawdopodobnie ciężej dałyby się przekonać do zapomnienia o swoim bezpieczeństwa z powodu kryzysu na granicy. Natomiast ci stawiający na uczucia bez problemu zmienią swoje zdanie z powodu nowych okoliczności, w imię kolejnego, wyższego celu. Ludziom skoncentrowanym na własnych przeżyciach łatwiej zmienić zdanie pod wpływem kolejnych emocji. Dlatego też warto uczyć ich, że właśnie za ich pomocą należy oceniać rzeczywistość. Cały czas produkując taki przekaz, który uruchomi uczucia.

        Nie można w końcu bez sprzeczności sądzić, że trzeba sprawdzać i obawiać się każdego z powodu COVID-19 oraz równocześnie nie przejmować się otwarciem granic dla ludzi, o których nic nie wiemy. I nie można tego zbyć powiedzeniem, że teraz nasza wrażliwość powinna być inna, coś nowego teraz się liczy. To żadna wrażliwość, lecz celowe rozmywanie pojęć, aby zdobyć poklask dla stanowiska, które wydaje nam się słuszne. Wrażliwość właściwie to nie podążanie za porywami serca, tylko sama zdolność do przeżywania wrażeń oraz emocji. Czy naprawdę chcemy, żeby to było głównym motorem naszych działań? Aby wolność i bezpieczeństwo również nie odnosiły się do niczego sensownego?

Wrażliwość nie jest odpowiedzią na żadne pytanie

        Natomiast nie odwracanie wzroku od krzywdy innych to z pewnością pozytywna cecha. Jednakże również pomoc potrzebującym nie może być bezrozumna. A na pewno nie powinno się do niej zachęcać za pomocą manipulowania emocjami. Nawoływanie do bycia wrażliwym to tak naprawdę pusty postulat. Czasami jest jedynie powtarzany, bez głębszego przemyślenia. Gorzej kiedy ktoś stara się zbić na nim polityczny kapitał. A my ze strachu przed zaliczeniem do tych bezuczuciowych dajemy się chwycić za serce zdjęciem cierpiącego dziecka. Z takim obrazem nie można  przecież się spierać.

Jakiś czas temu recenzowałam książkę Równość, wolność, przemoc Agaty Sikory, która także proponowała rozwiązywać naglące problemy społeczne za pomocą troski i życzliwego spojrzenia na drugiego człowieka. Jak na razie nic takiego się nie wydarzyło. Nie dlatego, że nie osiągnęliśmy jeszcze odpowiedniego poziomu emocjonalnego. Problem nie tkwi nawet w coraz większym zobojętnieniu na tragedie przedstawiane przez media. Po prostu nie wiadomo, jak zastosować ten apel w praktyce. Jeśli jesteśmy wrażliwi to wcale nie oznacza, że zawsze wiemy jak należy postąpić. Zresztą nie chodzi wcale o stan naszego ducha. Wrażliwość z jednej strony stała się wytrychem, który ma zamknąć usta tym, którzy nie zgadzają się z naszymi opiniami, podczas gdy z drugiej strony ma chronić nas przed koniecznością drobiazgowej analizy każdej ważnej kwestii.

        Widać to wyraźnie w wypowiedziach tych, którzy nawoływali o większe człowieczeństwo wobec migrantów, chociaż nawet nie zadali sobie tyle trudu, aby sprawdzić skąd do nas przybyli. A my mogliśmy przeczytać wiele internetowych dyskusji, gdzie cały spór wziął się od tego, że rozmawiający pomylili Irak z Iranem, kiedy nawoływanie o pomoc starali się ugruntować na historycznych odwołaniach. Nie ma w tym nic śmiesznego. Cały tabun wrażliwców nauczył ich tego, że w takich debatach nie liczy się wiedza, lecz przeżywane przez nich emocje. Podobnie jak niefrasobliwego stosunku do prawa, które nie powinno się liczyć w zderzeniu z ludzkim cierpieniem.

        Niestety prawo, które znika pod naporem bieżących okoliczności, nie tylko nie spełnia swojego zadania, lecz także właściwie nie jest prawem, ale zbiorem umownych zasad przestrzeganym w zależności od naszego aktualnego widzimisię. Traktowane wybiórczo oraz sprawdzane tylko pod względem tego, czy zgadza się z naszymi emocjami, niczemu nie służy, nikt nie traktuje go poważnie i właściwie mało nas ono obchodzi. Jeżeli nie widzimy sprzeczności w tym, że w jednych przypadkach bronimy konstytucji, a w innych namawiamy do jej łamania w imię ważniejszych celów bieżących, to nie możemy się dziwić, że nikt nie widzi w niej niczego więcej od pomocnego elementu do udowodnienia swojej racji w poście na Facebooku. Ostatecznie to czy jest ona łamana czy nie mało nas obchodzi. Ważne, że w odpowiednim momencie można się na nią powołać.

        Wrażliwość jest nam potrzebna, ale nie powinna odgrywać roli ostatecznej instancji rozstrzygającej wszelkie kwestie. Powinna towarzyszyć też innym cechom, a także nie może służyć za oręż w walce z argumentami przeciwników. Może towarzyszyć naszym działaniom, ale jeśli ukrywa się za nią emocjonalny zryw, który nie baczy na konsekwencje, to przyniesie nam ona więcej szkody, niż pożytku. Zamiast licytowania się między sobą na poziomy społecznej wrażliwości potrzebujemy przemyślanej narracji na temat wolności i bezpieczeństwa, która sprawdzi się zarówno w razie kolejnej fali COVID-19, jak i podczas nadciągającego kryzysu migracyjnego. Jednakże to wymaga rzetelnej, długofalowej i ciężkiej pracy na pojęciach, a nie wzruszających obrazków.

Daria Chibner

https://klubjagiellonski.pl/

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.