Można powiedzieć, że Beskid Niski, najniższy z polskich Beskidów, to coś dla koneserów. Zdobywcy szczytów będą go omijać szerokim łukiem, jako że góry, której wysokość nad poziomem morza określałaby liczba czterocyfrowa, ze świecą tu szukać. Tutejsze szlaki przyciągają raczej odkrywców, poszukujących śladów przeszłości i wejścia w inny świat.

Dla mnie każdy wyjazd w Beskid Niski ma wymiar podróży sentymentalnej. To w tych górach poznawałam mojego męża, gdy razem przedzieraliśmy się bez szlaku przez różne beskidzkie chaszcze albo przechodziliśmy w bród przez potoki, tutaj też w otulonej śniegiem starej nieużytkowanej cerkwi w Bielicznej zapadła decyzja dotycząca naszej dalszej drogi życia. Beskid Niski to dla mnie stare “bez-Pańskie” kamienne krzyże, zdziczałe sady, konie i buhaje pasące się na łąkach w Polanach Surowicznych i zapach chleba unoszący się wokół piekarni na rynku w Jaśliskach.

W te wakacje chcieliśmy pokazać to naszym dzieciom.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Warto wspomnieć o bazie noclegowej w Beskidzie Niskim, która nie jest zbyt rozbudowana i to stanowi pewien turystyczny filtr. Gospodarstw agroturystycznych jest stosunkowo niewiele, zdecydowanie mniej niż w sąsiednich Bieszczadach. Schroniska są dwa, przy czym jedno tymczasowo nieczynne, a o drugim różne opinie można usłyszeć i przeczytać. Co więc pozostaje? W okresie wakacyjnym, dla osób, które niekoniecznie muszą spać na łóżku i mieć dostęp do kranu z ciepłą wodą, za to noszą ze sobą śpiwór i karimatę, idealną alternatywę stanowią bazy namiotowe i chaty studenckie. My korzystaliśmy właśnie z tego typu zakwaterowania i dzieciakom właśnie takie warunki sprawiły najwięcej radości. Jacek z dumą prezentuje swój plecak z dziurą w bocznej kieszeni, którą w nocy wygryzła mu mysz, chcąc dostać się do pozostawionego tam papierka po czekoladowym batonie. Przy okazji nauczył się, że jedzenie należy wkładać do bazowych plastiokwych pudeł lub wieszać w torbie pod sufitem.

Dla wyjaśnienia baza namiotowa to coś w rodzaju pola namiotowego z rozbitymi już namiotami do wynajęcia, przy czym głównie są to duże namioty wojskowe. W bazie stoi też drewniana wiata – taka przestrzeń wspólna z piecem opalanym drewnem, stołami i ławami. Niedaleko płynie potok, przeważnie jest też źródełko lub studnia. Prowadzeniem takiego przedsięwzięca zajmują się studenckie kluby turystyczne z różnych miast polski. Chaty studenckie również są prowadzone przez studentów z różnych miast (Warszawa, Kraków, Lublin, Rzeszów), panują warunki jak w starej wiejskiej chałupie, spanie jest urządzone na drewnianych pryczach najczęściej w pokojach wieloosobowych.

Wieczorem w bazach namiotowych pali się ognisko, a w chatach wszyscy siedzą w kuchni przy dużym stole i podtrzymują tradycję piosenki turystycznej. Nasze dzieci zawsze są chętne, żeby wybierać piosenki, a inni turyści nierzadko dziwią się, skąd znają takie stare utwory.

W Beskidzie Niskim niecodzienne trafia się sklep, ale gdy już jest, to obowiązkowo trzeba zrobić na niego abordaż. A potem siedząc na schodkach, jedząc lody na patyku i pijąc oranżadę ze szkalnych butelek z kaucją patrzeć, jak życie płynie. Restauracja to już naprawdę rarytas, nam w czasie 9-dniowego wyjazdu udało się zjeść obiad w restauracji lub barze trzy razy.

Co więc te góry mają do zaoferowania?

Wymienię po kolei atrakcje z naszej trasy. Zaczęliśmy w niewielkiej miejscowości uzdrowiskowej Wysowa Zdrój, położonej jakies 15 km w linii prostej na wschód od Krynicy-Zdroju (w Krynicy właśnie zaczyna się Beskid Niski), skąd przeszliśmy przez górę Kozie Żebro do wsi Regetów, w której znajduje się pierwsza baza namiotowa i duża stadnina koni huculskich. Pogoda tego dnia nam dopisała i z Koziego Żebra zobaczyliśmy Tatry! Następnego dnia poszliśmy na na spacer doliną do dawnej wysiedlonej wsi Regetów, gdzie udało nam się spotkać pasące się na łąkach konie huculskie. Jak zawsze w takich miejscach były też przydrożne krzyże, miejsce po cerkwi i ponad 100-letnie cmentarze. Następny szlak – przez górę Rotundę – to kolejny charakterystyczny akcent dla Beskidu Niskiego, czyli cmentarz wojenny z pierwszej wojny światowej. Niedawno przywrócono mu dawną majestatyczną formę, przy czym należy odnotować, że sto lat temu Rotunda nie była porośnięta lasem. Mój mąż z kolei pamięta, że pod koniec lat 90. cmentarz był w ruinie.
Dolina Radocyny i przejście przez wieś Wyszowatka to następny rozdział w historii Beskidu Niskiego – operacja Wisła i późniejsze próby ponownego zasiedlenia tych terenów pracownikami PGR-ów. Po-PGR-owskie budynki chyba ktoś wykupił, ale i tak wszystko wygląda, jakby się czas zatrzymał.

Dalej szlak prowadzi nas do Dukli. Siedzimy na rynku jedząc lody i śpimy w schronisku młodzieżowym PTSM. Tu jest też szansa na obiad w restauracji rzemieślniczego Browaru Dukla. Kolejny dzień – góra Cergowa, jedno z najstromszych podejść w Beskidzie Niskim, cudowne źródełko i kaplica świętego Jana z Dukli, a na górze nowa wieża widokowa. Niezmiennie robi na mnie wrażenie “grań szczytowa” Cergowej z majestatycznymi bukami, których szare pnie wyglądają jak kolumny olbrzymiej świątyni. Moim dzieciom Cergowa kojarzy się jeszcze z legendą o cergowskich jaskiniach i psie, który ponoć wszedł do jaskini z jednej strony góry, a z drugiej, i to “całkowicie pozbawiony sierści”!
Następny nocleg mamy w chacie studenckiej w Zawadce Rymanowskiej. W Zawadce również był PGR, który ktoś próbuje ożywiać. Tu też rośnie olbrzymi barszcz Sosnowskiego. Opowiadamy Ani i Jackowi, skąd on się tu wziął i po co. Na okolicznych łąkach leżą bele siana, nad nami pędzą chmury, a za przełęczą Szklarską pożywiamy się niesamowicie słodkimi dzikimi czereśniami.

Potem witają nas Jaśliska, których pilnuje rozłożysta góra – Kamień nad Jaśliskami. Jest uroczy rynek, kościół i wytęskniona piekarnia. Jaśliska mają “drugie dno” – pod wsią znajduje się sieć piwnic, w których kiedyś kupcy przewożący wino z Węgier składowali swoje beczki. Trunek trafiał następnie na królewskie dwory. Śpimy w schronisku Zaścianek w rynku, w którym na korytarzu przy lodówce znajduje się właz do piwnic. Mój mąż zwiedzał je w będąc liceum.

Z Jaślisk idziemy do Polan Surowicznych, wsi, po której została tylko jedna chata. Zajmują się nią studenci z Warszawy, którzy niedawno skończyli remont. W dolinie pasą się konie. Ania i Jacek śmieją się, że tu wychodek nazywa się “Kreml”. Niedaleko chaty stoi odbudowana dzwonnica, na której zawisł oryginalny dzwon. Okazało się, że wywożeni stąd w czasi eoperacji “Wisła” mieszkańcy Polan Surowicznych przekazali dzwon siostrom zakonnym, które go przechowały przez kilkadziesiąt lat.

Stąd już niedaleko w Bieszczady. Widzimy je następnego dnia, schodząc do wsi Przybyszów na nocleg. To kolejna opuszczona wieś z “trzema chałupami na krzyż”, ale widać, że zaczyna tu dochodzić cywilizacja. Ktoś stawia drewniane domki letniskowe na wynajem. Ostatniego dnia natomiast widzimy, że zmiany w górach idą pełną parą. Tam, gdzie kiedyś chodziliśmy polną drogą lub ścieżką, teraz prowadzi szutrowa “autostrada”. Dochodzimy do granicy Beskidu Niskiego z Bieszczadami, niedaleko Rzepedzi i Komańczy, do granicy gór dzikich i tych, które były dzikie jeszcze 20 lat temu.

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak