Historia, o której opowiem, a raczej zdam relację, jest na tyle niezwykła, co nawet nieprawdopodobna, jednak zdarzyła się naprawdę. Chciałem się dobrze przysłużyć ludziom i tak powstało dobro, które potem nagle rozkwitło. Po okresie oktawy odpustowej w naszym sanktuarium Krzyża Św. w Mogile (odpust Podwyższenia Krzyża Św. od 14-21 września) miałem pojechać do Radomia w sprawach swoich zawodowych. Wybrałem się tam w niedzielę 22. 09. 2013r.

        Ponieważ w naszej parafii pomagali nam również Bracia cystersi z Wąchocka zaproponowałem im w niedzielę po południu przejazd przy okazji  po drodze do Radomia przez Wąchock. Zgodzili się bardzo chętnie, gdyż jedyny środek lokomocji, jaki mieli do wyboru (alternatywa) to był PKS, lub inne bliżej nie określone połączenie. Wybrali więc podróż ze mną.Chociaż jechaliśmy we czterech w trzy osobowej kabinie auta dostawczego to wcale sobie nie krzywdowali (tak mi się przynajmniej wydawało). Po kilku zdaniach rozmowy: warkot silnika i przytulność kabiny sprawiła, że klerycy przysnęli. Po godzinie jazdy przy jakimś mocniejszym hamowaniu moi Goście przebudzili się. Zaczęła się rozmowa. „No powiedz o swoich pielgrzymkach i wyprawach po Europie”- zachęcał jeden z Braci – drugiego.” A co tam będę mówił”- odpowiedział ten Drugi.

Tu celowo nie wymieniam imion, gdyż będzie to ciekawsze dalej. No ale po chwili przekonywań Brat, a właściwie Ojciec diakon (O. dk) Benedykt Zieliński O. Cist. zaczął opowiadać. „ Wie pan – mówi skromnie, byłem w swoim czasie w Fatimie i Santiago de Compostela w Hiszpanii na szlaku Jakubowym ”. Ponieważ sam mam w planie tam pojechać,(kilku moich znajomych już tam było) więc słuchałem z wielkim zainteresowaniem. A ile kosztowała taka wycieczka – zapytałem. Jakie wrażenia, po pielgrzymce – te i inne pytania nasuwają mi się na myśl, więc zadaję je lawinowo. O. dk. Benedykt skromnie odpowiada, – „nie wiem ile to kosztowało bo ja byłem na piechotę”. No, ale skąd Ojciec szedł piechotą, z Francji przez Pireneje, a może tylko te kilka dni z Hiszpanii, odwiedzając przydrożne Albergi (nazwa domów noclegowych dla pielgrzymów w Hiszpanii) rozmieszczone przy trasie Jakubowego szlaku…

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        „Nie, ja szedłem z Polski”.

        Z Polski?! – zapytałem z wielkim zdziwieniem. Sam bowiem kiedyś chodziłem po górach, uprawiałem turystykę, a nawet chodziłem na pielgrzymki. Wydawało mi się, że mam jakieś przynajmniej pojęcie o takiej formie spędzania wolnego czasu. W tym miejscu musimy przerwać naszą opowieść gdyż dojechaliśmy do Wąchocka.

        Moi Klerycy byli uradowani, że wreszcie dojechali do domu, a ja zostałem z problemem, ciekawością jak to można samemu na piechotę wybrać się na taką wyprawę. Cały czas myślałem, że jest to jednak mimo wszystko niemożliwe. Myślałem, że klerycy chcą się trochę ze mną pośmiać i  pożartować. Przecież to młodzi ludzie i różne figle mogą im przyjść do głowy. Ale miałem obiecane, że kiedyś jak trafi się okazja to do tematu wrócimy. Obietnicę wziąłem sobie do serca. Za kilka dni wyjechałem z kraju na specjalną wyprawę do Izraela, ale mimo różnych zaskakujących, pozytywnych wrażeń i emocji w tym bardzo ciekawym świecie, ciągle mi ten fakt (pieszo do Santiago!) nie wychodził z głowy.

        Po czterech miesiącach odnalazłem w seminarium w Katowicach O Benedykta. Zgodził się na rozmowę (czy wywiad). Opowiedział mi swoje dotychczasowe bardzo wybujałe życie.

        Urodził się w 1975 roku. Dość wcześnie stracił matkę. (miał wtedy 17 lat).Niedługo potem zmarł ojciec. Młody sam na świecie żyjący człowiek musiał sprostać wielu wyzwaniom dnia codziennego. Od czasów Pierwszej Komunii Św. nie był u spowiedzi. Zerwał z Kościołem. Bo koledzy i uciechy dnia codziennego były ciekawsze i ważniejsze. Ot, takie życie „dziecka ulicy” Zaczął popijać alkohol, palić papierosy. Spał w altance,z higieną codzienną na „bakier”. Jakie miał mieć inne uciechy życia, młody człowiek w małym podrzędnymmiasteczku w (Głowno) woj. łódzkim?. Środkowa Polska, bezrobocie duże, beznadzieja dnia codziennego.

        W co się bawić?. Zaczął uprawiać kulturystykę w miejscowym klubie TKKF.

        Przez to zaczął lepiej się odżywiać, musiał mieć siły, aby podnosić coraz więcej, zerwał z

papierosami. Podnosił coraz więcej i więcej. Został nawet mistrzem swojego regionu w kulturystyce. (w trójboju siłowym osiągnął wynik 495 kg) To mu nawet imponowało. Popijał jednak nadal. Miał „lokalną sławę”, pieniądze, to był cały jego świat. Nawet nie myślał o czymś innym. W tak małej miejscowości uchodził za macho.

        Przyszedł rok 1994.

        Miejscowy ksiądz zaproponował mu udział w pielgrzymce na Jasną Górę w charakterze porządkowego a raczej ochroniarza. „Ze względu na swoją posturę doskonale się do tego nadawałem – wspomina teraz Paweł ”(tak miał na imię będąc mieszkańcem Głowna.). „Wtedy nie myślałem, że tak wielkie znaczenie w moim życiu odegra ta pielgrzymka”.- mówi dalej.

        Na Jasnej Górze odbywał się Ogólnopolski Zjazd Odnowy w Duchu Świętym. „Mój ksiądz katecheta zaprowadził mnie do Kaplicy Cudownego Obrazu i zapytał, czy chciałbym służyć przed ołtarzem. Powiedziałem, że się na tych sprawach nie znam, nie wiem co trzeba zrobić, jak się zachować. Ksiądz polecił koledze, który był ministrantem już od dziesięciu lat, by mnie wszystkiego nauczył. Z plecakiem swych nie najlepszych życiowych doświadczeń, klęknąłem przed obrazem Matki Bożej. Zacząłem wpatrywać się w jej twarz i… dokonał się cud. Zrozumiałem, jak straszne życie prowadziłem, ile zła wyrządziłem sobie i ludziom.

        Ksiądz powiedział mi jednak, żebym nie przyjmował Komunii świętej. Nie spowiadałem się od tak dawna…”

        Tak wspomina ten cudowny dla niego dzień, skupiony, z lekko przymkniętymi oczami Paweł. „W drodze powrotnej z Częstochowy do Głowna zaczęliśmy odmawiać Różaniec święty. Kompletnie nie wiedziałem po co ci ludzie tyle razy powtarzają słowa Zdrowaś Maryjo… Kiedy się to wreszcie skończy? Przy którymś dziesiątku przeżyłem coś niesamowitego. Doznałem wtedy tak wielkiej radości, że nie da się tego opisać. Miałem ochotę wszystkich całować…….

        A potem przyszła spowiedź z grzechów całego życia i mocne postanowienie, że do kościoła będę chodzić codziennie. I tak jest do dziś. Kiedy już w sierpniu 1994 roku przestałem uprawiać kulturystykę, zrozumiałem wtedy, że znalazłem się w pułapce łakomstwa, zarozumialstwa i pychy, spotkałem się z krytyką. Koledzy z którymi trenowałem zaczęli mnie namawiać abym powrócił na siłownię. Dogadywali mi: „co ty z siebie zrobiłeś, schudłeś, dziś już mógłbyś mieć kasę. Myślałem sobie, że są moralnie biedni i oddawałem ich Chrystusowi w modlitwie. W takich momentach największą radość sprawiało mi tylko to, że miałem świadomość przynależności do Chrystusa kochającego mnie. Modliłem się i modlę, abym trwał w Jego Miłości i Prawdzie, a przy tym, abym umiał pokutować w duchu odwzajemniania się Chrystusowi za wszelką Jego dobroć.”

        Po powrocie do domu nastąpił okres ponownego dostosowania się do życia wśród normalnych ludzi. Chciał choć po trosze wynagradzać ludziom krzywdy, których doznali wcześniej od niego i jego kompanów, w przeszłości. Przychodziło to bardzo trudno. Mała miejscowość nie służyła temu tak bardzo jak duże miasto. Wszyscy znali się bowiem lepiej niż gdzie indziej. Nie było takiej anonimowości. Niedowierzali, że u tego młodego człowieka nastąpiło przebudzenie religijne i przemiana duchowa. Paweł nie załamywał się.

        Ponieważ wyszedł ze środowiska ludzi pijących, postanowił zacząć nawracać alkoholików ze  złej drogi. Szło to nieraz bardzo topornie. Ufał jednak w Opatrzność Bożą nie załamywał się.

        Do jego domu (altanki), gdzie mieszkał przychodzili koledzy, którym pomagał się uwolnić od nałogu pijaństwa. Modlitwa i dobry przykład to „chwytało” najbardziej.” Nie jest moim celem wychwalać się, prowadzić ranking ilu młodych ludzi udało mi się wyrwać z tego okropnego nałogu ”- mówi dalej Paweł, nałogu w którym uczestniczyło wielu ludzi a nieraz nawet całe rodziny były w to wplątywane.” Po jakimś czasie modlili się wspólnie o nawrócenie dla innych.

        W tych i innych intencjach jeździli na różne czuwania, dni skupień i inne uroczystości religijne w regionie i w Polsce. Przeważnie pieszo lub na rowerach. Nie było ich stać na inne bardziej dogodne formy podróżowania. Pracował bowiem dorywczo. Czasami u ogrodnika, przy żniwach lub innych pracach polowych. Najlepszą pracą była praca w lesie przy wyrąbie lasu. Tam oprócz pracy i wysiłku był czas i klimat (cisza leśna, spokój,samotność )na skupienie i modlitwę. W ten sposób poniekąd powstawał w jego głowie plan pieszego bądź rowerowego pielgrzymowania.

        Często czynił to z nowo nawróconymi na normalne życiowe tory kolegami. Wiele czasu spędzał na modlitwie. Żarliwa modlitwa to jest to. Zaczął coraz bardziej „dogadywać się z Panem Bogiem”. Po kilku pielgrzymkach rowerowych i pieszych zaczęła przychodzić mu myśl o wstąpieniu do klasztoru. Nie miał jeszcze matury, ale za podszeptem dobrego ducha (księdza katechety), podjął naukę w liceum dla pracujących. W wakacje pielgrzymował. Opowiadał mi o wielu życzliwych i pozytywnie nastawionych do życia ludziach jakich spotkał na drogach i szlakach wędrownych swojego życia.. Byłem cały tym zbudowany. Ile samozaparcia, siły woli, energii trzeba mieć aby wszystkie te niedogodności przezwyciężyć,aby się nie poddać i aby nie zawrócić z tego obranego życiowego szlaku, czy pielgrzymiej drogi (przypis autora).

        Jak Ojciec to robił – zapytałem. „Proszę pana ja od momentu kiedy się nawróciłem to przejrzałem na oczy. Dziś wiem, że tylko gorąca modlitwa, ufność Bogu, całkowite poddanie się jego woli przynosi upragnione owoce”. Tu O. Benedykt zaczyna mi wymieniać daty, trasy swoich wędrówek, opowiadać przeróżne przygody z pielgrzymek po Polsce i Europie. Niczym z rękawa sypie nazwami miejscowości, które odwiedzał, albo jakby atlas samochodowy czytał. Sam gubię się już w tych nazwach a on opowiada jakby dopiero co zsiadł z roweru,wszystko na „żywo”. Z pamięci mówi kiedy z kim i jaką trasą doszedł do: Wiednia, Rzymu, Santiago czy Lourdes… Przecież nie znał Ojciec, żadnego języka obcego, ani nie macie pieniędzy na podróż – zapytałem.( Chociaż jest to pielgrzymka rowerowa, to na paliwo nie potrzeba pieniędzy, ale są jeszcze inne rzeczy które trzeba kupić na trasie. Chyba nie kradliście – zadaję następne i dalsze jeszcze pytania.) „Takie obawy nawet mi do głowy nie przychodziły – mówi Benedykt.

        Zawsze jakiś udział Boży był w każdym naszym kroku.

        Wydawało się, że tego czy innego tematu nie „przeskoczymy”, a tu nagle znaleźli się dobrzy, przypadkowo spotkani turyści lub inni ludzie, albo podzielili się z nami chlebem, albo dali kilka groszy na drogę, innym razem naprawili nam rower na ich koszt, udzielili noclegu lub schronienia albo wskazali właściwą drogę gdy błądziliśmy”. Słuchałem tych i innych opowieści, przykładów ludzkiej dobroci i życzliwości ze łzą w oku, gdyż to jest prawie po ludzku nie możliwe, aby tak Bóg kierował nas po drogach życia. (przypis autora) „Zawsze – mówi Benedykt, te i inne sprawy były przez nas „ omodlone ” w kraju. W każdą drogę czy wędrówkę zabieraliśmy z sobą krzyż”.

        „Krzyż ten znalazłem w starej ruderze w mojej okolicy. Został odnowiony i zreperowany. Przemierzył w pielgrzymkach pieszych i rowerowych szlaki od Warszawy po Rzym, od Petras do Aten, od Istambułu po Fatimę. Nieraz stawał się on (krzyż przez niego niesiony}

powodem do modlitwy, a innym razem szyderstw ze strony napotykanych ludzi. Często też stawał się powodem do podejrzeń”. Kiedyś w Czechach, policjant – tajniak – po zatrzymaniu Pawła podążającego przez czeskie góry pieszo do Fatimy, zażądał od niego okazania dokumentów. Jednocześnie kierował w jego stronę pistolet. Dzięki Bogu Paweł miał poświadczenie od proboszcza i zdjęcia potwierdzające, że krzyż należy do niego. Policjant myślał, że Paweł niósł skradziony przez niego krzyż. Innym razem jakiś Czech chciał mu dać 500 koron za krzyż, ale pielgrzym odpowiedział, że nie sprzeda go nawet za dwa tysiące…….

        W Niemczech ktoś inny chciał mu dać 200 euro. I znów podobnie, odpowiedział, że choćby mu dawał 100 milionów euro, to krzyża nie sprzeda. Paweł cenił ten krzyż tym bardziej, że przed nim właśnie wymodlił wraz z alkoholikami nawrócenie dla czterech uzależnionych. Z kolegami wymodlił też cudowne uzdrowienie z choroby dla pewnej kobiety z Głowna. Pani M. dawała o tym publiczne świadectwo. Jej mąż pojednał się z nią po rozwodzie cywilnym, jaki uprzednio z nim wzięła z powodu problemu alkoholowego męża. Podczas, kiedy jego żona leżała w ciężkim stanie chora – w szpitalu (lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie), jej mąż przyszedł prosić Pawła o modlitwę. Modlił się przed krzyżem w kilkakrotnie powtarzanej nowennie do Bożego Miłosierdzia o cud dla żony. Modlił się z Pawłem i z alkoholikami, którzy do niego przychodzili na różaniec. Cud nastąpił….- wspomina dziś O.Benedykt.

        Od tej pory ten krzyż towarzyszył mi w każdej wędrówce.

        W czasie drogi był zawsze czas na modlitwę. Mieliśmy stały „ repertuar modlitewny”,czas na posiłek i krótki odpoczynek. Dziennie robiłem (lub robiliśmy) po 40 do 70 km drogi w zależności od pogody, samopoczucia czy kondycji. Na plecach 30 kilogramowy plecak w którym naprawdę niezbędne rzeczy (koc, karimata, ciepły sweter oraz peleryna p.deszczowa).

        Rowerem to różnie 150 do 200 km dziennie, zawsze z krzyżem i polską flagą. Do Rzymu szedłem 54 dni. Był to rok 2003, rok jubileuszowy 25-lecia pontyfikatu Ojca świętego Jana Pawła II. W tym miejscu należy wspomnieć to, że na tę szczególną wyprawę Paweł wybrał się w worze pokutnym uszytym przez niego z worków z juty i pozszywanych nićmi bawełnianymi.

        Tu wypiszę daty i pielgrzymki jakie odbył Paweł w swoich młodzieńczych latach po Polsce i Europie zanim dojrzał do podjęcia życiowych decyzji, zanim odczytał drogę swojego życiowego powołania:

        1997 rok: Czechy-na rowerze,( powstrzymana przez powódź we Wrocławiu),jechałem z br. Tadeuszem OFM.

        Rok 1998: Na rowerze z Polski do Fatimy przez Rzym-jechałem z br. Tadeuszem OFM.

        Rok 1999: Na rowerze z Polski do Fatimy i z powrotem. Jechałem ze Sławkiem kolegą. Przez Rzym, Turyn, La Salette, Lourdes, szlakiem Camino de Santiago. Wracaliśmy przezSalamankę, Krainę Basków, Bayonne, Bordeaux, Limoges, Besancon, Dijon, Strasburg, Niemcy, Częstochowę do Suwałk. Stamtąd pieszo do Wilna i z powrotem przez Suwałki i Łowicz do Głowna (trasa wyniosła w 3,5 miesiąca aż 9432 kilometry).

        Rok 2000:Pielgrzymka jubileuszowa do Rzymu rowerem. Jechałem z kolegą alkoholikiem. (w obydwie strony z Polski do Rzymu i z powrotem rowerem do Polski).

        Rok 2002 do Fatimy.- na rowerach.

          Rok 2003 do Rzymu, później do Medjugorje na rowerach w dwie strony. Zaś we wrześniu wyruszyłem z kolegą z Jasnej Góry na Watykan w duchu dziękczynienia Panu Bogu za 25 lat pontyfikatu papieża Polaka.

        2004-pielgrzymka rowerowa do Szwajcarii i stamtąd przez góry oraz przez Mediolan, Bolonię i Florencję do Rzymu. (Podobnie jak w ub roku t.j.2003) szedłem pieszo na Watykan z Jasnej Góry przez ok. 50 dni z innym kolegą (ruszyliśmy z Polski we wrześniu).

        2005-pielgrzymka życia z Polski do Fatimy na nogach!!! Szedłem od Łowicza (miast Głowno) przez Zieloną Górę, Gubin, Wittenbergę, Kolonię, Wittem w Holandii, Belgię, Francję do Lourdes. Pireneje, szlakiem Camino de Santiago, do Fatimy przez 96 dni (zrobiłem 4857 kilometrów). Wyszedłem z Polski 27 czerwca, a zaszedłem do Fatimy w dniu 30 września. Każdego dnia pisałem dziennik podróży, gdzie notowałem prawie wszystkie przeżycia zewnętrzne i duchowe, ilość kilometrów, ważniejsze miasta, miejscowości i rozważania modlitewne na podstawie Słowa Bożego z danego dnia (Lectio divina). Miałem codzienną możliwość odmówienia po drodze czterech całych różańców (16 części), rankiem godzinki ku czci Najświętszej Maryi Panny, Brewiarz, Drogę Krzyżową na podstawie rozważań słowa Bożego z dnia, jakie Kościół podaje podczas Mszy świętej i inne. Moim pragnieniem było codzienne uczestnictwo w Najświętszej ofierze Mszy św., ale nie zawsze było to możliwe (szczególnie, gdy szedłem przez tereny protestanckie i przez Francję). Abym fizycznie nie ustał w drodze, za podstawowy codzienny pokarm wybrałem „muesli” z rodzynkami zalewane wodą z rozcieńczonymi pastylkami multiwitaminowymi. Rano zjadałem tego ok. pół litra, wypijałem mocną kawę i szedłem aż do popołudnia (do 14.00).

        Zatrzymywałem się zawsze w kościołach jeśli były bliżej trasy i modliłem się kilka minut. To mnie bardzo umacniało psychicznie i duchowo, dodawało mi pewności, pokoju, mocy i radości. Jeśli nie było kościoła przez cały dzień, bardzo mi tego brakowało. Kościoły w drodze były dla mnie jedynymi oazami, gdzie czerpałem siły do dalszej drogi, a szczególnie wtedy, kiedy mogłem czynnie uczestniczyć we Mszy św. i przyjmować Pana Jezusa w Komunii św. Po południu jadłem obiad: 40 dkg żółtego sera z ciemnym bochenkiem chleba, 0,2 litra muesli, 50 dkg czekolady i dużo wody (zwykle 1,5 l). Po takim obiedzie ucinałem sobie drzemkę, ale tylko 10 -15 minut. Kiedy wstawałem byłem orzeźwiony tak, że pokonywałem trasę aż do wieczora przemierzając dodatkowo od 25 do 30 km. Jeśli mi się udawało być na wieczornej Mszy św., to potem jadłem kolację (mniej więcej podobną do śniadania) i jeśli jeszcze było jasno szedłem aż do nocy.

        Zdarzały się dni, gdzie ksiądz, czy zakonnicy zatrzymywali mnie na nocleg. Lecz latem, kiedy jeszcze było widno i ciepło wolałem iść dalej korzystając z długiego dnia i ładnej pogody.

        W Fatimie pozostałem do 17 października. Tam przystąpiłem do spowiedzi. Miałem czas na odpoczynek i rozważania o swojej drodze życia. Spowiednik (ksiądz Polak z Wenezueli), szepnął mi abym wstąpił do klasztoru cystersów, ale w Hiszpanii. Pomyślałem sobie ,,w Hiszpanii, ale nie znam języka?”

        W Polsce to tak… pomyślałem, ale w Hiszpanii? Po powrocie do kraju robiłem wszystko aby oddalić tę myśl od siebie. Myślałem, że tą myśl zagłuszę. Była to ucieczka przed poddaniem się woli Bożej. Ja nie chciałem, ale On (Chrystus) tak chciał. Za rok wyruszyłem więc już w konkretnej intencji o rozpoznanie drogi życiowego powołania. Pieszo z Polski ruszyłem 24 czerwca i szedłem spod Łowicza przez Łódź, Sieradz, Wrocław, Wałbrzych, Krzeszów, Lubawkę (granica polsko-czeska),Pragę, Bawarię (Altoetting), Austrię (Innsbruck, Feldkirch, Szwajcarię (m.in. Flueli Rant oraz sanktuarium narodowe Szwajcarii – Einsiedeln,) poprzez Lucernę, Genewę, Lyon, Tuluzę, Lourdes, Pireneje, Szlakiem Santiago de Compostela, później poprzez Porto, Coimbrę do Fatimy. Trasa wyniosła dosłownie 4200km.

        Do Fatimy przybyłem po 105 dniach marszu, 6. 10. 2006 roku. Tam spotkałem Ojca Rajmunda cystersa z Wąchocka. On dał mi adres do klasztoru w Polsce. Wróciwszy do Polski, pojechaliśmy jeszcze do Aten i stamtąd na rowerach do Istambułu… Po powrocie przez Rzym do Polski, wstąpiłem do zakonu cystersów, jestem szczęśliwy… Trzeba było tak wielu doświadczeń życiowych, aby odczytać to co najwłaściwsze. Kilka rzeczy zaważyło na moim losie. Gościnność cysterska w klasztorze w Heiligenkreuz w Austrii, ten ksiądz spowiednik z Wenezueli, i chyba ten odnaleziony przeze mnie krzyż na rumowisku.(przypis autora)

        Jakże wymowne znaki dawał mi Pan. Jemu niech będzie chwała i cześć”. Na tym zakończył opowieść o swoim powołaniu życiowym O. Benedykt Zieliński. Krzyż który mu towarzyszył podczas wielu wędrówek zawiesił w kościele parafialnym w Winnikach. Jest to nowa placówka duszpasterska objęta przez cystersów na Pomorzu zachodnim. Obecnie O. Benedykt przygotowuje się do święceń kapłańskich, na które oczekuje wiosną 2014 roku.

Aktualizacja artykułu.

W chwili obecnej O Benedykt Paweł Zieliński o.cist jest (po pięciu latach pobytu w klasztorze w Wąchocku) proboszczem w Sulejowie. Jest to klasztor cysterski pod kuratela Wąchocka.

        Rozmowę przeprowadził, całość opracował na podstawie materiałów O Benedykta

Andrzej Kalinowski

Współpraca;  Maria Szpara

Zdjecia; Andrzej Kalinowski