Już dawno nie mieliśmy tak zaplanowanego wyjazdu. Tym razem jadąc w Góry Świętokrzyskie postanowiliśmy nadrobić zaległości i obejrzeć sztandarowe atrakcje tego regionu, które pod koniec ubiegłego i na początku tego roku były zamknięte ze względu na COVID.

Zaczęliśmy od jaskini Raj. Bilety trzeba rezerwować z wyprzedzeniem i wreszcie nam się udało je zdobyć. Na tę jaskinię “zasadzaliśmy się” już od jakiegoś czasu. Myśleliśmy, że uda nam się ją zwiedzić za którymś razem po drodze w Beskidy, ale nic z tego nie wychodziło. Zawsze okazywało się, że bilety są wyprzedane.

Do Jaskini Raj wpuszczane są kilkunastoosobowe grupy co 15 minut. Zwiedzanie odbywa się oczywiście z przewodnikiem. Trasa nie jest długa, przechodzi się przez kilka wcale niedużych sal, zataczając koło. Jaskinia jest oświetlona, ale przewodnik zapala światło tylko tam, gdzie aktualnie znajduje się oprowadzana grupa. Tłumaczy, że chodzi o to, by w środku nie rozwinęła się roślinność i glony, które zaczęłyby zużywać dwutlenek węgla i w ten sposób zaburzyłyby panujący we wnętrzu mikroklimat. Na koniec mówi jeszcze, że tę piękną, najeżoną stalaktytami i stalagmitami jaskinię czeka taki sam los jak inne jaskinie krasowe – strop zawali się pod własnym ciężarem i zniszczy wszystkie formy naciekowe. To jednak nie nastąpi zbyt prędko, jako że stalaktyty tworzą się w tempie 1 centymetra na 100 lat.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Dalej jedziemy do pobliskich Chęcin. Gdy tu byliśmy poprzednio, zamek był zamknięty. Teraz na szczęście już można wejść do środka. Parking przy zamku jest bezpłatny, co się nieczęsto zdarza i jest godne pochwały. Zwiedzanie zamku z przełomu XIII i XIV wieku to strzał w dziesiątkę. Idealna atrakcja dla dzieci. Można wejść na dwie wieże, zajrzeć do lochów, do skarbca, a nawet zobaczyć, jak czuł się skazaniec w dybach lub w tzw. klatce hańby. Z zamku schodzimy do miejscowości Chęciny, przechodzimy przez rynek, jemy obiad i lody gałkowe.

Potem podjeżdżamy kilkanaście kilometrów pod górę Miedziankę. W końcu trzeba zaliczyć jakiś szlak! Parkujemy na takim trochę bocznym parkingu, dlatego nie od razu mamy pojęcie, co tam się dzieje na górze. Po krótkiej wędrówce okazuje się, że łatwo dostępna i malownicza o zachodzie słońca góra Miedzianka jest ulubionym plenerem fotografów ślubnych. Po wychodniach skalnych na szczycie pomykają cztery drżące panny młode w białych sukniach z odsłoniętymi ramionami i czterej panowie młodzi w eleganckich garniturach, starając się nie obetrzeć eleganckich butów. Jakaś panna młoda zazdrości mi czapki. Tylko jak tu się ustawić, żeby zrobić zdjęcie bez całej tej menażerii w tle? Na szczęście jakoś się udaje. Zachód słońca zostaje uwieczniony.

Po tak dobrze wykorzystanym czasie udajemy się na nocleg w centrum Kielc. Chyba po raz pierwszy na jakimkolwiek wyjeździe włączamy znajdujący się w lokalu telewizor. Jacek ma obiecane, że będzie mógł obejrzeć mecz.

W niedzielę zmieniamy kierunek na wschodni, czyli jedziemy w pasmo Łysogóry. Mamy zarezerwowany na 11:00 pokaz szlifowania minerałów w muzeum minerałów i skamieniałości “Tajemnice Klejnotów” w Świętej Katarzynie. Pan przewodnik opowiada o różnych sposobach szlifowania minerałów, pokazuje różne maszyny szlifierskie, a potem pracownię, w której powstają rzeźby i biżuteria. Ania i Jacek się nie nudzą. Po tym niedługim wprowadzeniu sami przechodzimy przez kilka sal wystawowych. Oprócz minerałów są tu także skamieniałości mamuta i zrekonstruowana na podstawie skamieniałych kości noga dinozaura. Niektóre eksponaty są naprawdę duże, a dla mnie zawsze zaskakujące jest to, że po zewnętrznej stronie wyglądają jak zwykłe skały. Przecięte lub rozbite ukazują swoje niesamowite i barwne wnętrze. Szczególną uwagę zwracamy na gablotę z meteorytami. Jest kilka egzemplarzy z Polski i z zaciekawieniem czytamy opisy odnalezienia tych kosmicznych kamieni. Są takie, które spadły na pola i potem, ze świeżo zaoranej ziemi, jeszcze ciepłe, wyciągali je lokalni rolnicy.

Przy muzeum funkcjonuje sklepik, w którym można kupić m.in. wyroby z krzemienia pasiastego – minerału, z którego słynie ten region. Mając w pamięci fakt, że nasze obie mamy mają urodziny w październiku, zaopatrujemy się należycie.

Na druga połowę dnia mamy jeszcze w planach wejście na Święty Krzyż. Akurat o 15:00 jest Msza Święta. Wchodzimy z Nowej Słupii, ale ścieżką przyrodniczą, a nie głównym szlakiem. Tak jest trochę mniej ludzi. Zdążamy jeszcze zajrzeć do muzeum z pamiątkami z podróży misyjnych oblatów. Jest tam gablota z przedmiotami z kanadyjskiej północy, a także figurka Maryi z Madagaskaru, taka sama jaką mamy na półce w sypialni. Po Mszy św. wchodzimy na wieżę, skąd roztacza się widok na całą okolicę. U stóp mamy morze kolorowych drzew. Liście mienią się teraz wszystkimi odcieniami żółci i brązu.

Schodzimy już po zachodzie słońca. Robi się chłodno, jesiennie, z ust leci para, a powietrze pachnie wieczorem.

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak