No, nie wiem, czy w tym z dnia na dzień ziębnącym świecie, akurat zimna woda jest takim dobrym pomysłem na zdrowie. Ale pamiętam z dzieciństwa, że w wielu domach zaraz przy wejściu stało duże naczynie gliniane z wodą studzienną. Było kilka garnuszków emaliowanych, i chochla do czerpania wody. Przychodzący zanim weszli do domu mogli ugasić pragnienie pijąc zdrową wodę. A to następowało po obmyciu przy pompie, albo studni, i po otrzepaniu zakurzonego odzienia, a przede wszystkim oczyszczenia butów. Z tymi butami to były całe ceregiele. Była i taka stalowa szufelka, i druciana szczotka, i pikulec. A jak już nic nie dawało rady, to trzeba było obuwie ściągnąć i założyć specjalnie przygotowane kapcie (nazywane lacie, one size fits all) .

        Gliniane naczynie z wodą było nakryte czystą serwetką i chroniło źródlaną wodę od much i kurzu obejścia. W upalne dni naczynie było wynoszone do sadu, gdzie w cieniu grusz i jabłoni domownicy szukali wytchnienia od upału. Taka zimna woda znakomicie pomagała w wychłodzeniu organizmu. Dodawała krzepy i wigoru i oczyszczała organizm. To regularne picie wody pełniło rolę dzisiejszego ‘cleansing’ chociaż nikt tego wtedy tak nie nazywał. Jeszcze jedna mądrość ludowa. Dlatego też i obejście było utrzymywane w należytym ładzie. W niedzielę po kościele i obiedzie, całe domostwo ze zwierzątkami domowymi wylegało w cień sadu na poobiednią drzemkę. Pierwszy raz tego doświadczyłam we wsi podkrakowskiej odwiedzając przed wyjazdem do Kanady rodzinę męża. Mnie się niestety drzemka nie udała, bo akurat moje kilkumiesięczne dzieciątko postanowiło nie spać. Uspokoiło się dopiero w sieni, przy pojemniku z wodą źródlaną, nad którą wisiała makatka ‘Zimna woda zdrowia doda’. Widocznie moje spokojne popijanie wody, uspokoiło niemowlę.

        Trudno, żeby w dzisiejszych czasach kontynuować te tradycje z wystawianiem gara ze źródlaną wodą, ale to przecież nie o gar chodzi, tylko o picie dobrej, czystej i niczym nie skażonej wody. Najlepiej, żeby była w butelkach ze szkła. Ale i tak lepsza jest z butelek plastikowych, niż nic. Butelki szklane są bardzo ciężkie, o czym przekonałam się ostatnio próbując włożyć do wózka spawkę gruzińskiej wody Borjomi (dostępna u Starskiego). Nawet mój towarzysz nie dał rady. Stękał i natężał się, i przymierzał z każdej strony, ale nie dał rady.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Wybrnęłam z tego z klasą, bo wzięłam mniejszą spawkę (tylko 6) z butelkami plastikowymi.  Mój towarzysz nie zna polskiego, więc tego nie przeczyta, że zauważyłam, że prycha i wzdycha, ale nie jest w stanie udźwignąć 24 szklanych butelek napełnionych wodą i włożyć do wózka. To i dobrze, bo potem by musiał je jeszcze z wózka wypakować do bagażnika. A potem wnieść z bagażnika po schodkach do kuchni.

        Ale wodą był zachwycony. Może nie samym smakiem, co działaniem oczyszczającym i związaną z tym lekkością, którą odczuł już dnia następnego. W nagrodę dostał kilka butelek więcej  i opowieść o makatkach. Wcale się nie zdziwił, bo u nich w Quebecu też takie były z napisami ‘l’eau douce aujoutera de la santé’, co się tłumaczy na nasze ‘Świeża woda zdrowia doda’.

        A ja myślałam, że te makatki to takie nasze, polskie. Widocznie globalizm był powszechny zanim go nazwano. Ciekawe w jakich jeszcze krajach zdobiono domy takimi makatkami?

MichalinkaToronto@gmail.com         Toronto, 8-my listopada, 2021