Wstęp
Nie da się ukryć, że 2021 rok zakończył się z przytupem w wykonaniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, szybko poprawionym przez prezydenta Putina i Ławrowa, rosyjskiego ministra spraw zagranicznych. Mam na myśli dwa listy wysłane do Stanów Zjednoczonych i NATO.
Szczęśliwie, w powietrzu nie unosi się zapach prochu strzelniczego ani dym z pogorzelisk, a nieba na horyzoncie nie rozświetlają łuny pożarów. Wprawdzie jeszcze błyskają w zimowym słońcu szable, ale coraz częściej na pokaz lub wtedy, kiedy chowane są do pochwy.
Rodzą się pytania. Czy taki stan utrzyma się w roku 2022?
Jaka jest przyczyna raptownej zmiany tonu w relacjach Rosji z Zachodem?
Czy przyczyna wynika z zakulisowych zmian wewnątrz elit kremlowskich?
Dlaczego właśnie teraz prezydent Putin zauważył, że Rosja została oszukana przez Zachód?
Przecież od 1990 roku Kreml wyraźnie starał się o to, aby być uznanym za „przyjaciela czy partnera” Zachodu. W wypowiedziach prezydenta Putina i ministra Ławrowa można było usłyszeć frazy takie jak, „nasi zachodni partnerzy”. Łatwiej możnaby snuć prognozy na 2022 rok, gdyby miało się wiedzę o tym, co wiedzą elity kremlowskie i waszyngtońskie. Nie wiemy też, jakiego asa w rękawie może mieć Rosja, i jakie atuty za pazuchą trzymają Stany Zjednoczone.
Pozostają nam spekulacje, którymi jest wypełniony ten artykuł.

Nie tylko rozmowy Wschód-Zachód będą przyciągały naszą uwagę w 2022 roku. Uniknęliśmy unoszącego się w powietrzu zapachu prochu strzelniczego w wiatrach ze wschodu, ale to nie oznacza, że gorąca wojna to jedyna plaga, która może dopaść społeczeństwa, od lat odwykłe od zmagania się z wychłodzonymi mieszkaniami, przerwami w dostawach elektryczności czy brakami towarów w sklepach. Bogate państwa Zachodu mają wystarczające zasoby finansowe, aby uchronić własnych obywateli od takich nieprzyjemności. Mniej zamożnym państwom będzie trudnej z zabezpieczeniem własnym obywatelom takich potrzeb.

W sprawach ekonomicznych nieprzyjemne jest to, że dzisiejsze teorie rozwoju gospodarczego upadają, a nowych nie stworzono. Jeszcze niedawno wydawało się, że głównym celem elit rządzących jest utrzymanie się u władzy. Dzisiaj wygląda to tak jakby elity, od momentu rozpoczęcia studiów uniwersyteckich do chwili obecnej, miały dostęp tylko do podręczników na temat ekonomii, napisanych przez autorów o liberalnych poglądach.
Podręczniki, w których kiedyś pisano, że można gospodarować „inaczej”, zostały dawno spalone na stosie w imię jedynie słusznego liberalizmu oraz globalizmu.
Nie jest też do końca pewne jak długo elitom rządzącym uda się utrzymać w społeczeństwach przekonanie, że działają w ich imieniu i dla ich dobra. Pozostaje pytanie o to, czy zadyszka „liberalnych gospodarek” w obu państwach mogła być przyczyną zwrotu w zachowaniu prezydentów Bidena i Putina.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Rozmowy rosyjsko amerykańskie
Tak, jak przygotowania do „inwazji rosyjskiej na Ukrainę” stanowiły istotny element wschodnio europejskiej polityki 2021 roku, tak rozmowy Rosji ze Stanami Zjednoczonymi oraz Rosji z państwami NATO, będą ważnymi elementem geopolityki w 2022 roku. Rezultaty tych rozmów będą rzutowały na geopolitykę w następnych lata.

Zanim scharakteryzuję propozycje złożone Zachodowi przez administrację rosyjską, przedstawię „pole”, a właściwie dwa „pola”, na których będą toczyły się rozmowy. Dwa „pola”, ponieważ Moskwa wysłała dwa pisma. Jedno było skierowane do Stanów Zjednoczonych i traktuje o zbiorowym bezpieczeństwie, a drugie pismo było skierowane do państw NATO i było wysłane do Brukseli. W ten sposób, elity z Kremla podzieliły wirtualnie szeroko rozumiany „Zachód” na dwie części.
Donbas będzie przedmiotem rozmów Moskwy wyłącznie z Waszyngtonem. Skąd takie przypuszczenie?
Po pierwsze, gdyby w rozmowach miałyby być uwzględnione głosy Polski, państw bałtyckich, Czech czy Szwecji, to rozpoczynanie rozmów nie miałoby sensu z powodu nieuchronnego ich fiaska na samym starcie.
Właśnie z takiego powodu fiaskiem zakończyła się próba zaproszenia prezydenta Putina na szczyt Unii przez byłą panią kanclerz Niemiec i prezydenta Francji.
Po drugie, kilka tygodni temu rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych opublikowało na swojej stronie internetowej treść rozmów, jakie prowadził rosyjski minister ze swoimi odpowiednikami w Paryżu i Berlinie na temat zakończenia kryzysu związanego ze zbuntowanymi republikami (obszarami) ukraińskimi, Donbasem i republiką Ługańską. Z opublikowanych dokumentów wynikało, że obaj ministrowie nie prowadzą samodzielnej polityki własnych rządów, ale raczej wykonują polecanie silniejszego sojusznika. Stąd pominięcie Francji i Niemiec w rozmowach na temat Donbasu w żadnym stopniu ich nie obrazi, ponieważ to, co zauważył rosyjski minister spraw zagranicznych, jest im również dobrze wiadome.

Jeżeli Francja i Niemcy nie są traktowane przez Kreml, jako partnerzy do rozmów na temat Donbasu, to trudno się dziwić, że głos innych państw europejskich nie będzie brany pod uwagę. Jednakże, w rozmowach Rosji z paktem NATO, głosy Francji i Niemiec będą nad wyraz znaczące.

Trochę historii
Co będzie „przedmiotem ”rozmów pomiędzy Kremlem i Waszyngtonem? Cały świat, ale Europa w szczególności.
Warto przypomnieć ciąg faktów historycznych, które poprzedzają dzisiejsze wydarzenia bez przypomnienia, których łatwo zgubić sens tego, co się dzieje i będzie działo.

Zacznę od przypomnienia, że podczas Konferencji w Teheranie w 1943 roku, przywódcy trzech mocarstw, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, uzgodnili podział stref wpływu Rosji i Stanów Zjednoczonych w powojennej Europie. Ustalenia zostały potwierdzone na spotkaniu w Jałcie, w 1945 roku. Państwa takie jak Polska, wtedy Czechosłowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria oraz Wschodnie część Niemiec, znalazły się w strefie wpływów ZSRR. Europa Zachodnia znalazła się w strefie wpływów amerykańskich.

W krótkim czasie obszar pomiędzy obiema strefami został nasycony taką ilością sprzętu wojskowego, że paradoksalnie stała się najbezpieczniejszym miejscem na świecie. W latach pięćdziesiątych Amerykanie dodatkowo umieścili w swojej strefie broń atomową, która jeszcze dzisiaj znajduje się w Niemczech, Holandii, Włoszech i Belgii. Tylko samobójca mógł myśleć o wywołaniu na tym obszarze zbrojnego konfliktu, licząc na jakikolwiek sukces.
Dowodem na przestrzeganie przez oba mocarstwa porozumień o podziale stref wpływu było to, że nawet w czasach ostrych przesileń politycznych, jakie miały miejsce w Berlinie, Poznaniu, Gdańsku, Budapeszcie, Pradze, czy w Polsce tuż przed stanem wojennym, Zachód wspierał przeciwników socjalizmu słowem czy powielaczami, ale nigdy dostawami broni.

Historia nie stała w miejscu.
W 1991 r., w Pradze został podpisany protokół o likwidacji Układu Warszawskiego, a pod koniec tego samego roku nastąpiło rozwiązanie ZSRR. W kolejnych latach nastąpiło wycofanie wojsk rosyjskich z rosyjskiej strefy wpływów. Wojska amerykańskie i ich broń atomowa pozostały w Europie.

Stany Zjednoczone uznały, że wygrały zimną wojnę z ZSRR i uznały się z jedynego światowego przywódcą.
Ustalenia z Teheranu i Jałty o strefach wpływu, nigdy nie zostały oficjalnie odwołane, ale po pewnym czasie zaczął się „marsz” NATO na wschód Europy.
W roku 1999 do NATO przystąpiły Polska, Czechy i Węgry. Bułgaria, Rumunia, Słowacja, Słowenia, oraz państwa bałtyckie, Litwa, Łotwa i Estonia przystąpiły do paktu w 2005 roku.

Co może denerwować Rosję
Co jest kością niezgody z punktu widzenia Rosji? Co spowodowało niespodziewane, drastyczne zaostrzenie retoryki Kremla?

1. Osobiście uważam, że samo przyjęcie wyżej wymienionych państw do paktu NATO nie miało i nie ma dla Rosji większego znaczenia. To, co ma znaczenie, to rezultaty wynikające z ustaleń zawartych podczas spotkania na szczycie NATO w Warszawie w 2016 r.
Na tym szczycie podjęto decyzję o rozmieszczeniu wojsk natowskich na terenie nowo przyjętych państw. Ustalono wtedy, że batalion brytyjski będzie stacjonował w Estonii, kanadyjski na Łotwie, niemiecki na Litwie, a wojska amerykański w Polsce. I tak aktualnie na terenie Polski przebywa oficjalnie ok. 4 tysięcy wojskowych z państw NATO.

2. Drugim elementem mogącym denerwować Rosjan są rozmieszczone w Europie środkowo-wschodniej tarcze antyrakietowe.
Dwie pierwsze, w Rumunii i Czechach, osiągnęły zdolność bojową. Trzecia, w okolicach Redzikowa, ma być ukończona w przyszłym roku. Uzasadnieniem do budowy tych tarcz była konieczność obrony Europy przed rakietami z Iranu. Warto przypomnieć, że budowę tarcz antyrakietowych rozpoczęto, zanim Iran zaczął konstruować rakiety zdolne dosięgnąć Europę.
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, co jest złego z punktu widzenia Rosji, z posiadania przez sąsiednie państwa tarcz antyrakietowych, czyli broni czysto defensywnej.
Po pierwsze, stanowiska do wystrzeliwania antyrakiet nadają się idealnie do wystrzeliwania rakiet ofensywnych.
Po drugie, od bazy w Redzikowie do Kaliningradu jest niewielka odległość.
Po trzecie, Redzikowo i Kaliningrad są oddzielone morzem, czyli „obszarem”, na którym nie jest możliwe zbudowanie stałych systemów ostrzegających lub przechwytujących nadlatujące rakiety. Na podobnej zasadzie zagrożenie dla terytorium rosyjskiego stanowi tarcza antyrakietowa w Rumuni. Można jeszcze wspomnieć o natowskich bazach lotniczych w państwach bałtyckich.

3. Rosja, słowami ministra spraw zagranicznych twierdzi, że Stany Zjednoczone szybko zbudują własne superszybkie rakiety, które rozmieszczone na terytorium Ukrainy, będą stanowiły zbyt duże zagrożenie dla jej bezpieczeństwa. I nie zamierza dopuścić do powstania takiego zagrożenia. Nie jest jasne, w jaki sposób chce takiemu zagrożeniu zapobiec.
Czy to jest ultimatum? Nie jest do końca jasne, jakie mogą być konsekwencje niespełnienia ich żądań przez Zachód. Trzeba mieć nadzieję, że stary żart o tym, że „wojny nie będzie, ale rozpocznie się taka walka o pokój, że nie zostanie kamień na kamieniu”, nie stanie się opisem rzeczywistości.

Stany Zjednoczone w 2021 roku
Spróbujmy ocenić sposób postrzegania przez Stany Zjednoczone bieżącej sytuacji wojskowo polityczną na świecie, i szczególnie w Europie.

Donald Trump był pierwszym prezydentem, który zwrócił uwagę na fakt, że ciągnięcie „sanek” pod tytułem „hegemon światowy”, po coraz cieńszym śniegu, czyli przy coraz mniejszym „zapotrzebowaniu” na świecie na amerykańską obecność wojskową, staje się coraz kosztowniejsze. Światowe przywództwo przestało przynosić korzyści i zaczęło wpływać ujemnie na finanse USA.
Na początku swojej prezydentury Trump wykazywał „ochotę” podzielenia się „odpowiedzialnością” za świat z prezydentem Putinem. Próby zostały storpedowane w zarodku przez obóz amerykańskich demokratów, który uznał sam pomysł spotykania się ówczesnego prezydenta z prezydentem Putinem za zdradę interesów narodowych i dobrowolne zrzekanie się „zdobyczy” osiągniętych przez ostatnie trzydzieści lat. Sam prezydent Trump mało nie przypłacił utratą stanowiska za swoje pomysły, ledwo unikając impeachmentu.

Dla demokratów dziś rządzących w Waszyngtonie hucznie zapowiadane odejście od miękkiej polityki prezydenta Donalda Trumpa i wielki powrót do polityki światowej w roli lidera, szybko stało się czymś podobnym do zderzenia rowerzysty z kępą kolczastych krzaków rosnących przy drodze.
Próba podporządkowania własnym celom politycznym Pekinu skończyła się fiaskiem. Do demokratów dodarło, że istnieje specyficzna zależność między Chinami i USA, którą można opisać znanym polskim powiedzeniem, „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”.
Jest gorzej, ponieważ Chiny, jak i USA wstępują w tym samym momencie w roli Kozaka i Tatarzyna. Innymi słowy, dzisiaj trudno sobie wyobrazić „dobrobyt” amerykańskiego społeczeństwa bez chińskich produktów na amerykańskim rynku, czyli po prostu towarów chińskich w sklepach. Zastępstwa dla chińskich produktów w takiej ilości praktycznie nie ma i jeszcze długo nie będzie.
Stało się też jasne, że Chiny są państwem stabilnym, niezagrażającym światowemu pokojowi, ponieważ mają możliwość sprzedaży swoich towarów, między innymi, na amerykańskim rynku. I taka zależność między tymi państwami pozostanie jeszcze na lata. Dlatego spekulacje o szybkiej, nieuchronnej gorącej wojnie między Chinami i USA można włożyć miedzy bajki.

Drugim kubełkiem lodowatej wody na głowy demokratów okazała się próba siłowa z Rosją w okresie marca i kwietnia 2021 roku, na obszarze Europy Wschodniej. Przedłużeniem tej niedoszłej konfrontacji stały się niedawne przepychanki popularnie nazwanej „inwazją Rosji na Ukrainę”. Obie niedoszłe „ekspedycje” uświadomiły demokratom to, o czym wojskowi amerykańscy musieli informować swoje elity polityczne od pewnego czasu. To znaczy, Rosja militarnie wróciła do pozycji mocarstwowej. I jeżeli nie jest silniejsza, to na pewno nie jest już militarnie słabsza od Stanów Zjednoczonych. Jest pewne, że na wojnę z Rosją nikt się już nie wybierze.

Równolegle z niby „powrotem” do pozycji lidera światowego, demokraci amerykańscy powoli zaczęli wchodzić w buty polityki zagranicznej, zapoczątkowanej przez prezydenta Trumpa.
Najbardziej spektakularne było zrealizowanie zapowiedzi prezydenta Trumpa o wyprowadzeniu wojska z Afganistanu. Pozostawienie znakomicie uzbrojonej i wyszkolonej afgańskiej armii wyglądało jak zastawienie pułapki na potencjalnego agresora, który chciałby się skusić na łatwą „zdobycz”. Tymczasem żaden sąsiad Afganistanu, w tym Chiny i Rosja, nie kiwnął palcem, aby wypełnić „próżnię”, jaka powstała po Amerykanach. To może skłaniać administrację waszyngtońską do przekonania, że Moskwa nie będzie zainteresowana wypełnianiem próżni, jaka może powstać po ich wycofaniu się z Europy.

Co może zachęcać Waszyngton do przedłużenia wpływów w Europie Wschodniej?
Od 2014 roku sama tylko armia ukraińska została wzmocniona sprzętem amerykańskim wartym, prawie 2,5 miliarda dolarów. Niektórym przedstawicielom administracji waszyngtońskiej może być trochę szkoda, by taka „inwestycja” nie przyniosła jakichś geopolitycznych „zysków”.
Z drugiej strony, od początku kadencji prezydenta Bidena mówiło się, że Amerykanie tracą zainteresowanie Europą Środkowo-Wschodnią i najchętniej przekazaliby swoje kompetencje na tym obszarze Berlinowi. Nowa administracja z Waszyngtonu postawiła na Niemcy, a nie na wspieranie koncepcji Trójmorza. Taką zmianę trendu odczuła Polska, co się objawiło pojawieniem się przekonania naszych elit o utracie pozycji strategicznego sojusznika Stanów Zjednoczonych.

Możliwe rezultaty rozmów Rosji z Zachodem
Rosja twierdzi, że celem koncentracji wojsk przy granicy z Ukrainą nie jest wywołanie wojny czy nawet lokalnego konfliktu, ale przygotowanie się na taką ewentualność. Pozostaje pytanie o to, co wiedzą elity na Kremlu, a czego my nie wiemy.
Oczekiwania Rosji od paktu NATO i Stanów Zjednoczonych, opublikowane na stronie ministerstwa spraw zagranicznych, można śmiało nazwać projektem stworzenia nowego podziału stref wpływu w Europie. Rosja oczekuje, że państwa powstałe z byłych republik sowieckich, jeszcze niebędące członkami NATO, wbrew zapewnieniom Zachodu nie będą przyjęte do paktu.
Inne państwa NATO nie będą rozlokowywały swoich sił zbrojnych w byłych państwach socjalistycznych oraz państwach bałtyckich. Prawdopodobnie oczekują usunięcia obecnych baz z terytorium nowo przyjętych członków NATO oraz demontażu tarcz antyrakietowych z ich terytorium.

Nie wiadomo, w jakim stopniu żądania (czy propozycje) rosyjskie są realistyczne i możliwe do spełnienia przez szeroko rozumiany Zachód. Trudno uwierzyć, że prezydent Putin, i jego najbliższe otoczenie, nie znają treści książką „Mały Książę” autorstwa Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, i zawartego tam stwierdzenia: „Należy wymagać tego, co można otrzymać. Autorytet opiera się na rozsądku”. To pozwala sądzić, że lista „życzeń„ przedstawionych przez Moskwę mogła być wcześniej przedyskutowana ze stroną amerykańską i w pewnym sensie wspólnie uzgodniona. Mogło to nastąpić 15 grudnia 2021 roku, kiedy grupa przedstawicieli Departamentu Stanu USA składała wizytę w Moskwie. Gdyby żaden z rosyjskich postulatów nie został spełniony, byłaby to wielka kompromitacja Kremla i samego prezydenta Putina w oczach własnego społeczeństwa.
Jest też prawie nieprawdopodobne, aby dyplomaci rosyjscy nie przewidzieli kolejnych ruchów w tej rozgrywce, włącznie z możliwością wycofania się z niektórych żądań/postulatów. Mogą też podczas negocjacji zaoferować wycofanie swojej broni ofensywnej z Kaliningradu oraz obiecać nieinstalowanie takiej broni na Białorusi.
Na negocjacyjnym stole może znaleźć się przygotowywany morski szlak północny, który połączyłby Europę z zachodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych.

Paradoksalne propozycje rosyjskie pośrednio wychodzą naprzeciw oczekiwaniom niektórych państw NATO z Europy Zachodniej, zwłaszcza Francji. Kiedy prezydent Donald Trump na początku swojej kadencji delikatnie zasugerował, że dalsze istnienie paktu NATO wymaga silnego wsparcia finansowego ze strony wszystkich jego członków, propozycja spodobała się jedynie bardzo ograniczonej liczbie rządów. I nie były to rządy państw Europy Zachodniej.
Warto przypomnieć głośne wypowiedzi prezydenta Francji, takie jak przyrównanie NATO do chorego mózgu, czy powtórzona na dniach potrzeba budowania własnych europejskich sił zbrojnych. Na dodatek, niedawno nasz zachodni sąsiad niechętne wypowiadał się o amerykańskiej broni atomowej na jego terytorium. Przypuszczam, że i inne państwa Europy Zachodniej mogą popierać wycofanie amerykańskiej broni atomowej z terytorium Europy. Wprawdzie nowa koalicja niemiecka nie umieściła postulatu o broni atomowej w swoim programie, ale wpisała, jako cel stworzenie Europy federalnej. Takie plany łączą się z planami Francji do tworzenia europejskich sił zbrojnych. Jest bardzo prawdopodobne, że za zamkniętymi drzwiami szybko rozpocznie się proces przekształcania paktu NATO w europejskie siły zbrojne federalnego państwa o nazwie Unia Europejska.

Czy po rezygnacji USA z obecności wojskowej w Europie Rosja będzie próbowała zająć ich miejsce i przejąć ich interesy? Bardziej prawdopodobne jest to, że zachowa się tak, jak w przypadku niedawno opuszczonego przez Amerykanów Afganistanu. Rosja uzna, że wszystkie państwa europejskie są suwerenne i samodzielnie będą ustanawiały relacje politycznymi i gospodarczymi z innymi państwami.
Prawdopodobnie z „suwerenności” państw zostanie wyłączone prawo do fizycznego wzmacniania własnego bezpieczeństwa bazami sojuszników, czy własnych sił zbrojnych wojskami państw sojuszniczych.

Przypuszczam, że najważniejszym elementem porozumienia z Amerykanami, jeżeli do niego dojdzie, będzie wspólne gwarantowanie tego, aby na naszym kontynencie nie powtórzyły się wydarzenia z końca lat trzydziestych poprzedniego wieku. Właśnie w takim celu najważniejsze stanowiska w odbudowanej Bundeswerze od początku do dzisiaj zajmują generałowie amerykańscy. Prawdopodobne w takim celu również została stworzenia Unia Europejska.

Prognoza na lata do przodu
Ostatnie pytanie, to czy po zakończeniu pokojowych negocjacji pomiędzy Rosją, Stanami Zjednoczonymi i NATO, w całej Europie zapanuje stan wiecznego spokoju, pokoju, dobrobytu itp.?
Wolne żarty.
Nie są znane światowe zapasy ropy, węgla, gazu i uranu, czyli zasobów energetycznych, które są kopalinami. Żaden z tych surowców nie jest niewyczerpywalny, więc wcześniej czy później zacznie ich brakować na wolnym rynku.
Trudniejszy dostęp do surowców energetycznych będzie powodował, że ich ceny będą rosły. Opowieści o przyszłości wodoru w energetyce nie są poparte dowodami na istnienie technologii zdolnych do stosowania tego pierwiastka na skalę przemysłową.

Końcowe wnioski
Czas na bardziej ogólne wnioski z przedstawionych faktów i ocen.
Po pierwsze, widać, że tworzenie się wielobiegunowego świata zostało zaakceptowane przez Stany Zjednoczone.
Obecnie ten nowy porządek światowy jest prezentowany przez trzy mocarstwa, Stany Zjednoczone, Chiny i Rosję. Wyraźnie pozostaje miejsce dla czwartego „mocarstwa” europejskiego. Nie wydaje się, aby była to Unia Europejska w obecnym kształcie. Takim „mocarstwem” europejskim prawdopodobnie będzie państwo federalne, które powstanie na bazie Unii. Dla bezpieczeństwa Europy w przyszłości europejska armia, która powstanie na bazie obecnego paktu NATO, będzie dowodzona przez mieszankę generałów z Francji i Niemiec, którzy sukcesywnie będą zastępowali generałów amerykańskich.

W kilku pierwszych miesiącach 2022 roku, Amerykanie i Rosjanie ustalą, w jakich miejscach Europy będą utrzymywali swoje wojska tak, aby nie zagrażały sobie nawzajem. Najważniejszym będzie zakończenie konfliktu na wschodzie Ukrainy, który jak bomba z opóźnionym zapłonem grozi rozpadem państwa, czy też jak kula u nogi spowalnia rozwój gospodarczy.
W przypadku osiągnięcia zgody przez wszystkie zainteresowane strony konfliktu brak precyzyjnie określonego prawa międzynarodowego do samostanowienia narodów nie stanowiłby przeszkody dla takiego rozwiązania. W taki sposób na obszarze Europy powstały państwa bałkańskie, Białoruś, Mołdawia, Ukraina czy ostatnio Kosowo. Zakończenie konfliktu o Donbas wpisywałoby się do nowej koncepcji pokojowego współistnienia początkowo trzech, później czterech lub nawet pięciu „mocarstw”. Czwartym „mocarstwem” prawdopodobnie będzie Federacja europejska, a piątym Indie.

Przypuszczam, że 2022 rok będzie rokiem pokoju, ponieważ z powodu ścisłej zależności „ekonomicznej” między Stanami Zjednoczonymi i Chinami, nie dojdzie do wojny między tymi państwami. Chiny „spowolnią” swoje starania o uzyskanie „kontroli” nad Tajwanem do momentu aż Stany Zjednoczone nie wybudują przemysłu produkującego układy scalone i inne produkty oparte na półprzewodnikach. Wtedy, kiedy to nastąpi, Chiny i Tajwan będą samodzielnie rozwiązywały własne problemy na drodze pokojowej.

Na koniec warto przeanalizować dzisiejsze pomysły przestawiania świata na energię elektryczną wytwarzaną za pomocą wiatraków i paneli słonecznych.
Takie rozwiązanie sugeruje konieczność cofania się obecnej cywilizacji do czasów, kiedy egzystencja człowieka była prawie całkowicie uzależniona od natury, i jej kaprysów. Mówiąc żartem, perspektywa tego, że będzie ciepło i przyjemnie tylko wtedy, kiedy będzie wiał wiatr i chmury nie będą zasłaniały słońca, nie wydaje się zbytnio pociągająca.
Dlatego prawdziwym, wspólnym zadaniem dla czterech, pięciu mocarstw na przyszłe lata, będzie rozwiązanie problemu zaspokajania zapotrzebowania na energię elektryczną.

Mikołaj Kisielewicz